Fragmenty, których nie da się poskładać

polregion.pl 1 tydzień temu

Dzisiaj, trzeciego dnia po pogrzebie, Ewa wyjęła starą kartonową pudełko. Leżało w schowku za paczką ozdób choinkowych, przykurzone, jakby samo życie schowało je tam na później. Na później, gdy ból już nie rozdziera każdej komórki ciała, a tylko tępo pulsuje pod żebrami. Albo wręcz przeciwnie – gdy nie da się już dłużej milczeć, udawać, iż nic się nie wydarzyło. Jakby właśnie tego wieczoru, w wyczyszczonej do ciszy kuchni, przeszłość sama zapukała do drzwi i zażądała, by ją wpuścić.

Marek siedział przy stole, nieruchomo. Przed nim stała szklanka z wystygłą kawą, trzymał ją oburącz, jakby kryła coś ważnego. Nie patrzył na matkę. Ale kiedy wyciągnęła pudełko, wziął je. Cicho. Ostrożnie. Jakby wewnątrz nie było papieru, a szkło.

W środku – dziesiątki listów. Od razu rozpoznał charakter pisma. Swój. Dziecięcy. Ten sam, który zostawiał na tapetach i w zeszytach w pierwszej klasie. Listy do samego siebie w przyszłości. Kiedyś miał sześć lat, potem osiem, dwanaście – i co roku pisał. Jakby papier mógł uchować to, czego nie wytrzymywało serce. Jakby mógł być bliżej niż ojciec, którego zawsze nie było. Jakby słyszał. Rozumiał.

Otworzył pierwszy list. Rysunek: on i tata nad rzeką. Wędki. Słoneczko w rogu. Koślawo, nieporadnie, ale dziecinnie szczerze. *„Tata obiecał zabrać mnie latem na ryby. Bardzo czekam. Powiedział, iż jeżeli przestanę płakać w nocy, na pewno pojedziemy.”* Na dole – krzywe serduszko. Prośba, wbita w linię atramentu.

Marek powoli położył list na stole. Palce mu drżały. Matka stała przy ścianie, wciśnięta w nią jak w ocalenie. Nie podeszła, nie odezwała się. Tylko patrzyła, jakby bała się naruszyć kruchość tej chwili.

– Wtedy nie przyjechał – powiedział cicho Marek. – Znowu służbowa. A potem przestaliśmy pytać. Któregoś dnia po prostu zrozumieliśmy, iż nie ma co czekać.

Matka milczała. Za oknem mżyło, a mdłe światło latarni sprawiało, iż pokój wydawał się jeszcze bardziej szary. Wszystko tu jakby zbladło po jego śmierci – ściany, powietrze, choćby zapach książek na półkach. choćby zegar na ścianie tykał ciszej, jakby nie chciał przeszkadzać żałobie.

Następny list był krótki: *„Mam dwanaście lat. Już nie piszę do taty. Nie ma sensu.”* Marek czytał wolno, wbijając się w każdą literę, jakby miał nadzieję, iż dziecięca ręka zmieni zdanie. Ale litery były proste. Pewne. Jak nóż. To nie był tylko list. To była chwila, gdy nadzieja umarła. Bez krzyku. Po prostu zgasła.

– Nienawidziłem go – wyrzucił z siebie. – Rozumiesz, mamo? Nie za to, iż odszedł. Za to, iż niby był, ale go nigdy nie było. Za puste obietnice. Za wszystkie te *„Tata się spóźnia”*, które powtarzałaś, gdy już wiedziałem – nie przyjdzie. Nie zaszczękają klucze, nie zawoła. Nigdy.

Matka osunęła się na krzesło. W dłoniach trzymała kartkę. Bez koperty. Gruby papier, zagięty róg. Pismo – dorosłe, obce, a jednak znajome. Marek patrzył na nią, jakby widział ją pierwszy raz.

– On do ciebie napisał. Przed śmiercią – powiedziała. Głos jej zadrżał.

Wziął list. W środku – tylko jedno zdanie:
*„Byłeś moim strachem i moją nadzieją. Wybacz, iż nie byłem przy tobie.”*

Marek przeczytał. Potem jeszcze raz. I jeszcze. Jakby z każdą próbą zrozumienie miało się pogłębić. Ale zrozumienia nie było. Tylko ból. I cisza. Nie w słowach, a w pustce między nimi.

Ta cisza nie była pusta. Pulsowała. Nie tylko urazami, ale i tym, czego nigdy sobie nie powiedzieli. Była pełna – uparcie, bezlitośnie. Przeszłości nie da się cofnąć. Ale może można ją nieść inaczej.

Złożył listy z powrotem. Starannie. Powoli. Jakby układał nie papier – a siebie. A ostatni list położył na wierzchu. Późny. Ale może nie bez znaczenia.

– Mamo… – spojrzał na nią, w oczy, w przeszłość. – Pojedźmy nad tę rzekę. Gdzie obiecywał. Weźmiemy wędki. Po prostu posiedzimy. Nie dla niego. Dla nas.

Skinęła głową. Powoli. Ostrożnie. Jakby zgadzała się nie tylko na wyjazd. Ale na próbę. Choćby słabą. Próbę bycia razem. Choć raz – naprawdę.

I tym razem – bez *„obiecuję”*. Tylko droga. Tylko woda. I może odrobina ciszy, w której wreszcie można oddychać.

Idź do oryginalnego materiału