Marek pragnął odwieźć matkę do domu opieki. Zerknął do pudełka przed wyjazdem.
Po śmierci męża, Wanda sprzedała wiejski dom, zainwestowała w mieszkanie dla syna i jego rodziny, a potem zamieszkała z nimi. Dopóki miała siły, dbała o dom i wnuki.
Marek i jego żona pracowali, a Wanda odprowadzała wnuki do przedszkola, później do szkoły i na zajęcia dodatkowe. Gotowała i sprzątała. Troska nie ciążyła kobiecie wręcz przeciwnie, dawała jej radość. W końcu rodzina jej potrzebowała. Lata mijały. Wnuki dorosły i wyleciały z gniazda, a zdrowie staruszki podupadło. Próbowała myć naczynia, ale talerze wyślizgiwały się z osłabionych dłoni i tłukły.
Nalała sobie zupy, ale nie mogła donieść jej do stołu wylała. Budziła się w nocy, by napić się wody jej szmer wyrywał synową ze snu. Nikt nie chciał z nią rozmawiać. Kto by chciał gadać ze staruszką? Synowa wciąż ją beształa, nazywając balastem. Cóż była winna? Starość to nie radość. Wanda nie miała wyboru musiała żyć dalej.
Syn postanowił umieścić matkę w domu spokojnej starości.
Przynajmniej będzie miała z kim pogadać uspokajał sumienie. Rano, wsiadając do samochodu, Wanda przypomniała sobie o pudełku.
Synu, przynieś mi moje pudełko. Zapomniałam poprosiła nieśmiało.
Jakie pudełko? spytał Marek.
Z moimi skarbami odparła Wanda, opisując je. Marek przyniósł je. Staruszka przytuliła je do piersi z zadowoleniem.
Mamo, co tam trzymasz? Kobieta pokazała zawartość.
Był tam kosmyk jej włosów i mleczny ząb. Mężczyzna odszedł od samochodu i usiadł na krawężniku. Siedział tam długo, wspominając dzieciństwo, jak jego matka zawsze była przy nim, opiekowała się nim, chroniła. Nigdy go nie zawiodła.
Synu, jedziemy? Wanda wysiadła z auta i podeszła do syna.
Nigdzie nie jedziemy, mamo. Zostajesz w domu.








