Nimbin to niewielkie miasteczko leżące
w australijskim interiorze w Nowej Południowej Walii, całkiem
niedaleko granicy z Queensland – bliżej Gold Coast niż
Sydney.
Senne Nimbin |
Choć określenie "australijski interior"
nieodmiennie kojarzy się z frazami wyśpiewywanymi przez
australijską gwiazdę rocka i późniejszego ministra ochrony
środowiska i zmian klimatu Petera Garretta The western desert lives and breathes, in forty-five
degrees (piosenka Bed are burning opowiada nie tylko o idyllicznym
życiu na pustyni, ale jest też próbą rozliczenia się
Australijczyków z przeszłością, kiedy to rząd masowo odbierał
Aborygenom dzieci by je westernizować; spowodowało to niepowetowane
straty dla autochtonicznych kultur Australii, i tak stojących na
straconej pozycji w konfrontacji z Białymi – wbrew pozorom
Australijczycy wcale nie są tacy no worries, mate; Aborygena
widziałem raz – siedział na ulicy w Sydney i stukał kijkiem o
kijek – trudno było orzec, czy tworzył, żebrał, czy był po
prostu osobą słabującą) to nie całe wnętrze kontynentu jest
okrutną pustynią.
My byliśmy po wschodniej stronie Wielkich Gór
Wododziałowych, całkiem niedaleko wpisanych na Listę Światowego
Dziedzictwa Ludzkości UNESCO deszczowych lasów Gondwany – więc
wody było w bród (na tyle, iż kilkukrotnie trzeba było zmieniać plany - bo podtapiało okolicę).
Miejsce lądowania kapitana Cooka w Zatoce Botanicznej |
Lasy deszczowe Australii |
Otaczał nas też rolniczy krajobraz rodem ze
szkockich gór i wyżyn – tylko dużo żyźniejszy i miast buków i
sosen rosły bukany i eukaliptusy. Jedyną chyba istotniejszą różnicą były
znaki ostrzegające przed wtargnięciem na jezdnię kangurów.
Nowa Południowa Walia |
No
i można było bez problemu nabyć lokalne banany, mimo
przepowiadanych zmian klimatycznych przez cały czas nie chcące rosnąć w
Szkocji.
Przydrożny sklepik z bananami |
Właśnie w taki interior wjechaliśmy – zamiast
jechać nudną autostradą woleliśmy pooglądać wiejski krajobraz
Nowej Południowej Walii (oraz dolinę rzeki Tweed, zdecydowanie
bardziej malowniczą od jej brytyjskiego odpowiednika).
- Słuchaj
– stwierdziła koleżanka – Tu zaraz mamy Nimbin, wioskę
hipisów. Jedziemy zobaczyć?
Oczywiście, iż pojechaliśmy –
skoro nie było daleko, a nie wiadomo kiedy znowu znajdziemy się w
Australii (no, ja jeszcze drugi raz nie byłem), to czemu nie.
Zwłaszcza, iż miasteczko okazało się być całkiem malowniczo
położone, na lekko falowanym pogórzu, w cieniu Nimbin Rocks.
Wjeżdżając przywitał nas baner, iż jest to miasto – tu pamięć
mi niedomaga, musiałem sprawdzić na zdjęciach – Festiwalu Ery Wodnika roku 1973.
Nimbin Rocks |
I to adekwatnie
wszystko, co mogę dobrego o nim powiedzieć (znaczy, to o skałach,
nie o Erze Wodnika). Miasteczko jest senne – choć może sprawia to
podzwrotnikowy klimat, gorący i duszny, i pełne podstarzałych
hipisów z brzuszkiem i łysiną, którzy mentalnie – choć chyba z
opowiadań rodziców raczej – pozostali w dekadzie narkotyków,
seksu bez zobowiązań i psychodelicznego rocka. Wydaje się, że
spędzają całe dnie paląc marihuanę (jest legalna w miasteczku, w
reszcie Australii to różnie), jedząc sałatę i produkując
niezbyt urodziwe rękodzieła, czasem wzorowane na oryginalnych
wyrobach Aborygenów. No, może jeszcze czasem spojrzą w horoskop
czy inne tablice kabalistyczne – w nadziei, iż ujrzą tam ową Erę
Wodnika.
Festiwal Wodnika, 1973. I plastikowy kangur |
Hipisowsko-turystyczna ulica w Nimbin |
Cóż to takiego? Ano – w sumie nic. Związane jest to
z precesją, astronomicznym zjawiskiem w wyniku którego co ileś tam
lat (2000 z górką) w wyniku obrotu ekliptyki zmienia się dla
obserwatora z Ziemi gwiazdozbiór na którego tle wschodzi Słońce.
Gwiazdozbiory są oczywiście konstruktem kulturowym, ale precesja to
typowa matematyka. Znaczy: astronomia, nie astrologia. Przy okazji
pochodzenie gwiazdozbiorów wspaniale opisuje w swoich Kronikach
Ziemi Zacharia Sitchin. Teoretycy Starożytnej Astronautyki wchodzą
tam na pełnej – i biją brawo.
Neolityczne obserwatorium astronomiczne w Kokino |
I Era Wodnika, następująca po w tej chwili chyba jeszcze trwającej Erze Ryb, ma wznieść Ludzkość na nowy poziom rozwoju umysłowego
i emocjonalnego. Wiecie, Obcy w obcym kraju Roberta A.
Heinleina i te sprawy.
Efekty wprowadzenia umysłu na nowy poziom rozwoju |
Czemu zdawałoby się inteligentni i wykształceni
ludzie oddali się w wir ezoteryki czy astrologii? Narkotyki nie mogą
być odpowiedzią, choć hipisowskie lata nie udałyby się bez LSD.
Oto Człowiek jest istotą religijną – i musi w coś wierzyć.
Jeżeli jednak da się ponieść nowoczesności i wykreśli Boga z
życia – no to wtedy trafia w pustkę. A wtedy będzie chwytał się
każdej ideologii, każdej myśli która pozwoli wskazać mu cel w
życiu. Dlatego hipisi zostali tak łatwym celem dla różnych sekt
krążących wokół New Age, magii i innej astrologii. Rozumiem, że
każdy jest kowalem swojego losu, ale mnie zwyczajnie ich jest
szkoda. Poddali się, wierząc, iż matematycznie wyliczone ruchy
gwiazd decydują o człowieczym losie. Smutne.
Gotujący się wywar z ayahuaski |
Ale żeby nie
kończyć wpisu o wiosce hipisów zbyt smutno – to małe
przypomnienie: zbliża się Święto Bożego Narodzenia –
upamiętnia ono początek cudu Zbawienia, zakończony radosnym
Zmartwychwstaniem. A Jezus Chrystus przyszedł dla wszystkich,
zwłaszcza dla tych zagubionych.
Jerozolima - miejsce dokonania Zbawienia |
Wesołych Świąt i do
zobaczenia w Roku Pańskim 2024.