Era Wodnika

adamaswtrasie.blogspot.com 11 miesięcy temu
Nimbin to niewielkie miasteczko leżące w australijskim interiorze w Nowej Południowej Walii, całkiem niedaleko granicy z Queensland – bliżej Gold Coast niż Sydney.
Senne Nimbin
Choć określenie "australijski interior" nieodmiennie kojarzy się z frazami wyśpiewywanymi przez australijską gwiazdę rocka i późniejszego ministra ochrony środowiska i zmian klimatu Petera Garretta The western desert lives and breathes, in forty-five degrees (piosenka Bed are burning opowiada nie tylko o idyllicznym życiu na pustyni, ale jest też próbą rozliczenia się Australijczyków z przeszłością, kiedy to rząd masowo odbierał Aborygenom dzieci by je westernizować; spowodowało to niepowetowane straty dla autochtonicznych kultur Australii, i tak stojących na straconej pozycji w konfrontacji z Białymi – wbrew pozorom Australijczycy wcale nie są tacy no worries, mate; Aborygena widziałem raz – siedział na ulicy w Sydney i stukał kijkiem o kijek – trudno było orzec, czy tworzył, żebrał, czy był po prostu osobą słabującą) to nie całe wnętrze kontynentu jest okrutną pustynią.
Miejsce lądowania kapitana Cooka w Zatoce Botanicznej
My byliśmy po wschodniej stronie Wielkich Gór Wododziałowych, całkiem niedaleko wpisanych na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO deszczowych lasów Gondwany – więc wody było w bród (na tyle, iż kilkukrotnie trzeba było zmieniać plany - bo podtapiało okolicę).
Lasy deszczowe Australii
Otaczał nas też rolniczy krajobraz rodem ze szkockich gór i wyżyn – tylko dużo żyźniejszy i miast buków i sosen rosły bukany i eukaliptusy. Jedyną chyba istotniejszą różnicą były znaki ostrzegające przed wtargnięciem na jezdnię kangurów.
Nowa Południowa Walia
No i można było bez problemu nabyć lokalne banany, mimo przepowiadanych zmian klimatycznych przez cały czas nie chcące rosnąć w Szkocji.
Przydrożny sklepik z bananami
Właśnie w taki interior wjechaliśmy – zamiast jechać nudną autostradą woleliśmy pooglądać wiejski krajobraz Nowej Południowej Walii (oraz dolinę rzeki Tweed, zdecydowanie bardziej malowniczą od jej brytyjskiego odpowiednika).
- Słuchaj – stwierdziła koleżanka – Tu zaraz mamy Nimbin, wioskę hipisów. Jedziemy zobaczyć?
Oczywiście, iż pojechaliśmy – skoro nie było daleko, a nie wiadomo kiedy znowu znajdziemy się w Australii (no, ja jeszcze drugi raz nie byłem), to czemu nie. Zwłaszcza, iż miasteczko okazało się być całkiem malowniczo położone, na lekko falowanym pogórzu, w cieniu Nimbin Rocks. Wjeżdżając przywitał nas baner, iż jest to miasto – tu pamięć mi niedomaga, musiałem sprawdzić na zdjęciach – Festiwalu Ery Wodnika roku 1973.
Nimbin Rocks
I to adekwatnie wszystko, co mogę dobrego o nim powiedzieć (znaczy, to o skałach, nie o Erze Wodnika). Miasteczko jest senne – choć może sprawia to podzwrotnikowy klimat, gorący i duszny, i pełne podstarzałych hipisów z brzuszkiem i łysiną, którzy mentalnie – choć chyba z opowiadań rodziców raczej – pozostali w dekadzie narkotyków, seksu bez zobowiązań i psychodelicznego rocka. Wydaje się, że spędzają całe dnie paląc marihuanę (jest legalna w miasteczku, w reszcie Australii to różnie), jedząc sałatę i produkując niezbyt urodziwe rękodzieła, czasem wzorowane na oryginalnych wyrobach Aborygenów. No, może jeszcze czasem spojrzą w horoskop czy inne tablice kabalistyczne – w nadziei, iż ujrzą tam ową Erę Wodnika.
Festiwal Wodnika, 1973. I plastikowy kangur
Hipisowsko-turystyczna ulica w Nimbin
Cóż to takiego? Ano – w sumie nic. Związane jest to z precesją, astronomicznym zjawiskiem w wyniku którego co ileś tam lat (2000 z górką) w wyniku obrotu ekliptyki zmienia się dla obserwatora z Ziemi gwiazdozbiór na którego tle wschodzi Słońce. Gwiazdozbiory są oczywiście konstruktem kulturowym, ale precesja to typowa matematyka. Znaczy: astronomia, nie astrologia. Przy okazji pochodzenie gwiazdozbiorów wspaniale opisuje w swoich Kronikach Ziemi Zacharia Sitchin. Teoretycy Starożytnej Astronautyki wchodzą tam na pełnej – i biją brawo.
Neolityczne obserwatorium astronomiczne w Kokino
I Era Wodnika, następująca po w tej chwili chyba jeszcze trwającej Erze Ryb, ma wznieść Ludzkość na nowy poziom rozwoju umysłowego i emocjonalnego. Wiecie, Obcy w obcym kraju Roberta A. Heinleina i te sprawy.
Efekty wprowadzenia umysłu na nowy poziom rozwoju
Czemu zdawałoby się inteligentni i wykształceni ludzie oddali się w wir ezoteryki czy astrologii? Narkotyki nie mogą być odpowiedzią, choć hipisowskie lata nie udałyby się bez LSD. Oto Człowiek jest istotą religijną – i musi w coś wierzyć. Jeżeli jednak da się ponieść nowoczesności i wykreśli Boga z życia – no to wtedy trafia w pustkę. A wtedy będzie chwytał się każdej ideologii, każdej myśli która pozwoli wskazać mu cel w życiu. Dlatego hipisi zostali tak łatwym celem dla różnych sekt krążących wokół New Age, magii i innej astrologii. Rozumiem, że każdy jest kowalem swojego losu, ale mnie zwyczajnie ich jest szkoda. Poddali się, wierząc, iż matematycznie wyliczone ruchy gwiazd decydują o człowieczym losie. Smutne.
Gotujący się wywar z ayahuaski
Ale żeby nie kończyć wpisu o wiosce hipisów zbyt smutno – to małe przypomnienie: zbliża się Święto Bożego Narodzenia – upamiętnia ono początek cudu Zbawienia, zakończony radosnym Zmartwychwstaniem. A Jezus Chrystus przyszedł dla wszystkich, zwłaszcza dla tych zagubionych.
Jerozolima - miejsce dokonania Zbawienia
Wesołych Świąt i do zobaczenia w Roku Pańskim 2024.
Idź do oryginalnego materiału