Miłość twierdziła, iż potrzebuje samotności, by w pełni doceniać czas spędzany wspólnie. Co miał powiedzieć? Godził się prawie na wszystko.
Na kilka dni w miesiącu przenosiła się więc na drugą stronę ulicy. Do pracy oczywiście jechała bez śniadania. Wracała wieczorem. Po kolacji chodziła jak nażarty kocur wokół owalnego stołu, pochylając się od czasu do czasu nad szachownicami, papierzyskami lub stertą książek, wymiennie.
Właściciel pokoju z aneksem kuchennym, korytarzyka i łazienki podpisał z nią umowę na dwa lata, odpuszczając kaucję, równe pięć tysiaków. A była spłukana... ho, ho, jak nigdy! Przyznając się do braku kasy, zadziałała głębokim spojrzeniem w oczy stojącej przed nią pięćdziesiątki plus. Mężczyźni widzieli w niej celebrytkę z hollywoodzkiej półki. Poddawali się ochoczo i bezrozumnie. Szczególnie żonaci.
Tak jak ten, właśnie podpisujący umowę, dźgnięty durną nadzieją, podstarzały gościu, więc już nie musiała na rzecz kaucji pozbywać się ukochanego forda z setką dziwnych rzeczy upchniętych w bagażniku, jak i mnóstwa walających się obiektów na tylnym siedzeniu. Kartony, książki, płyty, stare kosmetyki, gazety, puszki - popielniczki, puszki na drobne, markowe butelki, kilka par starych butów za fotelem kierowcy... – ale rozumiesz, nie można wyrzucić śladów, z którymi tyle się przeszło! – kiwał głową, bo miał podobny problem. Sam wydedukował, iż sentymentalna ciułaczka w zagraconym wnętrzu nie mogła go zdradzić. Zwyczajnie nie było miejsca na rozleniwiony, długi seks, jaki lubiła, jakiego potrzebowała.
Ich okna, oba na czwartych piętrach, dzieliła tylko szerokość wąskiej uliczki. Uwielbiała ją. Nocą widziała rozbawione duchy pod starymi latarniami. Zachwycała się podświetlonym brukiem z lat czterdziestych. Tańczącymi papierami, wiatrem, wszystkim.
– Co może być urokliwego w kocich łbach?
– Kochanie, energia! Nie czujesz?
Chyba już w trakcie pierwszej wspólnej nocy postanowiła, iż tutaj poszuka własnego lokum. Długo nie musiała czekać. Wczesną wiosną, na frontowych drzwiach domu stojącego naprzeciw jego kamienicy, pojawiło się ogłoszenie. Zauważyła je, gdy wracali z kina. A po godzinie przybiegła i:
– Myszku, Myszku, przyznaj, iż fortuna łaskawą mi jest! – krzyknęła na progu, wymachując umową najmu.
A jemu... cóż, jemu wcale wesoło nie było.
Rolet nigdy nie opuszczała. Wieczorem dzwoniła z prośbą, by pokazał się w otwartym oknie. Najlepiej nago. Przed pierwszą swoją emigracją kupiła mu lornetkę. Leżała w etui od marca, tam gdzie ją położyła, na tandetnej szafce z Ikei. Lubiła od czasu do czasu przejechać palcem po czarnej skórze, by sprawdzić stan zakurzenia. Uśmiechała się. Przez jakiś czas bił się z myślą, iż kupi drugą i tak ją oszuka, ale tego, iż może go złapać na podglądactwie bał się sto razy bardziej od własnego sumienia. Kręciło głową z wyraźną dezaprobatą, gdy przystawał przed witryną z trofeami myśliwskimi. Przynajmniej raz na tydzień wahał się, czy nie powinien wejść i oprócz lornetki kupić coś nadającego się do ostatecznej rozwałki. Kupić spod lady oczywiście. Och, wiele osób wiedziało o możliwości nabycia broni bez konieczności legitymowania się urzędową zgodą z pięcioma pieczątkami. Ludzie gadali, iż właściciel jest tajnym współpracownikiem... kogoś i czegoś tam. Dlatego może. Złamał się po pół roku i sprawił sobie myśliwską lornetę. Schował w kartonie po sandałach i dotąd jej nie wyjął z futerału.
Czasami miał ochotę zabić ją i siebie. Lub wyłącznie siebie. Albo tylko ją. Czas, którym szli razem, za mocno się na nim odciskał. Razem?
Telefon milczał. Od środy ani razu nie pojawiło się światło w jej mieszkaniu. Dorobiła mu klucze, mógł pójść i sprawdzić, ale uparte coś zabraniało, może duma, mimo iż niepokój przyrastał jak plama krwi na bandażu.
Wieczór przed weekendem zaowocował paniką. Wyjmując w pośpiechu sandały z szafki, zobaczył przerażone oczy w lustrze. Podkrążone po nieprzespanej nocy i morderczym dniu. Dwa oddane projekty w ostatnim, aż czterokrotnie przekładanym terminie. Może dlatego zniknęła? Nie chciała absorbować swoją obecnością? Asekuracyjna myśl pojawiła się na klatce schodowej i zatrzymała odwagę na półpiętrze. Następnie cofnęła mężczyznę do punktu wyjścia, przekręciła klucz i kazała goryczkę piwa mieszać z tanią wódką.
Duże okno naprzeciwko emitowało czerń do drugiej w nocy.
Wziął prysznic i obserwował dalej.
O wpół do trzeciej światło nocnej lampki przy jej łóżku odsłoniło prawdę. Widział, co robili. Stał w bezruchu. Tylko przecierał oczy, aby nie utopił się ani jeden detal niemego filmu. Po godzinie światło przy łóżku jego ukochanej zgasło. Do szóstej piętnaście z kamienicy naprzeciwko nikt nie wyszedł. A później pojawił się on. Światło zapalniczki oświetliło twarz. Lornetka wyostrzyła szczegóły. Młodszy od niego co najmniej o dekadę, przystojniejszy, wbity w korpogarniak, brał zachłannie trzeciego macha.
Zadzwonił po kwadransie, długo nie odbierała.
– To ja.
– Już wstałeś, Myszku?
– Podejdź do okna, możesz?
Kobieta, która teraz stoi na strużce krwi nigdy się nie dowie, o czym myślał po odłożeniu słuchawki. Próbuje podnieść mężczyznę z bruku. O, jakże nieporadnie, nerwowo.
Ciężka ta miłość.
Statystyki: autor: eka — 24 lis 2024, 12:00