Echo zdrady — historia miłości i przebaczenia

newsempire24.com 17 godzin temu

Kiedy zdrada odbija się echem – historia jednej miłości i przebaczenia

Zoja grzebała w ogródku, plewiąc rabatki, gdy podszedł do niej sąsiad, pan Ludwik. Rzucił od niechcenia:

– Zoja, ty swojego Kazika to w ogóle nie karmisz? On podobno u pani Wandy kolację jada…

Zoja zamarła. Ręce jej opadły.

– Ludwik, co ty wygadujesz?!

– A no to, co widziałem na własne oczy – odpowiedział z przekąsem. – Wczoraj szedłem do nauczycielki, żeby pogadać o moim Janku. Podszedłem pod okno, a tam twój Kazik przy stole z nią, jak u siebie. Jak tylko zapukałem, to pod stół się schował.

– Nie wierzę. Zmyślasz – Zoja chciała machnąć ręką, ale dreszcz już przebiegał jej po plecach.

– A po co mi kłamać? Nie wierzysz, to twoja sprawa. Tylko potem się nie dziw.

Zoja niby nie uwierzyła, ale niepokój został. Tym bardziej iż Kazik od jakiegoś czasu unikał stołu. Trzeci dzień z rzędu wracał z pracy i mówił: „Tak się zmęczyłem, iż jeść mi się nie chce”. Ani zupy, ani schabowego nie tknął.

Tamtego wieczoru, gdy mąż wcześnie położył się spać, Zoja nie mogła zmrużyć oka. Patrzyła na jego twarz w świetle księżyca i walczyła z myślami. „To niemożliwe. Nie może być…”

Następnego dnia Kazika nie było do późna. Obiad wystygł. Zoja, nie wytrzymując, narzuciła sweter i pobiegła pod dom pani Wandy.

Stanęła przy furtce, wahając się. Cicho. Światło paliło się tylko w przedpokoju. W domu panowała cisza. Ale co to za kurtka wisi w korytarzu? Podobna. Bardzo podobna do tej Kazika. I wtedy ją olśniło. Córka Madzia niedawno nauczyła się haftować i, dumna z nowej umiejętności, ozdobiła podszewkę ojcowej kurtki małymi kwiatkami. Zoja podeszła i, drżąc, wywróciła kurtkę na drugą stronę. Drobniutkie wyszyte stokrotki wbiły się w oczy jak krzyk prawdy. Serce waliło jak oszalałe. Nogi się ugięły. Oparła się o ścianę, a łzy same polały się strumieniem.

Po chwili do przedpokoju wyszedł Kazik. Zmieszany, nieuczesany.

– Zoja… wszystko źle zrozumiałaś…

– A ty co tu, anatomię przerabiasz? Czy lekcje matematyki do nocy? – Zoja podniosła się, a w jej głosie było więcej bólu niż złości. – Ja, głupia, wierzyłam, iż się męczysz… A ty z nią, przy jednym stole. I choćby pod stół się chowasz, jak cię przyłapią!

Kazik rzucił się za nią, ale ona już biegła przez ulicę.

– Zoja! Wybacz! Ludzie patrzą!

– Niech patrzą! Ja po cudzych łóżkach nie skaczę. Nie mam się czego wstydzić! Wstydzić się powinniście ty i ona!

Pani Wanda miała w wiosce opinię wielkomiejskiej elegantki. Miejscowi się dla niej nie liczyli. Zamieszkała w starym domu, dzielonym na cztery mieszkania, i odliczała dni do powrotu do miasta. Nie interesowali ją sąsiedzi, ani codzienność, ani choćby uczniowie. Aż pewnego dnia stopnień na ganku się złamał. Wtedy rozpłakała się na schodach. Właśnie wtedy przechodził Kazik. Zaproponował pomoc, naprawił schodek. A potem został na herbatę.

Tak to się zaczęło.

Najpierw były wafelki ze sklepu. Potem – schabowe. Potem – ciepłe wieczory przy kuchennym stole. Wanda nie czuła do Kazika nic głębszego, ale samotność też nie była przyjemna. A on… Był dumny. Nauczycielka! Siedzi z nim przy stole!

Ale teraz wszystko wyszło na jaw.

Zoja płakała, wtulona w poduszkę. Dzieci – dziewięcioletnia Madzia i sześcioletnia Kasia – przypełzły do niej, nie rozumiejąc, co się stało, i też zaczęły płakać. Bo mama płakała.

Rozwód? Ale gdzie pójdzie? Rodziny nie miała. We wsi same plotki. Pracy też niewiele.

Kazik czuł winę. Przez kilka dni nie podchodził do Zoji. Żył jak obcy. Sam gotował, prał, jadł. Kilka razy próbował rozmawiać, przepraszał, przysięgał – ale Zoja była nieugięta.

– Wracaj do swojej nauczycielki. Ja ci nie pasuję.

– Zoja… przez dzieci…

– Nie zasłaniaj się dziewczynkami! Nie tobie teraz nimi wycierać gębę!

Minęły dwa miesiące. Szkoła się skończyła. Wanda wyjechała. Spakowała rzeczy i opuściła wieś. A w domu Zoji i Kazika panowała lodowata cisza.

Sierpień. Ostatni tydzień lata. Dziewczynki bawiły się w ogródku.

– Madzia! Kasia! – zawołała Zoja z okna.

Dziewczynki wbiegły do domu. Matka podała im zawiniątko z jedzeniem:

– Zanieście tacie obiad na pole.

Madzia z Kasią pognały, ile sił w nogach. Ciągnik Kazika stał na środku pola. Machały rękami jak chorągiewkami.

– Tato! Mama przysłała obiad!

Kazik wysiadł z kabiny, jakby się obudził.

– Mama?! Przysłała?! – powtórzył.

– Proszę! – Madzia podała zawiniątko. – Są kotlety i chleb.

Kazik usiadł, rozłożył wszystko na kocu, wciągnął zapach świeżego pieczywa. Oczy mu zaszkliły.

– Tato, ty płaczesz?

– Nie, to tylko kurz wpadł do oczu…

Wróciwszy do domu z bukietem polnych kwiatów, Kazik podszedł do Zoji.

– Wybacz mi, Zoja. I dziękuję ci.

– Już wybaczyłam. Gdybym nie wybaczyła, to bym nie nakarmiła – Zoja uśmiechnęła się po raz pierwszy od dawna.

Minęło dziewięć miesięcy. W rodzinie pojawił się Karolek. Malutki, różowopolicki, z tatowymi oczami.

A Kazik? Kazik nigdy już nie zaglądał do obcych kobiet, choćby po sól.

Teraz już na pewno wiedział: to, co ma w domu, jest najcenniejsze.

Idź do oryginalnego materiału