W ekspresyjnych obrazach i rysunkowych notatkach tuszem Anna Orbaczewska kontynuuje swoje badania nad kobiecym doświadczaniem ciała i naturą związków z innymi, które zawsze są ambiwalentne i niejasne. Jej obrazy zaludniają ciała i gesty niosące emocjonalne komunikaty o sile ciosu. Przepełniają je niepokojące relacje i niewygodne uczucia, sprawiające, iż owe ciała podlegają mutacjom, groteskowym hybrydyzacjom i przemianom. Ogromnieją i multiplikują się ręce proszące o więcej i mocniej, wrastają w ziemię nogi, które nie mogą już ze strachu uciekać. Cielesne metafory językowe, takie jak „to było jak uderzenie w brzuch” lub „chciałabym zapaść się pod ziemię” – w jej obrazach zyskują niezwykle sugestywny wyraz, który natychmiast udziela się widzowi.
Jak mówi artystka, zanim stanie przy płótnie, najpierw widzi obraz w swojej głowie i czuje go w ciele, by potem ucieleśnić tę wizję na płótnie i dopiero na końcu spróbować zrozumieć, co ona znaczy. Ogromna wrażliwość i doskonały warsztat pozwalają artystce przełożyć ten wewnętrzny impuls na konkret w postaci obrazu czy rysunku. Jej sztuka to nie tyle terapia, jak mogliby sądzić niektórzy, co droga poznawania siebie. To łowienie nieświadomych treści, by zobaczyć je z zewnątrz i zrozumieć, co do nas mówią.
Na wystawie Dziwne uczucia Orbaczewska pokazuje między innymi przyrastający wciąż cykl wyrazistych, czerwono-niebieskich obrazów, opartych na tak uderzającym kontraście, iż sam się metaforyzuje. Czerwień to krew, życie, ale też zmagania w ogniu walki i piekielna temperatura emocji – mówi. Za czerwoną farbą można ukryć twarz i pozwolić uciekać samym nogom, ale czy nie oznacza to także próby wymazania samej siebie z rzeczywistości, która wymaga zbyt wiele? Kiedy z czerwonego tła wyłania się niebieska ręka, by szarpnąć uciekającą za włosy, do kogo należy? Natura tych gestów i sytuacji zawsze jest niejednoznaczna. To, co wydaje przemocą, oglądane pod innym kątem – może być próbą uratowania kogoś przed upadkiem. I odwrotnie. Poszczególne części ciała, często ukazane we fragmentach, zyskują na obrazach dziwną podmiotowość, jakby poza kontrolą właścicielki tegoż ciała – stopy mogą same biec, a ręce patrzeć na świat.
W niedopowiedzianych autoportretach, delikatniejszych w wyrazie, artystka szuka niezwykłości w zwykłych, codziennych gestach i także w nich odkrywa coś niejasnego. Gest odgarniania włosów, czy samoobejmowania się, można bowiem odczytywać dwojako: jako wyraz troski, albo autoagresji – ciągnięcia za włosy i miażdżenia.
Obok czerwonych obrazów pojawią się po raz pierwszy błękitne, które autorka wywodzi z niebieskości lata, z koloru nieba i wody, oraz zielone – czasem bagniste, a czasem pulsujące witalnością, podkreślające wpisanie ludzkiego podmiotu w świat natury. Człowiek jest tu krewnym drzewa i zakwita liściem, wszystko – ludzie i nieludzie, jest w wiecznym miłosno-nienawistnym splątaniu. ‚Jesteśmy jak ponadgatunkowa grzybnia” – mówi o tej wizji artystka.
Olejnym obrazom towarzyszą rysunki tuszem, z których słynie Orbaczewska, i na których chwyta nagłe porywy uczuć, dziwaczne fantazje i skryte pragnienia. Także na niepokazywanym dotąd zestawie ceramicznych kafli, nawiązujących do tradycyjnej ceramiki ozdobnej z holenderskich pieców, maluje kobaltem na bieli bynajmniej nie milutkie obrazki, ale konfrontacyjne i budzące dysonans scenki.