Dziewczyna na krawędzi: decyzja o skoku z mostu.

polregion.pl 2 dni temu

**Dzisiejszy wpis w dzienniku**

Stałam po drugiej stronie barierki. Nie miałam wątpliwości, iż zaraz skoczę z mostu…

Na początku nocnej zmiany przywieźli młodego mężczyznę. Jego samochód zderzył się z SUV-em na skrzyżowaniu. Po wielogodzinnej operacji pacjenta przewieziono na OIOM, a chirurg, Eleonora Nowak, w pokoju dyżurnym zapisywała przebieg zabiegu.

— Kawa, Eleonoro — powiedziała doświadczona pielęgniarka, Maria Kowalska, stawiając kubek na brzeg biurka.

— Dziękuję. Gdy pacjent się obudzi, zawołajcie mnie — odrzekła Eleonora, nie odrywając wzroku od dokumentacji.

— Odpocznij, póki jest spokojnie. Z takim początkiem dyżuru to nie wróży nic dobrego.

I miała rację. Zanim zdążyła dokończyć kawę, przywieźli kolejnego pacjenta. Nad ranem Eleonora była tak zmęczona, iż usnęła przy biurku, opierając głowę na papierach. Obudziła ją Maria, informując, iż pacjent po wypadku odzyskał przytomność.

Mogła powiedzieć, iż jej dyżur się skończył, iż ktoś inny się nim zajmie, ale wstała i poszła na OIOM. Nie w jej stylu było wyjść, nie wiedząc, jak czuje się operowany przez nią człowiek.

Pod jarzeniowymi lampami szpitalny korytarz błyszczał jak tafla wody. Cicho weszła na salę. Wcześniej nie przyjrzała mu się dobrze, a teraz zobaczyła przystojnego mężczyznę, oplitoną kablemi i czujnikami. Spojrzała na monitor, a gdy znów na niego spojrzała, zauważyła, iż on też ją obserwuje.

Nawet na szpitalnym łóżku wyglądał na pewnego siebie, patrzył z wyższością. Czemu ona nie ma choć krzty takiej pewności? Z trudem powstrzymała się, by nie odwrócić wzroku.

— Jak się pan czuje, panie Adamie? Musieliśmy usunąć śledzionę. Stracił pan dużo krwi. Złamane dwa żebra, ale płuco nieuszkodzone. Życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Policja już dzwoniła, chcą z panem porozmawiać, ale poprosiłam, by dali panu czas.

— Dziękuję — odparł ochryple.

— Mój dyżur się kończy, do jutra. — Wyszła.

Karetka, która przywiozła kolejnego pacjenta, podwiozła ją do domu. W przedpokoju przywitał ją rudzik, Mruczek. Otrzepała buty i ledwo dotarła do łóżka.

Następnego dnia pacjent wyglądał lepiej, choćby się uśmiechnął, gdy weszła.

— Dzień dobry. Widzę, iż czuje się pan lepiej. Dziś przeniosą pana na oddział, oddadzą telefon.

— Nikogo tu nie mam. Sporo kłopotu wczoraj narobiłem? — Patrzył na nią tak samo, z góry.

— Kiedy mnie pani wypisze?

— Dopiero co operowany, połamane żebra… Tydzień tu pan zostanie. Przepraszam, inni pacjenci czekają.

Przed wyjściem jeszcze raz zajrzała do niego, sprawdziła kroplówkę. Znów złapała jego wzrok. Uśmiechnął się.

Przeszedł ją dreszcz. Ta ironiczna mina wydała jej się znajoma.

Następnego ranka siedział już na łóżku. Ktoś przyniósł mu koszulkę.

— Pielęgniarka. Moje rzeczy były zakrwawione. — Zauważył jej zdziwienie. — Coś mi się z panią kojarzy… Eleonoro, prawda?

— Nie… A adekwatnie tak. Widzieliśmy się gdzieś?

— Nie pamiętam. A pani spojrzenie… Widziałem je raz. W innym mieście, dawno temu. — Uśmiechnął się i wzdrygnął z bólu.

— Może pan wstać, ale ostrożnie.

— Wpadnieś jeszcze do mnie? — zapytał nagle.

— jeżeli dyżur będzie spokojny.

**Co za dziwne uczucie… Dlaczego zachowuje się, jakbym mu coś była winna?**

Następnego dnia znów ją zagadnął:

— No więc, doktor, przypomniałaś sobie, gdzie się znaliśmy?

— Chyba mi się wydawało.

— A ja myślę, iż się widzieliśmy. Twoje oczy pamiętam.

— Co w nich takiego? — Nie chciała o tym mówić, ale ciekawość była silniejsza.

— Pierwszego dnia myślałem, iż jesteś zmęczona. Ale drugiego dnia, choć wypoczęta, wciąż patrzyłaś jakbyś się bała, jakbyś uciekła przy pierwszej okazji.

— Bzdury. Wypiszę pana za trzy dni.

— Dziękuję… — zaczynał, ale wyszła.

Gdy trzeciego dnia pielęgniarka przyniosła mu dokumenty, zapytał:

— A Eleonora?

— Na operacji.

Nie wyszedł od razu. Czekał w korytarzu, aż ją zobaczy.

— Tak się pan spieszył, a teraz tu siedzi.

— Wydaje mi się, iż mnie unikasz. Musiałem podziękować. Uratowałaś mi życie.

— Przesada.

— Gdyby nie ty, nie przeżyłbym. Chcę cię zaprościć na kolację. Może wtedy przypomnisz sobie? Proszę. Obiecuję, iż nie będę natrętny.

— Zgodzę się, tylko żebyś dał mi spokój.

— Restauracja „Stara Warszawa”. O siódmej.

— Skąd wiesz, gdzie mieszkam?

— To nie tajemnica. Straszny z pana człowiek.

— A pani doktor, której zawdzięczam życie. Nie lubię długów.

Po zmianie Eleonora włożyła ciemnozieloną sukienkę. Punktualnie weszła do restauracji. Adam z daleka na nią skinął. Bez zarostu, w garniturze, wyglądał inaczej.

— Bałem się, iż nie przyjdziesz — powiedział, patrząc na nią z podziwem.

Kelner podał karty. Ona wybrała sałatkę i kawę.

— Skąd takie imię? Tato fan „Czarnoksiężnika”?

— Zgadłeś.

— A ja zawsze irytowałem ludzi długim nazwiskiem.

Rozśmiała się.

— W końcu cię widzę uśmiechniętą.

— To sukienka ci pasuje. Nosisz ciemne kolory, żeby wyglądać szczuplej?

Spojrzała na niego, ale nie odpowiedziała.

— Lat temu, gdy byłem studentem, szedłem wieczorem przez most. Padał deszcz, było zimno. Nagle zobaczyłem dziewczynę. Stała za barierką. Wiedziałem, iż chce skoczyć. Powiedziałem, iż to kiepska pogoda na skok. Pomogłem jej wrócić. Kupiłem kawę.

Eleonora patrzyła w talerz.

— Spytałem, co z nią. A ona…

— Powiedziała, dlaczOna podniosła wzrok, a w jej oczach, po latach strachu, pojawiła się iskra nadziei, gdy zrozumiała, iż teraz to on potrzebował jej tak samo, jak ona kiedyś potrzebowała jego.

Idź do oryginalnego materiału