**Dzień przebaczenia**
Ostatnim autobusem Kinga wróciła ze Szczecina do wsi. Cały dzień biegała po szpitalu – odbierała potrzebne dokumenty, potem do zakładu pogrzebowego, znów do szpitala – by oddać węzełek z ubraniami. Mama sama go przygotowała. Kinga zdążyła jeszcze wpaść do siebie i przebrać się w czarny sweter.
Usiadła na krześle przy stole, wyciągnęła bolące nogi, nie mając siły się rozebrać. Dom ostygł, trzeba było napalić w piecu. Wyjechała wczesnym rankiem, a teraz już wieczór. Gapiła się na brudne ślady na podłodze – zostawione przez lekarza pogotowia, przez mężczyzn, którzy wynosili mamę, przez sąsiadów. Dopiero teraz uświadomiła sobie, iż cały czas drzwi stały otworem, a na dworze był październik. Nie wiedziała, czy może umyć podłogę. Dla pewności zostawiła wszystko, jak było.
Za drzwiami rozległy się kroki. Kinga zerwała się, myśląc, iż to przyjechała Ania, ale do pokoju weszła sąsiadka.
– Widziałam, iż wróciłaś. Pomóc w czymś? – zapytała ciocia Halina, przyjaciółka mamy.
– Nie. – Kinga z powrotem opadła na krzesło.
– Zimno tu u ciebie. Zaraz napalę. – Ciocia Halina wyszła i gwałtownie wróciła z naręczem drewna, krzątała się w kuchni, rozpalając ogień.
Przez krótką chwilę Kinga miała wrażenie, iż to mama, iż ta śmierć to tylko zły sen…
– No, zaraz będzie cieplej. – Do pokoju weszła jednak ciocia Halina. – Nie martw się o stypę. Pogrzeb jutro? Jedź do miasta, a my z Heleną tu wszystko ogarniemy. Ania wie? Przyjedzie? – dopytywała.
– Telefon milczy, wysłałam wiadomość. Nie wiem. Dziękuję bardzo – wyszeptała Kinga, ledwo poruszając ustami.
– Co tam, nie jesteśmy obce. Z twoją matką byłyśmy bliżej niż siostry. – W głosie sąsiadki zabrzmiał zarzut, Kinga to wyczuła, spojrzała na nią. – No to idę – zmieszała się ciocia Halina i skierowała ku drzwiom. Zatrzymała się. – Jutro nie zamykaj domu, dobrze?
Kinga skinęła głową, przygryzając wargę. W piecu trzeszczało drewno, ogień huczał w kominie, dom ożył. Kinga już nie czuła tej gęstej, głuchej samotności, która zaległa po śmierci mamy. Mówią przecież, iż w pierwszych dniach zmarłych można wyczuć blisko. Kinga rozglądała się, ale niczego nie dostrzegła.
Mama od dłuższego czasu ciężko chorowała. Po śmierci taty straciła sens życia, gwałtownie podupadła. Czasem Kinga miała wrażenie, iż mama nie chce żyć, iż śpieszy się do ojca. Stała się ponura i milcząca. Po skończeniu szkoły Kinga wyjechała do Szczecina, zaczęła studiować księgowość.
Co weekend przyjeżdżała do mamy, na szczęście do wsi było niedaleko. Przywoziła jedzenie, pomagała w domu. W ostatnim roku mama gwałtownie schudła i osłabła. Kinga zabrała ją do szpitala, gdzie usłyszały straszną diagnozę. Mama przyjęła ją z obojętnością, Kingie wydawało się nawet, iż była zadowolona, na pewno nie smutna.
Gdy mama osłabła tak bardzo, iż ledwo wstawała z łóżka, Kinga wzięła urlop i zamieszkała z nią. W pracy uprzedziła, iż może być zmuszona wziąć dni wolne na swój koszt. Po miesiącu mama zmarła. Ostatnie dwa dni nie jadła, nie mówiła, była w półświadomości.
Kinga ciągle rozmawiała z mamą, nieważne, czy ta słyszała, czy nie. Od dźwięku własnego głodu stawało się mniej strasznie i smutno. W ostatni dzień Kinga prosiła mamę o przebaczenie za wszystko, błagała, by jej nie zostawiała, gładząc wychudzoną, bezwładną dłoń.
Mówiła, iż zaraz przyjedzie Ania. Na dźwięk imienia siostry powieki mamy drgnęły, ale oczu nie otworzyła. Może już była tam, w innym świecie, z tatą, do którego tak pragnęła dotrzeć?
Ojciec był pracowity, pił niewiele, znał umiar – rzadkość na wsi. Wiele samotnych, a choćby zamężnych kobiet, których mężowie przepijali życie, próbowało go uwieść, wabiło pod pozorem pomocy. Ale ojciec kochał mamę, nie zdradzał. Na wsi takich rzeczy się nie ukryje.
Z wypłaty zawsze przynosił im z siostrą paczkę cukierków. Jak bardzo się wtedy cieszyły.
Zmarł młodo, a adekwatnie zginął. Mama nie pogodziła się ze stratą. Kinga miała wtedy zaledwie siedem lat, a Ania skończyła już gimnazjum. Gdy wyjechała do szkoły, a adekwatnie uciekła z domu po tragedii, nigdy już tu nie wróciła.
Niedługo przed śmiercią, gdy mama jeszcze mówiła, poprosiła Kingę, by zadzwoniła do siostry i nakłoniła ją do przyjazdu. Kinga dzwoniła, pisała, ale telefon albo nie odpowiadał, albo był wyłączony. Ostatni raz napisała, gdy mama umarła, ale Ania nie odpowiedziała. Kinga okłamała mamę, iż córka Ani zachorowała. Jak tylko wyzdrowieje, od razu przyjedzie. Czy mama uwierzyła? Kinga nie wiedziała.
Przypomniała sobie, jak rok temu, gdy lekarze postawili straszną diagnozę, zadzwoniła do siostry i poprosiła, by przyjechała. Ania przyjęła wiadomość obojętnie.
– Wyrzuciła mnie, nie pamiętasz? Nie przyjadę – stanowczo powiedziała starsza siostra.
– Obie jesteście jednakowe. Ona może umrzeć, przyjedź, pogadajcie, wybaczcie sobie… – błagała Kinga.
– Nie jestem winna śmierci taty. Byłam wtedy dzieckiem. A ona myślała, jak mi będzie ciężko, gdy mnie wyrzucała? – podniosła głos Ania.
– Nie wyrzucała cię, tylko w gniewie powiedziała za dużo. Bardzo przeżywała… Proszę, przyjedź – Kinga była bliska płaczu.
– Nie przyjadę – odcięła Ania i rozłączyła się.
„Więc nie przyjedzie” – pomyślała Kinga i wstała.
Zdjęła płaszcz. W domu zrobiło się wyraźnie cieplej, a niedługo będzie gorąco. Ale Kingę trzęsło. „Czyżbym zachorowała? NieKinga spojrzała w okno, gdzie pierwsze płatki śniegu wirowały w mroźnym powietrzu, i zrozumiała, iż teraz tylko one zostaną ze sobą – dwie siostry w pustym domu pełnym wspomnień.