Ostatnio zastanawiałem się nad silnymi i wartymi wyróżnienia osobowościami w mieście – takimi, które nie odpuszczają pomimo wielu niesprzyjających okoliczności. gwałtownie okazało się, iż mamy je pod nosem – w wysłużonym ostródzkim Bunkrze.
Na myśl przyszło odwiedzenie pani Grażynki z salonu fryzjerskiego. Później nie wypadało nie zajrzeć do zawsze uśmiechniętej pani Danusi z Elen II (jak nie uwielbiać tej nazwy?). Porozmawiałem z panią Beatą ze sklepu odzieżowego, w którym wiecznie ktoś się kręci i coś mierzy. Odwiedziłem też panią Elę, która sprzedaje w Bunkrze ubezpieczenia. Jako, iż panie działają na dawnych zasadach, po rozmowie z nimi gwałtownie zrozumiałem, dlaczego kiedyś ostródzianie byli sobie bliżsi i iż handel może być czymś przyjemnym, a nie tylko obowiązkiem zaopatrzenia się w produkty.
Ostródzki Bunkier, wraz z rozbudową Ostródy, tracił na znaczeniu – handel koncentrował się w różnych miejscach, ale od około piętnastu lat zawsze z dala od niego. Mimo tego grupa dzielnych kobiet, swoim entuzjazmem wtłacza życie do tego powoli zapominanego miejsca.
Panie dalej funkcjonują i – co wzbudza ciepło w sercu – robią to z uśmiechem na ustach. Po rozmowach z nimi łatwo zrozumieć, iż tajemnica ich prosperowania kryje się w… RELACJACH. To właśnie relacja między ludźmi tworzy lokalność, społeczność, handel. Serdeczna relacja jest czymś pięknym, czymś, co sprawia, iż żyje się nam wszystkim lepiej. Panie z Bunkra bez wątpienia o nią dbają, dlatego też ludzie chcą do nich wracać. Tutaj jakby czas się zatrzymał – żadnych kodów kreskowych, czerwonych plakietek oszukujących iż produkt jest w promocji. Staroszkolny handel oparty na relacji, z „zarezerwowanym” czasem na rozmowę – coś pięknego.
Zaraz po wejściu do Bunkra uderzył ten charakterystyczny przeciąg. Nie zostało nic innego, jak schować się u pani Grażyny Szewczak z salonu fryzjerskiego, który niedawno obchodził pięćdziesięciolecie. Mistrzyni fryzjerstwa przejęła salon w 2020 roku po jednym z ostródzkich pionierów tego fachu, Andrzeju Pastalskim. Zapytałem, gdzie kryje się tajemnica ciągłego prosperowania salonu:
Ludzie przychodzą się strzyc do nas pokoleniowo – dziadkowie, ich dzieci i wnuczęta. Z wieloma klientami znamy się już od dziesięcioleci. Rozmawiamy, śmiejemy się. Myślę, iż w tym tkwi tajemnica naszego prosperowania. Choć nie ukrywam, iż zjawiają się i nowi ludzie, choćby czasami imigranci przychodzą. Nie narzekam, jest mi dobrze tutaj. Kiedy chcę chwilę odpocząć, zawsze mogę odwiedzić dziewczyny – Danutę albo Beatę. Trochę żałuję, bo do niedawna Beatę miałam po sąsiedzku, a ostatnio przeniosła się do innej części Bunkra i muszę do niej dreptać.
Rozmawiając z panią Grażyną, gwałtownie dochodzi się do wniosku, iż miejsce prowadzenia biznesu nie jest choćby w połowie tak ważne jak jego atmosfera i ludzie, którzy go tworzą.
Kocham fryzjerstwo i swoich klientów. Dopóki zdrowie mi pozwoli, nigdy ze swojej pracy nie zrezygnuję. Mimo iż nasz Bunkier nie jest już tym centrum, gdzie w godzinach szczytu w głównym holu był cały czas tłum, to darzę go sentymentem. Od 37 lat pokonuję na piechotę tę samą drogę do niego… Trasę pamiętam tak dobrze, iż mogłabym już to robić z zamkniętymi oczami.
– opowiada pani Grażyna.
Kawałek dalej, w niedawno przeniesionym sklepie – do którego trzeba było przedreptać – odwiedzamy Beatę Wilgę. Choć nie jest właścicielką charakterystycznego sklepu z odzieżą, zabawkami i drobnymi artykułami domowymi, to zajmuje się nim od 13 lat, budując przy tym serdeczne relacje z klientkami.
Mamy bardzo dużo swoich klientów. Trzy czwarte z nich to osoby, które znamy od lat. Często mówimy sobie po imieniu, czasami też parzymy kawę i rozmawiamy. W sumie może określenie „klienci” jest niepasujące – to są nasi goście. Stałym klientkom wysyłam wiadomości w mediach społecznościowych o nowościach, żeby nic ich nie ominęło.
Ciekawą rzecz powiedziała pani Beata na temat gwałtownego i niekontrolowanego rozrostu międzynarodowych, wielkopowierzchniowych sieciówek w mieście – otóż ich rosnąca liczba nie wywarła wielkiego wpływu na sprzedaż w jej sklepie.
W dużej mierze nasi klienci to starsze osoby, które nie chodzą tak daleko. Uważam, iż lepiej by nam było, gdyby w Bunkrze powstało coś, co przyciągnie ludzi. Widziałam tutaj kiedyś burmistrza – chodził, oglądał, mówiło się wtedy o oddziale Urzędu Miejskiego z myślą o ludziach starszych, żeby nie musieli się przemieszczać tak daleko. Miejmy nadzieję, iż władze uczynią coś, żeby to miejsce ożywić, choć zdaję sobie sprawę, iż brak dużego parkingu wiele utrudnia.
– opisuje sytuację Beata Wilga.
Teraz przyszła pora skierować się do miejsca, gdzie przy każdym otwarciu drzwi klientów wita rechocząca żabka, jednocześnie informując właścicielkę – panią Danusię Puksztę – o tym, iż ktoś się zjawił. W środku od razu rzuca się w oczy asortymentowy misz-masz: najróżniejsze artykuły domowe, budowlane, chemia, środki zwalczania szkodników (nawet przeciw meszkom), lustra, lampki, farby, sedesy, umywalki – dosłownie wszystko. A zza lady wita uśmiechnięta pani Danuta, zwana „Ciocią” i po serdecznym przywianiu się zaczyna opowiadać:
Łącznie jestem tutaj już 25 lat. Kiedy przywołuję początki tego sklepu, pamiętam, iż wtedy było tylu chętnych na miejsce lokalowe w Bunkrze, iż trzeba było o nie walczyć. Wówczas to miejsce było centrum miasta. Wiele moja rodzina zainwestowała, aby zdobyć ten lokal. Zawsze będę żyć tym sklepem – pomógł mi przetrwać trudne chwile, był źródłem dochodu, gdy spłacałam pożyczkę na budowę domu. Po tych wszystkich przeżyciach związanych z tym miejscem, naszych wieloletnich klientów traktujemy jak przedłużenie rodziny. Niektórzy choćby wołają do mnie „ciociu”. Wzięło się to z początków działalności sklepu, kiedy dzieci mojego szwagra, w obecności klientów, wołały do mnie „ciociu”. Klienci nie wiedzieli, iż jesteśmy rodziną i pomyśleli iż takie mam przezwisko. No i tak już zostało. Od wielu lat dla niektórych klientów jestem „ciocią”.
Trudno powiedzieć, czy agresywna ekspansja sklepów wielkopowierzchniowych wpłynęła na obroty sklepu o osobliwej nazwie Elen II, ponieważ… pani Danusia się nad tym nie zastanawia.
Nie wiem tego. Jest mi dobrze z ludźmi, którzy przychodzą, a przychodzą wielopokoleniowo. Dziś to dzieci klientów, których poznawałam ponad 20 lat temu, w czasach, gdy Bunkier był nie tylko miejscem handlu, a może choćby przede wszystkim miejscem spotkań i rozmów. Brakuje mi tego. Czasami wpadam w zdziwienie, kiedy ktoś wejdzie do sklepu, obejdzie go dookoła i wyjdzie, nie witając się, nie wypowiadając słowa. Zapominam, iż czasy się zmieniły i ludzie są teraz inni, bardziej oddaleni od siebie. Dlaczego sklep nazywa się Elen II? Ponieważ Elen I jest już przy ul. Drwęckiej, mają tam studio łazienek – śmieje się Danuta Pukszta, po czym w miłej atmosferze się pożegnaliśmy.
Tego dnia odwiedziliśmy jeszcze jedno miejsce – znaną panią od ubezpieczeń. Elżbieta Pietrusińska opowiedziała nam o niezupełnym przestawieniu się społeczeństwa na zautomatyzowane, bezrelacyjne transakcje handlowe, co widać szczególnie w jej branży. Ubezpieczenia można już wykupywać bez interakcji z kimkolwiek, jednak pani Ela ma kilka asów w rękawie.
Mam wynajęty tutaj lokal od 2014 roku i muszę przyznać, iż już wtedy ludzi w Bunkrze zaczynało ubywać. Mnie jednak klienci znajdują głównie w internecie, choć czasami zdarza się, iż ktoś wejdzie przy okazji, wracając od pani Grażyny. Mam lokal w Bunkrze, ponieważ wciąż, mimo rozwoju technologii, klienci chcą czuć się zaopiekowani, chcą przegadać kwestie związane z ubezpieczeniami. Nie chodzi tylko o sprzedaż – ważne jest też doradztwo, ponieważ ta branża ma wiele pułapek, na przykład bardzo wysokie kary za jazdę bez ubezpieczenia. Uczulam wtedy klientów, żeby zapisywali sobie daty wygaśnięcia polis. Ludzie wiedzą, iż zawsze znajdą mnie w Bunkrze, dlatego warto tutaj być.
Na przykładzie pani Eli widać, iż w tych „odczłowieczających” czasach wciąż duża grupa ludzi odczuwa potrzebę życia w społeczeństwie. Codzienne rozmowy, poznawanie ludzi i handlowanie kształtują nasz charakter i osobowość.
Niejednoznaczny Bunkier
Ostródzki Bunkier to miejsce pełne kontrastów – z jednej strony odczuwalny jest w nim chłód murów i poczucie pustki, z drugiej zaś pełen jest zwyczajnego, ludzkiego ciepła. W Bunkrze działa więcej ciekawych punktów: popularna księgarnia, która dzięki swojej właścicielce wciąż prosperuje, punkt ksero znany każdemu ostródzianinowi, a także firma marketingowa pana Artura, która – mimo iż mieści się w relikcie dawnych czasów – pomaga innym firmom odnajdywać się w rzeczywistości współczesnych wyzwań.
Pomimo tych pozornych sprzeczności Bunkier przez cały czas żyje – dzięki ludziom oraz relacjom, które w tym miejscu mają szczególną wartość. To nie tylko budynek, ale społeczność. Może nie błyszczy jak nowe galerie handlowe, ale posiada coś znacznie cenniejszego – duszę.
O.R