Dzięki trudom na świecie – piękno, które przyszło późno.

newsempire24.com 4 godzin temu

Ola z Oleska była urodą niepospolitą. Choć matka wydała ją na świat z trudem i późno, bo prawie w czterdziestce. Wcześniej owdowiała i została sama, bo dzieci z mężem Pan Bóg im nie dał.

Aż pewnego razu wybrała się do kuzynki w Łodzi, zabawiła u niej dwa tygodnie, a gdy wróciła, po dziewięciu miesiącach na świat przyszła córeczka Ludwika.

Sąsiadki, jak to sąsiadki, szeptały za płotem, ale Ola nikomu nie zdradziła, kto jest ojcem jej córki i czego się po nim nie doczekała.

Nawet najbliższa przyjaciółka zza miedzy tej tajemnicy nie wydusiła. Za to Ludka rosła, jak na drożdżach – śliczna, jasnooka i krzepka.

A Ola, jak tylko mogła, otulała ją troską! Ubierała, rozumu uczyła, do pomocy w domu przyzwyczajała. Wyrosła Ludwika – wysoka, zgrabna i uśmiechnięta. Po szkole skończyła kursy w powiecie i wróciła do rodzinnej wsi jako księgowa w kurniku.

I od razu wpadła w oko Marianowi. Nowy we wsi był, niedawno przyjechał jako agronom. Wykształcony, nie to co miejscowi chłopy. I tak się im spodobali. Marian po miesiącu wyznał miłość i ożenił się z Ludką. Ona miała dwadzieścia jeden, on dwadzieścia pięć. Wesele wyprawili na całą wieś.

Tylko iż po ślubie zaczął gdzieś znikać – na dzień, dwa, potem wracał. Aż pewnego letniego wieczoru siedzą z Ludką w altance, popijają herbatę, gdy nagle pod dom podjeżdża samochód, a z niego wysiada kobieta z chłopcem.

„O, przyjmuj, tatusiu, na wakacje”. Okazało się, iż to jego pierwsza żona, o której Marian Ludce choćby nie wspomniał. Do syna regularnie jeździł. Ludka oszustwa nie wybaczyła, spakowała manatki i wróciła do matki.

Ileż łez wylała Ola, a córka tylko się upierała: „Nie można tak po prostu zostawić męża!”.

„No i co, iż miał rodzinę? Teraz kocha ciebie. Przyjmij chłopca, nie na zawsze, tylko na wakacje”.

Ale Ludka nie ugięła się i rozwiodła z Marianem. Młoda i uparta. Zebrała się i pojechała do miasta szukać szczęścia. Do matki wpadała często, ale chwalić się nie miała czym. Ani porządnej pracy, ani mieszkania, ani męża.

A gdy skończyła dwadzieścia osiem lat, matka zasłabła, zmarniała. Ludka wszystko rzuciła i wróciła do Oli. Marian już się ożenił, miał dwójkę dzieci, a jego żona mocno się bała, iż Ludka zacznie mu „podkładać świnię”. Ot, taka „wytworna” z miasta przyjechała.

Ale Ludka na nikogo nie patrzyła. Ani kroku za bramę. Całą siebie oddała matce, pilnowała jej, opiekowała się, jak tylko umiała.

Całe dwa lata dźwigała ten ciężar, choć lekarze dawali Oli nie więcej niż rok. I tak ją straciła…

Do miasta Ludka już nie wróciła, nie znalazła tam miejsca w tym miejskim pędzie. A żonie Mariana ciągle było nieswojo. On sam posmutniał, zesztywniał. Na pogrzebie Oli pierwszy pomagał. Ludka była wdzięczna, ale uwagi mu nie poświęcała.

A piękna, jak była, tak pozostała. I trzydziestki byś jej nie dał! Prawdziwa krasawica. A u Mariana już siwizna na skroniach się przebijała.

I wtedy stało się coś niespodziewanego. Cała wieś znowu zaczęła gadać! U Kowalskich syn Wojtek wrócił ze służby wojskowej. Dwudziestoletni przystojniak sięgający prawie sufitu. Barki jak u niedźwiedzia, mięśnie aż się prosiły, by je podziwiać.

Dziewczęta we wsi od razu oszalały, tylko czekały, na którą rzuci okiem. A Wojtek, jakby ślepy był. Aż pewnego dnia poszedł nad staw, a tam Ludka pluska się w wodzie, sunie w słońcu, włosy, jak u rusałki, falują na falach.

Chłopak zobaczył tę urodę i serce mu w piersi podskoczyło! Siedzi na brzegu, czeka, aż wyjdzie. A potem sam wskoczył do wody i wyniósł Ludkę na rękach.

Ona się śmieje, wyrywa, a Wojtek nie puszcza. Zakochał się w swojej rusałce od pierwszego wejrzenia. Tak bardzo, iż zaraz oświadczyny złożył, a nie minęły dwa tygodnie od pierwszego spotkania.

Ojciec wściekły, matka w łzach:

„Co ty wyrabiasz?! Ona kobieta doświadczona, w mieście bywała, a ty jeszcze chłystek, co ty jej dasz? Opamiętaj się, głuptasie!”

We wsi burza. Na Ludkę patrzą jak na zjawę. A cóż ona? Z Wojtkiem dwa wieczory spędziła, na brzegu do zachodu słońca posiedzieli. Że się zakochał – czy sercu rozkażesz?

Przyszli do niej rodzice Wojtka i błagają, żeby zostawiła ich syna w spokoju. Nie ta liga. Spakowała się Ludka i znów do miasta pojechała. Nie będzie jej szczęścia na wsi. Tu Wojtek z miłością, a tu ludzie z przekąsem…

…Minęło siedem lat.

Życie w mieście też nie ułożyło się nieszczęsnej Ludce. Pracowała w sklepie, wynajmowała pokój. Aż poznała porządnego człowieka, wyszła za mąż, urodziła syna.

Mąż okazał się dobrym człowiekiem, z niezłym zawodem, mieszkali w przestronnym mieszkaniu. Wychowywali synka. Mąż często namawiał, żeby do wsi pojechać i coś z domem zrobić.

Ale Ludkę tam nie ciągnęło. choćby gdy jeździła na grób matki, we wsi się nie pokazywała.

Złe wspomnienia miała z tamtych ciężkich czasów – strata matki, osądy sąsiadów. Ale dom trzeba było w końcu sprawdzić. Ileż lat stał pusty?

Zebrali się więc z synem i pojechali. Do matki na grób, posprzątać, pomodlić się, a przy okazji pokazać się ludziom.

Ludka piękna, w czarnej sukni z białymi koralami, w kapeluszu. Obok wysoki syn. Idą drogą do domu, a zza płotów wyglądają ludzie. Ludka wita się ze wszystkimi, choć nie wszystkich rozpoznaje.

Dom przez te lata oczywiście podupadł, okiennice krzywe, ganek nadwyrężony. Ale w sumie jeszcze niczego, dom jak dom.

W dzień zbiegli się sąsiedzi, wypytywać, co i jak. Ludka podzieliła się, opowiedziała o miejskim życiu i swoA gdy Wojtek po latach przyszedł do niej z bukietem polnych kwiatów i zapytał, czy teraz, gdy już nikt nie ma prawa im zabronić, może w końcu zostać jej mężem, Ludka uśmiechnęła się przez łzy i skinęła głową, bo zrozumiała, iż czasem los daje drugą szansę choćby po półwieczu.

Idź do oryginalnego materiału