Sprawiedliwość w spadku
Dwa lata temu, gdy razem z mężem codziennie jeździliśmy do mojej babci, aby się nią opiekować, żaden z krewnych choćby nie pamiętał o jej istnieniu. Teraz, gdy odeszła i zostawiła nam swoje mieszkanie, nagle wszyscy ożyli i zlecieli się jak sępy, żądając swojego udziału. Wciąż nie mogę uwierzyć, jak gwałtownie ludzie, którzy przez lata nie dzwonili i nie odwiedzali, zamienili się w zapalonych bojowników o „sprawiedliwość”. Ta historia zmusiła mnie do spojrzenia na naszą rodzinę w zupełnie nowy sposób i przypomniała, co naprawdę ma znaczenie.
Moja babcia, Bronisława Kazimierzowa, była niezwykłą osobą. Mimo swoich dziewięćdziesięciu lat do ostatnich dni starała się zachować pogodę ducha. Jednak przez ostatnie dwa lata jej zdrowie mocno podupadło: prawie nie wstawała z łóżka, słabo widziała i potrzebowała ciągłej pomocy. Mieszkałam z mężem, Wojciechem, niedaleko niej, więc naturalnie wzięliśmy opiekę na siebie. Gotowałam jej posiłki, sprzątałam w mieszkaniu, pomagałam w higienie, a Wojtek woził ją do lekarzy, kupował leki i naprawiał wszystko, co psuło się w jej staromodnym mieszkaniu. Nie było łatwo – mieliśmy dwoje dzieci, pracę i własne obowiązki – ale nigdy nie traktowałam tego jako ciężaru. Babcia wychowała mnie, gdy rodzice ciągle wyjeżdżali, i dla mnie było sprawą honoru otoczyć ją troską w ostatnich latach jej życia.
Przez cały ten czas rzadko widywałam innych krewnych. Moja ciotka, Krystyna, mieszkała w innym mieście i pojawiała się u babci raz na rok, przynosząc pudełko czekoladek i kilka zdawkowych słów. Brat stryjeczny, Kacper, w ogóle się nie pokazywał – zawsze był zajęty karierą i własną rodziną. Reszta rodziny ograniczała się do sporadycznych telefonów, by „zapytać, co u niej”. Nikt nie oferował pomocy, ani finansowej, ani praktycznej. Nie oczekiwaliśmy, iż ktoś podzieli z nami tę odpowiedzialność. Ale nigdy bym nie pomyślała, iż wszystko się zmieni, gdy tylko pojawi się kwestia spadku.
Gdy babcia zmarła, razem z Wojtkiem byliśmy całkowicie załamani. Jej odejście pozostawiło w moim sercu ogromną pustkę. Ale już po kilku tygodniach od pogrzebu zaczęły się telefony. Pierwsza odezwała się ciotka Krystyna. Przyszła do naszego domu i, choćby nie pytając, jak radzimy sobie z żałobą, od razu zaczęła rozmowę o mieszkaniu. „Elżbieto, przecież mama nie zostawiła spadku tylko wam – powiedziała. – My też jesteśmy jej dziećmi, mamy prawa”. Byłam w szoku. Ciotka nie pojawiała się u babci od lat, nie pomagała w niczym, a teraz nagle żąda, by dostać część jej mieszkania? Próbowałam wyjaśnić, iż babcia sama postanowiła zostawić je nam, bo to my się nią opiekowaliśmy. Ale Krystyna tylko prychnęła: „To niesprawiedliwe. Po prostu wykorzystałaś fakt, iż byłeś blisko”.
Wkrótce dołączył Kacper. Napisał długą wiadomość, w której opowiadał, jak bardzo kochał babcię i jak „trudno mu pogodzić się” z tym, iż mieszkanie dostało się tylko nam. Zaproponował, by „rozwiązać sprawę po równo” i podzielić spadek. Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Kacper nie widział babci od dziesięciu lat, choćby na pogrzeb nie przyjechał, tłumacząc się brakiem czasu. A teraz nagle przypomniał sobie o swojej miłości do niej? Odpowiedziałam, iż mieszkanie zostało nam zapisane w testamencie i iż to ostatnia wola babci. Ale on zaczął grozić pozwem, jeżeli nie zgodzimy się na jego warunki.
Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. choćby dalsi krewni, których ledwo znałam, dzwonili i sugerowali, iż „warto by się podzielić”. Czułam się osaczona. My z Wojtkiem nie goniliśmy za tym spadkiem – mieszkanie babci było dla nas raczej wspomnieniem o niej niż jakimś majątkiem. To stara dwupokojówka w bloku, wymagająca remontu. Ale dla nas była cenna, bo tam spędziliśmy z babcią ostatnie lata, wieczorami piliśmy herbatę i słuchaliśmy jej opowieści. A teraz te wspomnienia stały się polem bitwy.
Wojtek, jak zawsze, był moim oparciem. Powiedział, iż nie musimy nikomu niczego udowadniać i iż ostatnia wola babci powinna być szanowana. Poszliśmy do prawnika, by sprawdzić, czy groźby rodziny są realne. Okazało się, iż testament jest jasny, a szanse na jego obalenie są minimalne. Ale choćby ta pewność nie usunęła ciężaru z mojego serca. Nie mogłam uwierzyć, iż ludzie, których uważałam za bliskich, tak łatwo zapomnieli o babci, gdy żyła, a teraz walczą o jej majątek.
Pewnego dnia straciłam cierpliwość i zadzwoniłam do ciotki Krystyny. Zapytałam, dlaczego nie pomagała babci, skoro teraz tak zaciekle domaga się swoich praw. Zaczęła się tłumaczyć, iż miała własne problemy, iż mieszka daleko i iż „nie wszystko jest takie proste”. Ale czułam, iż to tylko puste słowa. Na koniec powiedziała: „Elżbieto, nie bądź skąpa, przecież jesteśmy rodziną”. To mnie dobiło. Skąpa? Ja, która przez dwa lata zmieniałam babci pościel, woziłam ją do lekarzy i czuwałam przy niej nocami, gdy było jej źle? Odłożyłam słuchawkę i rozpłakałam się.
Teraz razem z Wojtkiem próbujemy zamknąć tę sprawę. Postanowiliśmy nie ulegać presji i zachować mieszkanie, tak jak chciała babcia. Ale ta sytuacja pozostawiła we mnie głęboki ślad. Nie potrafię już patrzeć na swoją rodzinę tak, jak kiedyś. Ludzie, których uważałam za bliskich, pokazali swoje prawdziwe oblicze, gdy tylko poczuli zapach pieniędzy. Ale jest jedna rzecz, za którą jestem wdzięczna – ta historia przypomniała mi, iż prawdziwa rodzina to ci, którzy są przy tobie nie dla korzyści, ale z miłości. Dla mnie to Wojtek, nasze dzieci i pamięć o babci, która na zawsze pozostanie w moim sercu.