**Dziecięce urazy**
Anna rozłożyła kaszę po talerzach, a w miseczce syna zrobiła śmieszną buźkę z dżemem.
— Mężczyźni! Śniadanie gotowe! — zawołała, nalewając do kubków świeżo zaparzoną herbatę.
Tomek usiadł przy stole i niechętnie spojrzał na talerz.
— Nie lubię kaszy — mruknął.
— Jakie to nowości? Owsianka jest bardzo zdrowa. jeżeli chcesz iść na lodowisko, najpierw musisz porządnie zjeść — rzekł Marek, siadając naprzeciw syna. Nabrał łyżkę kaszy i włożył do ust. — Mmm… Pyszne. Nasza mama to czarodziejka. Uwierz, nikt nie robi tak dobrej owsianki jak ona.
Tomek nieufnie spojrzał na ojca, ale też sięgnął po łyżkę. Gdy skończył, Anna zabrała talerz i przysunęła mu kubek z herbatą.
— Coś się stało? — zapytała męża. — Ostatnio jesteś taki zamyślony. Problemy w pracy?
— Zjadłem wszystko. Kiedy pójdziemy na lodowisko? — spytał radośnie Tomek.
— Idź się pobawić. Muszę porozmawiać z mamą — odparł Marek, widząc niezadowolone spojrzenie syna. — Później. Idź już.
Annie przez chwilę wydawało się, iż czyta myśli Tomka. Chłopiec zastanawiał się, czy rozpłakać się, bo lodowisko może przepaść przez tę rozmowę, czy wyjść do pokoju i tam się martwić. Uśmiechnęła się do niego i skinęła głową, potwierdzając, iż lodowisko będzie, ale później.
Tomek zsunął się z krzesła i z obrażoną miną wyszedł z kuchni.
— Więc co cię gryzie? — Anna usiadła na jego miejscu.
— Nie wiem, od czego zacząć. Sam nie rozumiem — odparł Marek, kręcąc kubkiem z herbatą po stole.
— Masz kochankę? Chcesz odejść? — spytała wprost Anna.
— Ania, co ty wygadujesz? Jak ci to mogło przyjść do głowy? — Marek zapłonął oburzeniem.
— A co innego mogłam pomyśleć? jeżeli w pracy wszystko dobrze, co mogło cię tak wytrącić z równowagi? — Anna zaczęła tracić cierpliwość. — Wczoraj prosiłam, żebyś wyniósł śmieci. Kiwnąłeś głową, ale zapomniałeś. Jesteś roztargniony. Mów, tylko nie kłam — dodała ostrzegawczo.
Marek przyjrzał się żonie uważnie.
— Przyszła do mnie matka — wykrztusił w końcu.
Anna widziała, iż słowa przychodziły mu z trudem.
— We śnie? I co ci powiedziała z tamtego świata, iż jesteś taki roztrzęsiony? — zażartowała.
— Nie, nie we śnie. Żywa — Marek gwałtownie odsunął kubek. Herbata rozlała się po stole. Anna wstała, chwyciła gąbkę i wytrzęśliła kałużę.
— Przecież umarła. Czy kłamałeś przez cały ten czas? — Anna rzuciła gąbkę do zlewu i wróciła na krzesło.
— Nie kłamałem. Nie rozumiesz? Dla mnie naprawdę umarła — odpowiedział zirytowany.
— Dobrze, po kolei. Umarła, żyje… Wytłumacz. Słucham.
— Co mam tłumaczyć? Miałem wtedy chyba dziesięć lat. Ojciec pił. Często się kłócili z mamą. Była piękna, a on strasznie o nią zazdroMarek przytulił Annę i szepnął: “*Najważniejsze, iż teraz już wiemy, jak wiele znaczy przebaczenie i iż nigdy nie jest za późno, by naprawić rodzinne więzi*.”