Kilka lat temu przeżyłam coś, co zostawiło we mnie ranę, która co jakiś czas się odzywa. Dzielę się tą historią nie po to, by wzbudzić współczucie, ale by pokazać prawdę, którą przeżywają tysiące kobiet, choć boją się o niej mówić. Ja już nie chcę milczeć.
Mam na imię Agnieszka. W tamtym czasie miałam trzydzieści cztery lata. Pracowałam jako kosmetyczka w małym, prywatnym salonie w Poznaniu. Mieszkałam sama, nie miałam dzieci, ale gdzieś w głębi duszy wciąż wierzyłam, iż spotkam swojego człowieka i założę rodzinę. I wtedy poznałam Piotra. Był ode mnie starszy o osiem lat, dojrzały, spokojny, inteligentny. Spotkaliśmy się przypadkiem – przyszedł na konsultację dla córki swojej znajomej, a potem zaprosił mnie na kawę. Wszystko zaczęło się łatwo i naturalnie. Zaczęliśmy się spotykać i naprawdę się zakochałam. Był taki niezawodny, zrównoważony i, co najważniejsze – samotny.
Po kilku tygodniach Piotr przyznał się, iż ma dzieci. Dwóch synów – siedmioletniego i pięcioletniego. Ich matka odeszła, gdy młodszy ledwo skończył dwa lata. Powiedziała, iż jest zmęczona i nie chce być matką. Zostawiła dzieci z nim i zniknęła. Piotr wychowywał ich sam. Powiedział mi szczerze: „Jeśli zdecydujesz się odejść – zrozumiem. Nie szukam opiekunki, szukam kobiety, z którą będzie mi po drodze”.
Pomyślałam, iż warto spróbować. Może to moja szansa. Przeprowadziłam się do niego. Początkowo wszystko było znośne. Dzieci odnosiły się do mnie z rezerwą, ale starałam się nie narzucać. Pierwszy tydzień prawie się nie widzieliśmy – były u babci. Ale gdy wróciły… wszystko się zmieniło.
Nie zaakceptowali mnie. Kategorycznie. Młodszy demonstracyjnie się odwracał, starszy szeptał mi przykre rzeczy. Starałam się – gotowałam to, co lubiły, bawiłam się z nimi, czytałam książki. A w zamian – plucie do talerza, wyśmiewanie, a raz – śmieci w łóżku. Prosiłam Piotra, żeby z nimi porozmawiał, ale tylko wzdychał: „Są w trudnej sytuacji, daj im czas”.
Czas mijał, a ich zachowanie się pogarszało. Pewnego dnia znalazłam swoje stroje robocze – starannie pocięte nożyczkami. To były ubrania, w których obsługiwałam klientów. Bez nich nie mogłam pracować. Tego dnia nie poszłam na zmianę. Szef ostro mnie skarcił, grożąc zwolnieniem. Wróciłam do domu zapłakana. Piotr znowu milczał.
Nie oczekiwałam wdzięczności, ale liczyłam przynajmniej na szacunek. Zamiast tego dostałam jawne lekceważenie. Nie mogłam ani mieszkać, ani spać, ani pracować. Byłam obcą osobą w ich domu. I pewnego dnia zrozumiałam, iż jeżeli zostanę, zniszczę siebie. Spakowałam się i wyjechałam. Bez scen i dramatów. Nie oskarżałam. Po prostu nie wytrzymałam.
Następnie nastały bezsenne noce, łzy, wątpliwości. Może nie dałam im wystarczająco dużo czasu? Może trzeba było jeszcze trochę wytrzymać? Ale, do cholery, jak można to znosić, gdy pięcioletnie dziecko pluje ci w twarz, a siedmiolatek nazywa cię „pasożytem”? Gdzie jest granica między wyrozumiałością a szacunkiem wobec siebie?
Piotr więcej nie zadzwonił. Myślę, iż uznał to za zdradę. Ale nie mogę się obwiniać. Starałam się. Naprawdę próbowałam. Ale czasem po prostu trzeba przyznać, iż to nie jest twoja rodzina.
Od tamtej pory podjęłam decyzję, by nie angażować się w związki z mężczyznami, którzy mają małe dzieci z poprzednich związków. Nie chodzi o złość czy nienawiść – chodzi o ból. O ból bycia niepotrzebną, niekochaną, obcą. Nie jestem gotowa znowu być intruzem w czyimś domu.
Może ktoś powie, iż jestem słaba. Może ktoś mnie potępi. Ale tylko ta, która żyła w nieustannej walce o prawo do szacunku, zrozumie mnie bez słów. Nie jestem matką tych dzieci. I nigdy nie będę. A one nie są moje. To też prawda. Ciężka, ale prawdziwa.
Dbajcie o siebie. I zastanawiajcie się, do jakiej rodziny wchodzicie. Czasem cudze dzieci to nie tylko dzieci. To mur, którego nie da się przeskoczyć.