Dziadkowe troski

polregion.pl 4 dni temu

**Dziadkowe troski**

Jan Kowalski owdowiał pół roku temu. Pierwszy gorący ból minął, schował się gdzieś pod serce i utkwił tam jako ostry, lodowaty odłamek, od czasu do czasu topniejący w najmniej odpowiednich chwilach. Gdy któryś z sąsiadów zapytał przy spotkaniu: „No i jak tam, Kowalski, teraz sam?” – w oczach starca błysnęła dawna tęsknota.

„Słaby się zrobiłem, dawniej tak nie było” – myślał Kowalski, a zaraz sam sobie odpowiadał w myślach: – „Ale i takiej straty nie było…”

Mieszkał na wsi od młodości. Gdy przeszedł na emeryturę, myślał, iż wreszcie będzie miał mnóstwo wolnego czasu. ale po odejściu żony czas jakby się zatrzymał, a Kowalski nie wiedział, co z nim zrobić. Wszystko wydawało się bez sensu… Chyba tylko modlitwa w kościele dawała ukojenie.

Córka wyszła za mąż i zamieszkała w mieście, a wnuczek miał już iść do szkoły. Na początku lata przyjechali do niego – Ewa z mężem i małym Jasiem.

„Tato, przywiozłam ci wychowawcę” – zaczęła Ewa, wskazując na synka. – „Dawniej był malcem, mama się nim opiekowała, teraz twoja kolej – trzeba z niego zrobić mężczyznę.”

„A ojciec go nie uczy?” – zainteresował się Kowalski.

„Ojciec w życiu młotka w ręku nie trzymał. Sam wiesz – Tomek to muzyk. Akordeon to jego żywioł. Zimą Jasia zapiszemy do szkoły muzycznej. Może trafi do klasy ojca.” – odparła Ewa. – „Ale wychowanie musi być harmonijne. Więc pomóż. Chcę, żeby mój syn był podobny także do ciebie – żeby był takim samym złotą rączką i pracusiem.”

Jan Kowalski uśmiechnął się lekko i spojrzał na wnuka.

„Słusznie, Ewka. Niech i tak będzie. Nauczę go wszystkiego, co sam umiem. Póki jeszcze żyję…”

„Daj spokój, tato” – przerwała mu córka. – „Będziemy żyć długo i w zgodzie. Tylko pomóż z Jasiem.”

Tego samego dnia dziadek zabrał wnuka do swej stolarni. Razem obejrzeli warsztat, półki z narzędziami i zaczęli urządzać kącik dla Jasia.

Specjalnie dla niego dziadek przerobił stary biurko, skracając nogi i obijając blat blachą. Potrzebne były też mniejsze narzędzia – dostosowane do dziecięcych rąk.

Nad warsztatem zawiesił półkę i ustawił na niej najmniejsze przybory: młotki, śrubokręty, małe szczypce, miniaturkę piły i kombinerki. W metalowych pudełkach po landrynkach, które pamiętały jeszcze jego młodość, poukładał gwoździe różnej wielkości.

Jaś był zachwycony i nie odstępował dziadka, ciągle pytając – do czego służy to i tamto. Ewa ledwo ściągnęła ich na obiad, po czym znów wrócili do „męskiej roboty”.

„No, i jest. Początek zrobiony” – powiedział pod wieczór dziadek. – „Na dziś dość. Jutro rano idziemy na ryby, więc trzeba przygotować wędki i wcześnie się położyć.”

Tak mijały szczęśliwe letnie dni. Ewa i Tomek zauważyli, iż ojciec odżył – wróciła dawna postawa i błysk w oczach.

„No, Ewka” – mówił potem Tomek, gdy Kowalskiego nie było w pobliżu – „nauczycielka jesteś nie bez powodu. I syn ma wzór, i ojca ożywiłaś…”

„Każdy potrzebuje uwagi – i mały, i duży” – cicho odpowiedziała Ewa. – „Nie można pozwolić, żeby tato się poddał. Będziemy teraz częściej przyjeżdżać. Dzięki Bogu, iż Jaś mu pomaga. Inny pewnie by tylko butelkę znał, a tu – wnuczek jak słoneczko. To dobrze. Zawsze wiedziałam, iż mój ojciec to mądry człowiek…”

Westchnęła i poszła do ogrodu, tak jak robiła to jej matka. Ogród i sad musiały być zadbane, jak za jej czasów, żeby ojciec nie czuł, iż wszystko się rozpada.

Wkrótce wakacje Ewy się skończyły, wróciła do miasta, a Tomek i Jaś przez cały czas gościli u dziadka i pomagali mu we wszystkim.

Lecz nadeszła jesień i Jaś miał iść do pierwszej klasy. Z tej okazji zaproszono Jana Kowalskiego do miasta – żeby odprowadził wnuka do szkoły. Dumny dziadek wiódł Jasia za rękę. W garniturze i krawacie, którego nie zakładał od lat, stał na pierwszej szkolnej akademii i wzruszał się. Gdy zabrzmiał hymn, wyprostował się i mocno ścisnął dłoń chłopca…

Wtedy właśnie Jan Kowalski postanowił nie poddawać się, dać z siebie wszystko, by wychować wnuka i pomagać córce.

Po powrocie do domu wieczorem usiadł przy stole i położył przed sobą czystą kartkę. Jak uczeń pierwszej klasy, który dawno nic nie pisał, wziął długopis i zaczął spisywać w punktach plany na kolejne lato, na przyjazd Jasia.

Na liście znalazło się wiele rzeczy: budowa placu zabaw z huśtawką, drabinkami, stolikiem, ławkami i piaskownicą. Na starym topolu przy drodze postanowił zawiesić linę, tak jak w dzieciństwie… Trzeba też naprawić pomost nad rzeczką.

Lista rosła z dnia na dzień, stawała się dłuższa i ciekawsza. Na stole pojawiła się druga kartka – „księgowość”. Tam stary zapisywał wydatki na materiały: deski, śruby, liny, farbę, piasek. Okazało się, iż pracy jest mnóstwo! Musiał zdążyć przed zimą, przed śnieżycami, przywieźć wszystko, a potem zimą przygotować w warsztacie, by wiosną zacząć budowę…

Teraz Jan Kowalski miał ręce pełne roboty. Wstawał wcześnie i jak zwykle spisywał plan dnia na kartce, by go zrealizować.

Wnuka przywożono często – na święta, weekendy i ferie. Dom Kowalskiego znów tętnił życiem: Ewa myła podłogi, piekła ciasta, prała firanki. A dziadek, Tomek i Jaś majsterkowali, budowali plac zabaw, rozpalali wędzarnię i jeździli na nartach do lasu.

Na Dzień Mężczyzny Ewa podarowała im wszystkim mundury w kolorze moro. Ileż było radości! Zbliżał się też Dzień Kobiet.

„A co tobie podarować, córeczko?” – wypytywał Kowalski.

„Nie krępuj się, dla ciebie wszystko” – dodał Tomek. – „Jesteś naszą jedyną i najukochańszą.”

„Jedyną…?” – Ewa uśmiechnęła się. – „No to będzie niespodzianka. niedługo rodzina się powiększy, kochani… Jeszcze nie wiem kto… Ale możliwe, iż dziewczynka.”

Chwilowe zdumienie przy stole prWszyscy wybuchnęli śmiechem, a Jan Kowalski poczuł, iż jego życie znów ma sens i będzie pełne nowych radości.

Idź do oryginalnego materiału