Dymu, Dymu, obudź się, znów płacze Małgosia!

newsempire24.com 6 godzin temu

Dzień 3 marca 2025r.

Dziś rano znowu usłyszałem to samo: Dym, wstawaj, Basia znowu płacze!. Słyszałem, jak mój mały brat Sasin drapie mnie po rękawie koszulki, ale sił, żeby otworzyć oczy, brakowało. Sen był tak głęboki, iż miałem ochotę krzyknąć na niego, po czym położyć głowę pod poduszkę i zanurzyć się w ciepłą ciemność. Najlepiej, żeby nie przychodziły mi już żadne sny, bo wczoraj pojawił się mój zmarły ojciec, usiadł na schodach domu babci, pogłaskał mnie po głowie i zapytał:

Jak lecisz, synku? Ciężko? Przepraszam, iż tak się wszystko robi Nie chciałem Basia znowu płacze Ty, to

Obudziłem się z półsnu i ledwie nie spadłem z łóżka. Basia krzyczała tak, iż nie dało mi się już dłużej spać. Sasin siedział przy swoim łóżku i patrzył, jak starszy brat wyłazi z kołdry.

Już od dawna wykrzykuje? pogłaskałem nieprzycięte od jakiegoś czasu włosy i podszedłem do łóżeczka siostry. Ty zawsze taka głośna! Co tak ryczysz? Mama nie ma jeszcze w domu. Jeszcze za wcześnie, przyjdzie dopiero rano. Chodź tutaj!

Basia już była prawie czerwonawa od krzyku. Zgrabnie wyciągnąłem ją z łóżeczka, skinąłem głową do Sasina, który przyniósł czystą pieluchę i przytulił dziecko do siebie.

O, pachnąca moja! Dobrze, iż krzyczysz, ale trochę ciszej, proszę. Nie wszyscy sąsiadzy jeszcze cię słyszą? Zaraz wszystko załatwię, wytrwaj chwilę.

Dziewczynka, po usłyszeniu mojego głosu, nieco ucichła, a po kilku minutach już energicznie piła mieszankę z butelki, którą przygotowałem.

Łakomczuch! dotknąłem jej czoła ustami, w znanym ruchu, który oznaczał, iż to nie pierwszy raz i nie muszę sprawdzać temperatury termometrem. Nie zdążyła poczekać na mamę? Dobrze, iż tak zrobiła. Zaświeci się zmęczona, a my tu jeszcze jesteśmy. Jedz dalej, a ja wtedy jeszcze trochę zdrzemnę się, jeżeli będzie taka możliwość.

Basia, słysząc mój głos, uspokoiła się i po kilku minutach znowu odchrupała mleko. Delikatnie położyłem ją na swoje ramię, żeby nie wykrzykiwała się ponownie, i szedłem po pokoju, głaszcząc jej plecy.

Brawo! Teraz już możesz wrócić do łóżeczka! ułożyłem ją ostrożnie i spojrzałem na zegar.

Zegar pokazywał prawie dziewiątą, a ja wciąż miałem przed sobą ocenę pięć z biologii i dwóję z fizyki. To moja wina grałem w Bitwę morską z Władkiem na lekcji, zamiast słuchać wykładu pani fizyki. Głupio się zachowałem. Teraz muszę powtórzyć materiały, bo za dwa tygodnie będzie zebranie rodziców i nie chcę, żeby mama się zawstydziła. Gdyby nie ona, nic by się nie zmieniło wczoraj nachwaliła mnie, iż bez niej nie dam rady.

Dymitrze! To jest nie do przyjęcia! Znowu się spóźniasz! Jeszcze raz i będziesz przed dyrektorem! krzyczała mama, a ja nie miałem siły tłumaczyć, iż spóźniam się nie z własnej woli, ale bo mama często zostaje w sklepie po godzinach.

Zostałem więc z Basią, a potem pobiegłem odwieźć Sasina do przedszkola. Nie wolno zostawiać dzieci same w domu. Gdyby mama nie pracowała, nie byłoby tych kłopotów. Gdyby mój ojciec jeszcze żył, nie musiałbym tak walczyć. Wtedy babcia nie wyrzucałaby nas z domu. O babci nie chciałem myśleć. Wiedziałem tylko, iż zawsze krzyczała i nie szczędziła krytyki. Po pogrzebie przybyła do nas, a kiedy mama wypędziła nas z pokoju, rzuciła na nią oskarżenia:

To ty jesteś winna! Zrodziłaś ten bałagan, a on musiał pracować! Jesteś bezwzględna! Twojego sumienia nie ma! To przez ciebie nie ma mojego syna!

Nie wytrzymałem i wybiegłem z pokoju, nie zwracając uwagi na płaczącą mamę, i podszedłem do babci.

Nie mów tak! Nie wiesz, co mówisz! Nie obrażaj mamy! Tato nas kochał! Basia i Sasin też! To on chciał, a nie mama. Ona ciągle narzekała i krzyczała! Nie można tak wychowywać dzieci! Ty zawsze tylko krzyczysz! Po co przychodzisz? Nie mieszkamy już z tobą! Nie wracaj!

Babcia spojrzała na mnie ciężkim wzrokiem, otworzyła i zamknęła usta, szukając słów. W końcu powiedziała:

Jesteś jeszcze mały, żeby tak mnie wyzywać

Wtedy podniosła głos i dodała:

Nie ma już nikogo, kto będzie bronił mamy. Ja jej nie dam.

Patrzyła na mamę z góry, jakby była zdegustowana. Potem westchnęła i odeszła. Czasem widuję ją w mieście, udaję, iż jej nie znam, a ona patrzy na mnie z daleka, nie odzywając się. Boję się, iż kiedy mnie nie będzie, przyjdzie i znów będzie krzyczeć, a ja nie będę mógł jej nic zrobić. Po śmierci taty nie mogła już karmić Basi, bo nie było mleka. Gdyby ciągle płakała, to byłoby naprawdę ciężko.

Wspominałem wtedy o Polince z mieszkania 43. Jej matka była alkoholikiem, sąsiedzi się narzekali, a Polinka trafiła do domu dziecka. Kiedyś razem z kolegami przeskoczyliśmy przez słabą płotkę i podsłuchiwaliśmy, jak Polinka płacze na podwórku. Dałem jej wszystkie cukierki, które mama kupiła dla nas dwójki. Mama pogratulowała mi, chwaląc, iż jest dumna z syna, ale ja wiedziałem, iż nie pomogłem Polince tak, jak mógłbym.

Moja własna mama nie pije, ale nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Ciocia Róża, sąsiadka, znów narzekała, iż Basia głośno krzyczy. Co mogę zrobić? Basia ma jeszcze mały brzuszek, a jej ząbki właśnie wyrastają. Lekarz powiedział, iż ma już trzy ząbki. Raz ugryzła mnie w palec i prawie krwawiłem. Dziś zasnęła z pluszowym królikiem w ramionach, a brat najpierw się złościł, potem się uspokoił, bo królik był ważniejszy niż ja.

Budzik zadzwonił cicho, wyłączyłem go i ruszyłem się do łazienki. Mama miała przyjść za chwilę, więc jeszcze musiałem zrobić śniadanie dla nas wszystkich, bo inaczej sama się pogubi.

Zakończyłem przygotowywanie kanapek, kiedy w przedpokoju zaskoczył mnie dźwięk zamka i weszła mama, zrzucając na siebie starą kurtkę. Objęła mnie mocno, przytulając policzki, i spojrzała w oczy:

Dzień dobry, mój rycerzu!

Dzień dobry, moja królowo!

To było nasze tajne powitanie od czasu, gdy znalazłem w bibliotece powieści Waltera Scotta.

Co słychać?

Basia znowu nocą krzyczała. Dałem jej buteleczkę i nałożyłem żel na dziąsła. Uspokoiła się.

Czy już wyrósł nowy ząb?

Nie jeszcze, ale dziąsło już puchnie. Temperatura w normie.

Dobrze. Dym-Dym, co ja bym bez ciebie zrobiła?

Mamo wczoraj znów widziałem babcię.

Zofia (tak mała była nasza mama) zamrożona w milczeniu, wcisnęła palce w podbródek.

Co powiedziała? Rozmawialiście?

Nie. Stała przy naszym podwórku i patrzyła w okna. Kiedy podszedłem, odwróciła się i odeszła.

Zofia skinęła głową, ale zaraz się rozglądnęła, jakby nie widziała mnie. Chwyciła mnie za podbródek i spojrzała:

Dymitrze, nie gniewaj się na nią, dobrze? Ona jest trudna, ale to twoja babcia. Może cię nie lubi, ale jesteśmy jej wnukami ja, Sasin i Basia.

Dlaczego więc krzyczy, iż nas jest za dużo?

Bo kocha się w ciszy. Niektórzy ludzie myślą, iż muszą żyć po swojemu, bo mają więcej lat.

Dlaczego myślisz, iż wiedzą lepiej?

Być może czują, iż ich doświadczenie daje im prawo. Czasem mają rację, ale młodzi też muszą popełniać błędy i uczyć się samodzielnie.

To jest nielogiczne!

Dokładnie! zaśmiała się Zofia, patrząc na mnie. Czas leci szybko; jeszcze niedawno byłem taki mały jak Sasin, a już prawie w siódmym klasie. Oto już prawie dorosły.

Zofia pogłaskała mnie po policzku i powiedziała:

jeżeli znów zobaczysz babcię, nie kłóć się z nią. jeżeli ma coś do powiedzenia, posłuchaj, a potem zdecydujesz, co zrobić. I jeszcze zapomnij o tym, co usłyszałeś tego dnia. Rozumiesz? Gdy przychodzi smutek, człowiek się zmienia. Mówi straszne rzeczy, bo ból po stracie go przytłacza.

Nie do końca pojąłem, co mama chciała przekazać, ale poczułem, iż jest bardzo dobra. Babcia wypowiadała wiele złych słów, a mama wciąż ją usprawiedliwiała. Nie rozumiem, po co.

Spojrzałem na zegar i podskoczyłem:

Do licha! Walentyna Mikołajewna dziś mnie zjedzie z surowcami! Już spóźniłem się na pierwszą lekcję!

Idź do drugiej! Zofia chwyciła mnie za starą koszulkę i usiadła przy stole. Nie jadłeś śniadania!

Nie miałem czasu, mamo!

Nic nie szkodzi. Szkoła nie ucieknie. Niedługo wiatr cię popchnie w drogę. Patrz, jak się chudniesz!

Zanim Zofia wyciągnęła talerz z kanapkami, wstała, by obudzić Sasina.

Po pół godzinie biegłem do szkoły, trzymając za rękę starzejącego się brata, który podskakiwał jak szczeniak.

Dymitr, a może wieczorem pobawimy się?

Oczywiście.

Narysujesz mi motocykl?

Zrobię.

A auto?

Zrobię też.

A

Sasinko! Nauczyć cię czegokolwiek, ale najpierw zamknij buzię, bo na dworze mrożenie i biegnij szybciej, zgoda?

OK!

Perspektywa, iż będę miał starszego brata cały wieczór, podgrzała Sasina, a ja milczałem, jedynie od czasu do czasu spoglądając na poważnego Dymka.

Dymitr, wkurzasz się?

Wyskoczyłem z myśli i zdziwiony zapytałem Sasina.

Nie. Skąd pomyślałeś?

Nie wiem. Milczysz i patrzysz jak szachy, czarne kręgi.

Tylko rozmyślam! Dobra, biegnij i nie kombinuj, rozumiesz? Nie powiem mamie. Sam się tym zajmę.

Czy postawisz to w kącie? zapytał Sasin, a ja wskazałem mu palcem, żeby nie rysował auto.

Nie! odparł Sasin. Dymitr, naprawdę będę się zachowywał, jeżeli Natka nie wyleje mi wody na łóżko. Potem to zrobimy razem, dobra?

Chłopcy nie wolno obrażać dziewczyn.

Natka to nie dziewczyna! To rozrabiaka!

Bez względu na to, nie wolno. Nie wiemy, jaką Basię wyhodujemy. Może będzie rozrabiaką i chłopcy w przedszkolu będą ją dręczyć. Co wtedy?

Będziemy bić? zapytał Sasin, unosząc brwi.

Kogo? nie zrozumiałem.

Nie Basię! odparł Sasin. Chłopców!

Ach! To już inna sprawa. Ale lepiej omijać się pięściami. Tata mówił, iż najpierw się myśli, zanim się bije. Normalni najpierw rozważą.

Zsunąłem mu sweter, włożyłem koszulę i wypchnąłem go w drzwi grupy.

Idź! Wieczorem przyjdę po ciebie!

Dlaczego nie mama?

Mama dziś wyjdzie wcześniej do pracy. Zbliża się święto i w sklepie jest dużo rzeczy do zrobienia.

Rozumiem! skinął Sasin. Wiedział, iż mama pracuje jako kierownik w dużym, całodobowym sklepie spożywczym. Raz tam razem poszliśmy, a Sasin bał się zgubić, więc mocno trzymał mnie za rękę. Basia jeszcze nie była, a tata jeszcze żył Myśląc o tacie, Sasinu przytrącił się nos, a on odwrócił głowę, szukając Natki. Musiałem go odciągnąć, bo mógł wyjść i płakać na ulicy.

W tym dniu Walentyna Mikołajewna dotrzymała słowa musiałem iść do dyrektora. Stałem pod jej biurkiem, a ona wymieniała wszystkie moje wyczyny, prawdziwe i wymyślone. Większość była wymyślona, ale nie chciałem się sprzeczać.

Bardzo trudny chłopiec! powiedziała pani dyrektor, Pani Marianna, przeglądając moje kartoteki. Trzeba coś zrobić, bo inaczej będziesz miał wpis do PUP lub coś gorszego, a my nie chcemy kłopotów.

Pani Marianna przyglądała się mi z dziwnym zainteresowaniem, po czym po zakończeniu rozmowy zaprosiła mnie na osobną chwilę.

Chciałbyś herbaty?

Zrozumiałem, iż najważniejsze w życiu jest nie tyle unikać kłopotów, co umieć stać przy rodzinie i przyjaciołach, gdy los rzuca nam wyzwania.

Idź do oryginalnego materiału