Dwie noce i jeden dzień
Kinga co chwilę zerkała na zegarek. Czas wlókł się jak ślimak, powoli i nieubłaganie. Do końca pracy została jeszcze cała godzina.
– Ciągle patrzysz na zegarek? Śpieszysz się? – zapytała główna księgowa Marianna Andrzejewska.
– Nie, ale…
– Facet? W twoim wieku tylko z powodu mężczyzny kobieta może śpieszyć czas. A w moim wieku marzymy, żeby czas się zatrzymał. – Marianna westchnęła. – Dobrze już, idź. I tak z ciebie dzisiaj żadnej pociechy.
– Dziękuję! – Kinga gwałtownie zamknęła program na monitorze.
– Kochasz go? – zapytała Marianna z melancholijną ciekawością.
– Tak. – Kinga spojrzała szefowej prosto w oczy.
Jej biurko stało na ukos, więc Marianna widziała ją doskonale. Rozmiar gabinetu nie pozwalał na inne ustawienie mebli. Kinga czuła się jak na egzaminie pod jej czujnym spojrzeniem.
– To dlaczego za niego nie wyszłaś? Nie proponuje? – Marianna zdjęła okulary i przetarła nos. – Rozumiem. Żonaty. I dzieci ma? Klasyka gatunku. Najpierw ukrywał prawdę, a gdy się przyznał, ty już byłaś zakochana i nie potrafiłaś zerwać. Obiecał, iż się rozwiezie, kiedy dzieci podrosną. Tak?
– Skąd pani wie? – zdziwiła się Kinga.
Teraz już wpatrywała się w szefową jak w obrazek.
– Też byłam młoda. Myślisz, iż tylko ty jedna dałaś się złapać w tę pułapkę? Dziewczyno, jeżeli facet nie odszedł od rodziny od razu, to nigdy tego nie zrobi. Zaakceptuj to. Odejdź sama.
– Ale… ja go kocham.
– Kiedy mu się znudzisz albo, broń Boże, żona się dowie, będzie jeszcze gorzej i boleśniej. Przynajmniej zachowasz godność. Uwierz mi. I karmy nie warto psuć. – Marianna założyła okulary, od razu stając się poważna i surowa.
– Pomyśl. W poniedziałek się nie spóźnij – rzuciła, nie podnosząc wzroku z papierów.
– Kocha go… – westchnęła Marianna i pokiwała głową, gdy za Kingą zamknęły się drzwi gabinetu.
A Kinga zbiegła po schodach na parter, pożegnała się z ochroniarzem i wybiegła na ulicę zalaną majowym słońcem. Od razu zauważyła samochód Jacka i ruszyła w jego kierunku.
– No nareszcie, myślałem, iż nigdy nie wyjdziesz. Siedzę tu na widoku jak choinka na Rynku – burknął Jacek, gdy Kinga wsiadła obok niego.
Zakręcił kluczykiem, odjechał od biurowca i włączył się do ruchu.
– Dokąd jedziemy? Nic nie zrozumiałam z twojej rozmowy – spytała Kinga.
– Niespodzianka. – Jacek rzucił jej obiecujące spojrzenie.
Wystarczył ten jeden krótki wzrok, by serce Kingi zabiło mocniej, a po brzuchu rozlało się słodkie ciepło.
Samochód wyjechał z miasta i pognał autostradą. Potem skręcił na wąską wiejską drogę, wijącą się między gęstymi drzewami.
Kinga wpatrywała się w asfalt i marzyła, żeby nigdzie nie dojechać, jechać tak długo, na koniec świata, tylko we dwoje. Po chwili przed nimi pojawiły się domki letniskowe.
– Jesteśmy – powiedział wesoło Jacek.
– Masz tu domek?
– Ja nie. To domek mojego kolegi. Jego żona jest w ostatnim miesiącu ciąży, więc na razie tu nie przyjadą. Mamy go na cały weekend do dyspozycji.
– A twoja żona? Po prostu puściła cię na całe dwa dni? – Kinga nieufnie spojrzała na Jacka.
Zatrzymał samochód przy wysokim drewnianym płocie.
– Mamy przed sobą dwie noce i cały dzień. – Jacek pochylił się, by ją pocałować.
*Tylko dwie noce i dzień* – pomyślała ze smutkiem. *A potem wszystko wróci do normy…*
Jacek oderwał się od jej ust, wysiadł i zaczął wyciągać z bagażnika torby. Kinga też wyszła, wdychając pełną piersią świeże powietrze. Pachniało trawą, liśćmi i czymś znajomym, przypominającym wieś u babci…
*Dwie noce i jeden dzień! Tak dużo? Tylko we dwoje!* – pomyślała z euforią Kinga, nie wierząc swojemu szczęściu.
– Podoba ci się? – Jacek stał już obok i uśmiechał się, widząc efekt niespodzianki. – Weź to i chodźmy do środka. – Podał jej torbę i ruszył w stronę furtki z sportową torbą przewieszoną przez ramię.
– Byłeś tu już wcześniej? – spytała Kinga, czekając, aż Jacek otworzy furtkę.
– Oczywiście. W końcu to mój kolega.
– Przyjeżdżałeś tu z żoną czy…
– Kinga, nie zaczynaj. Nie psuj miłości. – Jacek otworzył zamek i przepuścił Kingę przodem.
Weszli do niewielkiego domku.
– Rozgość się. Zaniosę jedzenie do kuchni i włączę lodówkę. Wybacz, toaleta jest na zewnątrz.
W domu panowała gęsta cisza, przez co głos Jacka brzmiał stłumione. *Po co myśleć o rzeczach, których nie zmienię? Trzeba cieszyć się chwilą, póki jest* – myślała Kinga, rozglądając się po wnętrzu. W wazonie na komodzie stały zasuszone kwiaty. W oknach wisiały proste firanki w kwiaty. Stół nakryty był ceratą w zieloną kratę. Mały piec dzielił dom na pokój i kuchenny zakątek. Na ścianie nad łóżkiem wisiał pluszowy dywan…
Skromnie, ale przytulnie, tak swojsko, jakby już tu kiedyś była, jakby przyjechała do babci.
– Chciałabym tu zostać na zawsze – powiedziała Kinga w nocy, leżąc na ramieniu Jacka. – Z tobą. Żeby nikt więcej nie stał między nami.
– Mhm – mruknął przez sen Jacek.
Kinga obudziła się pierwsza i leżała z otwartymi oczami, wsłuchując się w ciszę, bojąc się poruszyć i obudzić Jacka. *Brakuje tylko pelargonii w oknie – pomyślała. – I białej serwetki na stole, szydełkowej, koniecznie z frędzlami*.
Ciszę poranka przerwał stłumiony dzwonek telefonu. Jacek drgnął, otworzył oczy i sięgnął po spodnie wiszące na krześle, wyciągnął komórkę z kieszeni.
– Tak – odpowiedział ochrypłym od snu głosem. – Nie… Jaki hałas?… Wszedłem do domu, żeby się napić wody… DobrzeKinga spojrzała przez okno na pierwsze promienie słońca, zdecydowana zacząć nowy rozdział bez Jacka, w którym nauczy się kochać siebie bardziej niż złudne obietnice cudzego męża.