Dwie noce i jeden dzień
Kinga co chwilę spoglądała na zegarek. Czas wlókł się jak ślimak, powoli i opornie. Do końca pracy została jeszcze cała godzina.
– Ciągle zerka na zegarek? Spieszysz się? – zapytała główna księgowa Stanisława Kazimierzówna.
– Nie, ale…
– Mężczyzna? W twoim wieku tylko przez mężczyznę kobieta może śpieszyć czas. A w moim wieku marzymy, żeby go zatrzymać. – Stanisława westchnęła. – Dobrze, idź. I tak kilka dziś robisz.
– Dziękuję! – Kinga gwałtownie zamknęła program na monitorze.
– Kochasz go? – spytała Stanisława z melancholijną ciekawością.
– Kocham. – Kinga spojrzała szefowej prosto w oczy.
Ich biurka stały na ukos, więc Stanisława widziała ją doskonale. Rozmiar gabinetu nie pozwalał inaczej ustawić mebli. Kinga czuła się jak na egzaminie pod jej czujnym wzrokiem.
– To dlaczego nie bierzesz ślubu? Nie proponuje? – Stanisława zdjęła okulary i przetarła nasadę nosa. – Rozumiem. Żonaty. I dzieci ma? Klasyka. Najpierw ukrywał prawdę, a gdy się przyznał, byłaś już zakochana i nie umiałaś zerwać. Obiecał, iż się rozwiezie, gdy dzieci podrosną. Tak?
– Skąd pani wie? – zdziwiła się Kinga, patrząc na szefową szeroko otwartymi oczami.
– Też byłam młoda. Myślisz, iż tylko ty dałaś się na to nabrać? Dziewczyno, jeżeli facet nie odszedł od rodziny od razu, to nie odejdzie nigdy. Zaakceptuj to. Odejdź sama.
– Ale… kocham go.
– Kiedy mu się znudzisz albo, nie daj Boże, żona się dowie, będzie jeszcze gorzej i boleśniej. Przynajmniej zachowasz godność. Uwierz mi. I karmy nie psuj. – Stanisława założyła okulary, znów stając się surowa.
– Pomyśl. W poniedziałek się nie spóźniaj – dodała, nie podnosząc wzroku od dokumentów.
– Kocha go… – mruknęła Stanisława, kręcąc głową, gdy Kinga wyszła z gabinetu.
Kinga zbiegła po schodach na parter, pożegnała się z ochroniarzem i wybiegła na zalane majowym słońcem ulice. Od razu dostrzegła samochód Łukasza i podeszła do niego.
– W końcu, myślałem, iż nigdy nie wyjdziesz. Siedzę tu jak przysłowiowa sowa na rynku – burknął Łukasz, gdy Kinga wsiadła.
Zapalił silnik, odjechał od biura i włączył się do ruchu.
– Dokąd jedziemy? Nic nie zrozumiałam z twojej rozmowy – spytała Kinga.
– Niespodzianka. – Łukasz rzucił jej obiecujące spojrzenie.
Wystarczył ten jeden krótki wzrok, by serce Kingi zatrzepało w piersi, a po brzuchu rozlało się słodkie ciepło.
Samochód wyjechał z miasta i pomknął autostradą. Potem skręcił na wąską wiejską drogę, wijącą się między gęstymi drzewami.
Kinga wpatrywała się w asfalt i marzyła, by jechać tak długo, na koniec świata, tylko we dwoje. Po chwili w oddali pojawiły się domki letniskowe.
– Jesteśmy – ucieszył się Łukasz.
– Masz tu domek?
– Nie. To domek mojego kolegi. Jego żona jest w ostatnim miesiącu ciąży i tu nie przyjadą. Tak iż mamy go na całe weekendy.
– A twoja żona? Po prostu cię wypuściła na całe dwa dni? – Kinga spojrzała na niego z niedowierzaniem.
Łukasz zatrzymał auto przy wysokim drewnianym płocie.
– Mamy przed sobą dwie noce i cały dzień. – Pochylił się, by ją pocałować.
„Tylko dwie noce i dzień – pomyślała ze smutkiem. – A potem wszystko wróci do normy…”
Łukasz oderwał usta, wysiadł i wyciągał z bagażnika torby. Kinga też wyszła, wdychając pełną piersią czyste powietrze. Pachniało trawą, liśćmi i czymś znajomym, przypominającym wieś u babci…
„Dwie noce i jeden dzień! Tak wiele?! Sami!” – pomyślała radośnie Kinga, nie wierząc w swoje szczęście.
– Podoba ci się? – Łukasz stał już obok i uśmiechał się, ciesząc się efektem niespodzianki. – To weź to i chodźmy. – Podał jej torbę i ruszył do furtki z plecakiem na ramieniu.
– Byłeś tu już? – spytała Kinga, czekając, aż otworzy.
– No jasne. Jesteśmy kumplami.
– Przyjeżdżałeś tu z żoną czy…
– Kinga, nie zaczynaj. Nie psuj weekendu. – Otworzył zamek i przepuścił ją przed sobą.
Weszli do niewielkiego domku.
– Rozgość się. Zaniosę jedzenie do kuchni i włączę lodówkę. WC, niestety, na zewnątrz.
W domu panowała gęsta cisza, przez co głos Łukasza brzmiał stłumione. „Po co myśleć o tym, czego nie zmienię? Trzeba cieszyć się chwilą” – myślała Kinga, rozglądając się. W wazonie na komodzie stały zasuszone kwiaty. W oknach wisiały proste, wzorzyste firanki. Stół nakryty był zieloną, kratkowaną ceratą. Mały piec dzielił dom na pokój i kuchenny kącik. Nad łóżkiem wisiał pluszowy dywan…
Skromnie, ale przytulnie, jakby już tu była, jakby odwiedzała babcię.
– Chciałabym tu zostać na zawsze – szepnęła Kinga w nocy, wtulona w ramię Łukasza. – Z tobą. Żeby nikt nie stał między nami.
– Mhm – odparł sennie Łukasz.
Kinga obudziła się pierwsza i leżała z otwartymi oczami, wsłuchując się w ciszę, by nie zbudzić Łukasza. „Brakuje tylko pelargonii w oknie – pomyślała. – I białej, szydełkowej serwety, koniecznie z frędzlami”.
Ciszę poranka przerwał dzwonek telefonu. Łukasz drgnął, sięgnął po spodnie na krześle i wyjął komórkę.
– Tak – odpowiedział zachrypniętym głosem. – Nie… Jaki hałas?… Wszedłem do domu po wodę… Dobra, oddzwonię. – Odłożył telefon i opadł na poduszkę.
Kinga z goryczą pomyślała, iż Stanisława miała rację – minie kolejna noc i wszystko wróci na swoje miejsce: spotkania ukradkiem…
Telefon zadzwonił ponownie. Łukasz nie spieszył się z odpowiedzią.
– Odbierz – powiedziała Kinga.
Łukasz przytulił ją i zaczął całować.
Telefon umilkł, aleKinga uśmiechnęła się przez łzy, gdy przez okno zobaczyła przechodzącego ulicą Maxyma z małą Marysią-Weroniką, trzymającą jego dłoń i opowiadającą coś z przejęciem.