Dwadzieścia lat bez prezentów dla niej: zgodne współżycie.
Stanisław Kowalski nigdy nie podarował żonie prezentu, choć przeżyli razem dwadzieścia lat małżeństwa bez większych sporów. Nie dlatego, iż był skąpy, ale okazja nigdy się nie nadarzyła. Z Jadwigą wszystko potoczyło się błyskawicznie: miesiąc po poznaniu wzięli ślub.
Ich spotkania również nie były naznaczone podarunkami. Przyjeżdżał do jej małej wioski, gwizdał pod oknem. Wybiegała w podskokach, a oni siadali na ławeczce przy furtce, rozmawiając ledwie szeptem aż do północy.
Pierwszy pocałunek ukradł jej w dniu zaręczyn. Potem był ślub, codzienność z jej troskami i rutyną. Stanisław okazał się sprytnym handlowcem, rozwijając hodowlę świń. Jadwiga zaś pracowała ciężko, a jej warzywnik budził zazdrość sąsiadek. Później przyszły dzieci, pieluchy, sukienki wiązane w pasie, dziecięce choroby Prezenty? Nie było czasu o nich myśleć. Święta obchodzili skromnie, przy suto zastawionym stole. Tak płynęło ich życie bez fanfar, wypełnione trudem, ale spokojne.
Pewnego dnia Stanisław wybrał się z sąsiadem na targ sprzedawać ziemniaki i słoninę, tuż przed Dniem Kobiet. Opróżnił piwnicę, przebrał kartofle, postanowił pozbyć się nadmiaru. Słoninę też lepiej sprzedać teraz, przed ubojem nowej świni. Stanął więc na rynku. Chłodny, ale przyjemny wiatr niósł już zapach wiosny. Ku jego zaskoczeniu, wszystko rozeszło się jak świeże bułeczki. Słonina zniknęła w mgnieniu oka, ziemniaki rozchwytywano jak cukierki. Nieźle pomyślał Stanisław, zadowolony. Jadzia się ucieszy.
Spakował worki do sąsiedzkiej fury i ruszył po zakupy. Jadwiga dała mu krótką listę. Z przyzwyczajenia najpierw wstąpił do gospody, by uczcić udany interes. Nie był pijakiem, ale wierzył, iż nie wzniesienie toastu przyniesie pecha kolejnym transakcjom. Po kieliszku wódki wyszedł z lekkim krokiem, rozglądając się po witrynach i tłumie. Wtedy niemal się potknął o niecodzienny widok.
Przed sklepem młoda para podziwiała sukienkę na manekinie. Dziewczyna, świeża jak poranek, zachwycała się:
Kasia, no chodź, nie stój tak jak słup soli!
Patrz, Jarek, jaka cudna! Idealnie by mi pasowała.
Phi, to kawałek materiału.
Tyle wiesz! To najnowsza moda, styl retro! Kup mi ją na Dzień Kobiet, dobrze?
Kasia, wiesz, iż nie mamy forsy. Jak to wezmę, to do końca miesiąca suchy chleb.
Jakoś to będzie, kochanie! Tak bardzo jej pragnę. Rok jesteśmy małżeństwem, a ty nigdy mi nic nie dałeś, choćby na święta!
Kasia, doprowadzasz mnie do szału
Kocham cię szepnęła, całując go czule i ciągnąc do środka.
Chłopak, zauważywszy wzrok Stanisława, wzruszył ramionami z porozumiewawczym uśmiechem: Baby, co? niedługo wyszli, Kasia śmiejąc się radośnie, z sakiewką przyciśniętą do piersi. Stanisław długo stał przed wystawą. Sukienka była ładna, skromna, w kwiaty jak ta, którą Jadwiga nosiła dawniej na ich schadzkach. Zapomniane uczucie zbudziło się w nim. Czy to tęsknota za młodością? Czy odbicie tego, kim byli? Nagle olśniła go myśl: Nigdy nic nie dałem Jadzi. Zajęty. Uważałem to za zbędne. A ten smarkacz byłby gotów głodować, by sprawić żonie radość. Z miłości. A ja? Czy kocham Jadwigę? Przed ślubem myślałem, iż tak. Potem zniknęło w codzienności. Życie w trudzie, bez wspomnień O, dola, dola.
Ten skradziony widok szczęścia ścisnął mu serce. Zapragnął go poczuć.
Wszedł do sklepu stanowczym krokiem. Podeszła uśmiechnięta ekspedientka:
W czym mogę pomóc?
Tak, moja droga. Chcę tę suknię z wystawy.
Och, świetny wybór! To hit sezonu, jedwab, styl vintage. Córka będzie zachwycona.
Nie dla córki, dla żony burknął Stanisław.
Ach, co za szczęściara! zaświergotała, pakując suknię.
Ile to kosztuje?
Gdy podała cenę, zabrakło mu tchu. Fortuna.
Czemu tak drogo?
To projekt znanego krawca wyjaśniła łagodnie.
Zawahał się. ale przed oczami stanęła mu rozpromieniona Kasia. Postanowił.
Biorę.
Policzył banknoty i wyszedł, dumny ze swej śmiałości. Sąsiad już czekał. Droga powrotna była wesoła. Sąsiad chwalił się zyskami.
A tobie jak poszło?
Jak to?
Dobrze sprzedałeś?
Cudze liczysz? warknął Stanisław.
Oj, odpuść mruknął sąsiad, zaskoczony jego nagłą chandrą.
W domu Jadwigi jeszcze nie było. Stanisław nakarmił zwierzęta, wyczyścił chlew. ale mimo dobrych uczynków coś gniotło go w piersi. Dlaczego ten niepokój? Wzruszył ramionami i wrócił, nalewając sobie wódki. Potem drugą. Trochę się uspokoił.
Trzasnęły drzwi. Wróciła Jadwiga, jak zawsze z surową miną.
Już jesteś? Jak na targu?
Dobrze. Oto pieniądze.
Jadwiga przeliczyła banknoty.
Brakuje. Źle sprzedałeś?
Nie, reszta jest w tej torbie.
Wyjęła suknię, podejrzliwa.
Dla kogo to? Dla Marysi? Za duża. Marnujesz nasze grosze
Dla ciebie odparł nieśmiało. Na Dzień Kobiet.
Cisza.
Dla mnie? spytała niedowierzająco. Naprawdę?
No, dla ciebie! odważył się, ulżony, iż nie dostał burę. Dla kogo by innego?
Jadwiga wybuchnęła płaczem i uciekła do sypialni. Wróciła po dziesięciu minutach z zaczerwienionymi oczami.
Nie pasuje. Przytyłam.
Jak to? wybełkotał. Pamiętam, miałaś taką, gdy siedzieliśmy na ławce
Biedaku westchnęła, śmiejąc się przez łzy. To było dwadzieścia lat temu! Czas biegnie.
Spojrzał jej prosto w oczy.
Widząc te kwiaty, pomyślałem