13 listopada 2025 dziennik
Moje ulubione miejsce w domu od zawsze była wielka, stara, ciemnobrązowa szafa stojąca w rogu pokoju, który dzielę z mamą i tatą. Drzwi szafy były ciężkie i skrzypiały przy każdym otwarciu, jakby protestowały przeciwko moim małym, niezdarnym dłoniom. Wkładałem tam swoje najprostsze skarby misia z poobijanym uchem, klauna w ogromnym, niebieskoczerwonym kapeluszu, którego mama podarowała mi na Nowy Rok, oraz konika. Tak, właśnie konika.
Koniowi kiedyś nadano czarny lakier i bujną grzywę w kolorze krukowego pióra. Z czasem plastiku pękał pod wpływem słońca, ale grzywa pozostała prawie niezmieniona. Codziennie podawałem mu trawkę i pielęgnowałem go jak prawdziwego przyjaciela.
Szafa stała się moją własną Narniją, światem, w którym dzieje się prawdziwe czary: klaun zamieniał się w rycerza, który galopował na wiernym koniku i bronił pięknej księżniczki przed złowieszczym misiem. Co dalej po zwycięstwie rycerzaklauna, nie potrafiłem wymyślić, a w najciekawszych momentach zabawy wciągała mnie babcia.
Babcia budziła we mnie niepokój. Jej ręce były zawsze brudne i szorstkie, a twarz pomarszczona jak orka po wiosennym oraniu. Głos miał ostry i donośny jak nasz pies Burek, który cały rok mieszkał w budce na podwórku i, jak sądziłem, przeziębił się, szczekając chrapliwie i przerywanie.
Współczułem Burekowi, zwłaszcza zimą, kiedy szalejący luty podnosił wiatr, który ledwo nie zdmuchnął szyby, a zażarta śnieżyca prawie całkowicie zasypała budkę. Pewnej mroźnej nocy, w płóciennym piżamniku z misiami i w grubych skarpetach, wymknąłem się cicho z domu, by uratować psa. W połowie drogi dogonił mnie rozszczepiony głos mamy i wściekła babci. Mama stała w progu w ciężkiej torbie, wpatrzona w ciemność, wołała:
Synu, gdzie jesteś?
Zza jej pleców rozbrzmiewał krzyk babci:
Wracaj, chłopcze! Co robisz? Cały w krzywym kierunku! Twój tata nie wrócił, bo ma istotną pracę!
Tata nasz dalekobieżny kierowca ciężarówki był rzadko w domu. Nie rozumiałem, kim jest dalekobieżny, ale wiedziałem, iż jego zawód jest ważniejszy niż ja. Babcia nazywała go dalekobabiej, a mama zakrywała oczy i mówiła:
Nic się nie martw, kochanie, damy radę. Jesteś moim szczęściem, już wielki chłopiec. Popatrz, co ci daję to zegarek taty, taki sam jak u dorosłych. Kiedy małe i duże wskazówki spotkają się na dole, a w okienku widnieje liczba 12, tata wróci. Zapamiętaj!
Byłem dumny z mojego tatusiowego zegarka, choć trochę wstydziło mnie patrzeć, jak mój przyjaciel Fedor skacze radośnie z ojcem w niedzielny poranek, trzymając w ręce wędki tata ma dużą wędkę, a Fedor ma małą i wiaderko, w którym nigdy nic nie łapie.
Nawet sześcioletnia Jadwiga, którą uważałem za głupią, bo wciąż nie umiała czytać, w przeciwieństwie do mnie, który w pięciu latach potrafił głośno wymówić znaki Apteka i Optyk (choć nie do końca rozumiał różnicę), co tydzień dumnie wsiadała do białego Fiata 126 swego taty i jechała z nim na targ.
Marzyłem, iż pewnego dnia tata wciągnie mnie do swojej wielkiej ciężarówki i pojedzie ze mną w męskie sprawy. Jednak w te rzadkie dni, gdy tata był w domu, nie miał na mnie czasu kłócił się z mamą, a mama płakała, babcia się podenerwowała, a tata walił w drzwi i wychodził na zewnątrz, by zapalić papierosa. Ukrywałem się w mojej ukochanej szafie, przytulając swojego misia. Prawdziwi mężczyźni nie płaczą, ale ani miś, ani klaun nie powiedzą nikomu to nasza tajemnica.
Tego dnia był dzień urodzin mamy. Biegłem z podwórka, kiedy nagle zatrzymałem się. Na chodniku stał tata, trzymając za łokieć młodą kobietę w czerwonej sukni, która się śmiała, a w dłoni trzymał bukiet róż tak ogromny i piękny, iż wziął mi oddech.
Dla mamy! pomyślałem. Dziś jej święto! Tylko dla niej! serce zabiło mi mocniej z radości.
Wieczorem mama i babcia postawiły uroczysty stół: aromatyczne ziemniaki z piekarnika, klarowny żel z galaretki w słoiczkach, chrupiące ogórki z piwnicy i ogromny tort udekorowany różami z kremu. Jedna róża jednak zniknęła nie wytrzymałem i ukradłem ją wcześniej. Gdy goście zasiadli przy stole, wrócił tata z bukietem nie tym, którego się spodziewaliśmy, ale skromnymi białymi chryzantemami w szarym papierze. Mama rozbłysła, objęła go za szyję i śmiała się jak mała dziewczynka.
Poląłem się zimnym powietrzem, chciałem zapytać, co się stało z pierwszymi kwiatami, ale spojrzałem na mamę w nowej różowej sukni, jej policzki zarumieniły się nie wiem, czy ze szczęścia, czy z tańca i milczałem.
Później siedziałem w ciemnej szafie, obok misia i klauna, i kręciłem nadgarstkiem zegarek taty. Kiedyś tak ważny, dorosły, magiczny. Wskazówki stały nieruchomo, jakby nie żyły. Potrząsnąłem go kilka razy, ale nic się nie stało. Łzy zbierały się w oczach, ale nie wypłakałem się. Zrozumiałem, iż płakanie nie ma sensu nie jestem już małym chłopcem czekającym na tatę z drogi.
Położyłem zegarek na półkę między misiem a klaunem i cicho zamknąłem drzwi szafy. Moja własna Narnia przestała czarować.
W pokoju mama śpiewała półgłosem, rozpakowując prezenty. Podszedłem, objąłem ją za talię i poczułem, jak drży.
Jestem z tobą, mamo powiedziałem cicho, ale zdecydowanie. Zawsze będę z tobą.













