Dwa bukiety dla mamy – kwiatowa niespodzianka z serca!

twojacena.pl 1 tydzień temu

Najulubniejszym miejscem małego Bartka w domu była szafa. Wielka, stara, ciemnobrązowa szafa stała w rogu pokoju, który dzielili z rodzicami. Drzwi były ciężkie dla jego malutkich rączek, skrzypiały i jęczały przy każdym otwarciu. Bartkowi ciągnęło się tam wrzucać swoje proste zabawki miś z zerwanym uchem, klaun w ogromnym niebieskoczerwonym kapeluszu, który dostał od mamy na Święta, oraz konia. Tak, właśnie konia.

Koń kiedyś był czarny, z grzywą lśniącą jak skrzydła kruka. Z czasem plastik się popękał i trochę wypalił na słońcu, ale grzywa prawie nie straciła swego blasku. Chłopiec tulił konia i podsuwał mu trawki.

Szafa była dla Bartka tajemnym światem, jego Narnią, gdzie działy się prawdziwe czary: klaun zamieniał się w rycerza, który galopował na wiernym koniu i bronił pięknej księżniczki przed złym misiem. Co się dalej działo, chłopiec jeszcze nie wymyślił, a najciekawsze momenty przerywała babcia, wołając go po imieniu.

Babcię Bartka zawsze bał się trochę bardziej niż samego taty. Miała zawsze brudne, zaparzone ręce (bo po całym dniu w ogrodzie), twarz pokrytą zmarszczkami jak nowo uprzątkowane pole, a głos był ostry i donośny, niczym szczekanie ich psa Burka, który cały rok mieszkał w budce na podwórku i chyba przeziębił się po zimie, więc warczał chrapliwie.

Bartkowi było bardzo przykro z powodu Burka, zwłaszcza zimą, gdy szalony luty podnosił wiatr tak, iż prawie zrywał okna, a śnieżyca zasypywała budkę prawie po brzegi. Pewnej wyjątkowo mroźnej nocy mały wymknął się cicho z domu w flanelowej piżamie z misiami i w skarpetkach, żeby uratować psa. Po drodze dogonił go rozgniewany głos mamy i wściekła babcia. Mama stała w progu w płaszczu, patrzyła w ciemność i wołała:

Synku, Bartku, gdzie jesteś?

Za nią wściekła babcia ryknęła:

Wracaj, sukinsynie! Co robisz, głupcze! Cały w kupie po tatę, takiego samego jak twój nieogarnięty ojciec!

Nieogarnięty ojciec nigdy nie był w domu miał bardzo istotną pracę. Bartkowi nie do końca rozumiał, kim jest kierowca dalekobieżny, ale pewnie był ważniejszy niż on, bo tata przyjeżdżał rzadko, potykał się po głowie, poklepał go po plecach, zapytał co słychać? i od razu znikał w swojej ciężarówce.

Babcia nazywała go dalekobabą, a mama zakrywała oczy i mówiła:

Nic nie szkodzi, synku, damy radę! Jesteś moim skarbem, już prawie dorosły chłopiec. Zobacz, co ci dam. To zegarek taty. Taki sam, jak u dorosłych. Tata przyjeżdża, kiedy małe i duże wskazówki spotkają się na dole, a w małym okienku, gdzie jest data, jest 12. Zapamiętałeś? Nie zgub go.

Bartkowi bardzo zależało, iż ma tatowy zegarek, taki jak u dorosłych. Trochę krępowało go jednak patrzenie, jak jego kolega Fedek skacze radośnie z ojcem w niedzielny poranek z wędkami w ręku: tata ma duży spinning, a Fedek ma małą wędkę i wiaderko, w które nigdy nie łapie nic wartościowego.

Nawet sześciolatka Jadzia, którą Bartkowi szczerze wydawało się, iż jest trochę głupia, bo wciąż nie umiała czytać, w przeciwieństwie do niego, który już w pięciu latkach potrafił głośno przeczytać napisy Apteka i Optometria (choć nie do końca rozumiał różnicę), co tydzień dumnie wsiadała do białego Poloneza swojego taty i jeździła z nim na targ.

Bartkowi śniło się, iż kiedyś tata wciągnie go do swojej wielkiej ciężarówki i razem pojadą po męskie sprawy. Ale w te rzadkie dni, kiedy tata był w domu, nie miał ochoty na Bartka kłócili się z mamą. Mama płakała, babcia podnosiła głos, tata walił drzwiami i wybiegał na zewnątrz, żeby zapalić papierosa. Mały chował się w swojej ukochanej szafie i płakał, przyciskając do siebie wiernego misia. Prawdziwi mężczyźni przecież nie płaczą, ale ani miś, ani klaun nikomu o tym nie powie. To była ich mała tajemnica.

Tego dnia była urodziny mamy. Bartkowi przyspieszyło serce, kiedy biegł ze podwórka i nagle zatrzymał się. Na chodniku po drugiej stronie zobaczył tatę, który trzymał za łokieć jakąś młodą kobietę w czerwonej sukni. Ona się śmiała, a w dłoni ojca błyszczał bukiet róż tak duży i piękny, iż chłopiec przestał oddychać.

Dla mamy! przeskoczyło w głowie. Dziś przecież jej dzień! Musi być dla niej!

Wieczorem mama i babcia postawiły uroczysty stół: pachnące ziemniaki prosto z piekarnika, klarowny galaretkowy rosół w małych miseczkach, chrupiące ogórki z piwnicy i ogromny tort z różami z kremu. Tylko jednej róży na torcie zabrakło Bartkowi nie udało się powstrzymać i wziął ją wcześniej. Gdy goście już zajęli miejsca, wrócił tata. Trzymał w ręku bukiet ale nie ten. Skromne białe chryzantemy owinięte szarym papierem. Mama rozpromieniła się, objęła go za szyję i, jak mała dziewczynka, roześmiała się od szczęścia.

Bartkowi zatężało serce, chciał zapytać, co się stało z pierwszymi kwiatami, dokąd się podziały. Spojrzał na mamę w nowej różowej sukience wyglądała jak marzenie, policzki różowały się z euforii albo ze tańca. I Bartek milczał.

Później siedział w swojej ciemnej szafie, wśród misia i klauna, i kręcił na nadgarstku tatowy zegarek. Kiedyś tak ważny, dorosły, czarujący. Wskazówki stały, jakby nieożywione. Próbował je poruszyć kilka razy, ale na nic. Łzy zaczęły zbierać się w oczach, ale tym razem nie zapłakł. Zrozumiał: płakać nie ma sensu. Nie był już małym chłopcem, który czeka na tatę z drogi.

Włożył zegarek na półkę między misia a klauna i cicho zamknął drzwi szafy. Teraz w jego Narnii nie było już cudów. W pokoju mama nuciła półgłosem, rozpakowując prezenty. Bartk podszedł, przytulił ją do talii i poczuł, jak się lekko trzęsie.

Jestem z tobą, mamo szepnął cicho, ale zdecydowanie. Zawsze będę przy tobie.

Idź do oryginalnego materiału