Katarzyna otworzyła drzwi, wciągnęła przez próg ciężką torbę i westchnęła głęboko. W tym samym momencie z pokoju dobiegł głos:
— Kasia, nareszcie! Co dobrego przyniosłaś? I gdzie ty się tak długo guzdrasz, zaraz padnę z głodu!
Nastrój, i tak niezbyt radosny, skurczył się w nieprzyjemny, kolczasty kłębek. No jasne, Zbyszek znowu cały dzień rozsiadywał się jak sułtan na kanapie przed telewizorem albo grał w gry. Podłoga, która była brudna rano, przez cały czas taka była. Pewnie choćby prania do pralki nie wrzucił. Ale to ona, oczywiście, wróciła za późno — dorosłe dziecko głodne! A pieniądze — no tak, przecież magicznie pojawiają się w szufladzie!
Katarzyna ciężkim krokiem, jak hydraulik po całym dniu pracy, przeszła do kuchni, rozpakowała torbę i bez przebierania się zaczęła gwałtownie przygotowywać kolację — sama też była głodna! Ofiarami jej irytacji stały się niewinne garnki i patelnie.
Zbyszek na kanapie słuchał, jak z wściekłością rzuca naczyniami, ale w końcu nie wytrzymał — hałas zagłuszał choćby telewizor. Z jękiem zsunął się z kanapy i ruszył przywrócić spokój.
— Kasia, dlaczego tak walisz jak w kuźni? choćby wiadomości nie słyszę!
Katarzyna rzuciła talerz na stół:
— Jedz, póki gorące! Jak chcę, tak walę! A w kuźni ty, leniu, nigdy nie byłeś!
Zbyszek naburmuszył się, ale usiadł i zabrał się za ziemniaki z mięsem. Katarzyna wciąż czymś stukała, choćby nie siadła do stołu, jadła na stojąco. Pytanie żony zaskoczyło go — myślał o czymś innym.
— Zanim wrócisz do tego kanapowego życia, może choć pranie wsadzisz do pralki?
Rozłożył ręce:
— Kasia, jakie pranie? Żartujesz sobie? Pranie to kobiece zajęcie, a ja jestem facetem, nie znam się na tym i znać nie muszę! Wsadzę, a potem znowu będziesz krzyczeć, iż zniszczyłem syntetyki albo pierzę kurtkę na programie do butów!
— Z ciebie facet jak ze mnie królowa Jadwiga! I oczywiście nigdy w życiu nie miałeś okazji nauczyć się choćby podstaw obsługi pralki! — warknęła Katarzyna. Zbyszek poczuł się naprawdę urażony.
— Kasia, no już przesadzasz! Za dużo sobie pozwalasz! Rozumiem, iż jesteś niezadowolona, iż teraz nie pracuję. Ale to tymczasowe! Nie mogę iść byle gdzie, harować jak koń za grosze! Poza tym, mężczyzna musi znaleźć swoje powołanie! To nie dzieje się ot tak! A ty sobie o mnie buty wycierasz! Za co?
Z instynktem samozachowawczym Zbyszka tego wieczoru coś było nie tak. Inaczej wyczułby, iż coś jest nie w porządku, już na tym etapie awantury. Zbyt podejrzanie nagle Katarzyna umilkła. Ale on nie wyczuł żadnych oznak niebezpieczeństwa i mówił dalej:
— Jesteś kobietą, Kasia! Powinnaś być troskliwa i delikatna! A ty tylko wrzeszczysz i grzmisz jak hydraulik Zdzisiek! Można chodzić lekko i nie rzucać przedmiotami, tylko kłaść je delikatnie!
Katarzyna krótko parsknęła przez zęby, ale instynkt Zbyszka wciąż spał mocno, a może choćby chrapał. Zjadł ziemniaki, wrzucił talerz do zlewu i zaczął chodzić po kuchni jak Lenin po Smolnym.
— I w ogóle, Kasia, powinnaś okazywać mi trochę szacunku! W końcu jestem mężczyzną, twoim mężem, to mi się należy! Spójrz chociaż na Ewę! Jak ona kręci się wokół swojego Jacka — kurz z niego zdmuchuje! I żyją jak para gołębi — nigdy u nich krzyku, awantur. Tak powinno być! Dlaczego ja muszę ci tłumaczyć takie proste rzeczy?
Zbyszek wykonał kolejny zwrot przy oknie i dopiero wtedy coś go tknęło. Katarzyna mrużyła oczy jak kot widzący mysz, a w jej prawej dłoni spoczywała rączka patelni. Żeliwnej. Ważącej prawie pięć kilo. A Katarzyna była wysoką, silną kobietą, bez problemu mogła sobie z nią poradzić…
— Ewa… Z Jackiem — powiedziała przez zęby z sykiem.
Jacka i Ewę znali wszyscy w bloku. Młoda para dostali mieszkanie od rodziny w prezencie ślubnym — składali się aż do dwunastego pokolenia. Oboje byli w Polsce od dzieciństwa, mieli obywatelstwo i mówili świetnie po polsku. Byli katolikami, ale bez przesady, Ewa nie nosiła chusty, choć ubierała się skromnie. Ale wiele tradycji swojej rodziny zachowali.
— Ewa — powtórzyła Katarzyna, a Zbyszek na wszelki wypadek zastygł w miejscu. — Wiesz, kochanie, masz rację co do niej. Dobra z niej żona. Ale zapomniałeś o kimś. A raczej — o Jacku.
Zbyszek uniósł brwi.
— Widzisz, Zbyszku, Jacek rano leci na budowę, potem do brata do sklepu, rozładowuje skrzynie, a w weekendy stoi przy ladzie. I jakoś nie szuka siebie, a jeżeli już, to tylko w wolnym czasie! A Ewie kupuje pierścionek, kolczyki, sukienkę — ciągle się tym chwali. Więc pewnie, powinna się starać — ma za nim jak za murem! Jej głowa nie boli o to, z czego będą żyć, bo Jacek się tym zajmuje. A Ewa siedzi w domu i dba o niego. I rzeczywiście się stara.
Zbyszek wytrzeszczył oczy, nie rozumiejąc, do czego Katarzyna zmierza. A ona mówiła dalej, rytmicznie uderzając dnem patelni o lewą dłoń:
— A teraz spójrzmy na nas. Kto u nas pracuje na dwóch etatach i bierze dodatkowe zlecenia w weekendy? To ja, Zbyszku! A w domu siedzisz ty. Więc jeżeli porównamy nas do Jacka i Ewy, to ja jestem Jacek. A ty, Zbyszku, jesteś Ewa!
Zbyszkowi opadła szczęka. Tego się nie spodziewał! A Katarzyna nie zamierzała odpuścić patelni:
— Więc to nie ty powinieneś mi wypominać Ewę, tylko ja tobie! Jesteś mężczyzną w łaźni, szpitalu, toalecie publicznej i sypialni, a w reszcie — Ewa! I choćby w tych obowiązkach sobie nie radzisz! jeżeli już tak wyszło, iż ja jestem w naszej rodzinie Jackiem, to ty powinieneś być Ewą! A u ciebie podłoga nie umyta, pranie nie zrobione, kolacja niegotowa, a sam popTego wieczoru Zbyszek w milczeniu założył fartuch, umył naczynia, posprzątał kuchnię, a potem stanął przed lustrem, patrząc na swoje odbicie i zastanawiając się, czy przypadkiem życie nie postawiło go przed najtrudniejszym wyzwaniem – bycia lepszym człowiekiem.