**Drugi raz**
W duszy Weroniki było smutno, jak zawsze po wizycie na cmentarzu. W autobusie jechało jeszcze kilka osób, każda pogrążona w swoich myślach.
Pojazd skręcił z obwodnicy w stronę miasta. Za oknem przeciągały się parterowe i piętrowe domy przedmieścia. niedługo i one znikną z powierzchni ziemi, a na ich miejscu wyrosną nowe osiedla z szerokimi ulicami i blokami.
Weronika, ulegając impulsowi, wysiadła na najbliższym przystanku. Nagle przyszło jej do głowy: a co, jeżeli następnym razem, gdy tu wróci, dzielnica, w której dorastała, stanie się już tylko wspomnieniem? Szła ulicą, mijając zniszczone, niziutkie domki, i z niepokojem myślała, iż nie odnajdzie swojego domu, w którym przeżyła najszczęśliwsze chwile życia.
Większość okien była wybita, drzwi klatek rozwarte, jak otwarte usta w niemym krzyku. Lokatorów już dawno przesiedlono do nowych mieszkań. Pusto, tylko samochody i autobusy mijały ją w pośpiechu. I oto stał – jej dom. Weronika ucieszyła się na jego widok, jak na spotkanie starego przyjaciela.
Bez mieszkańców dom wydawał się martwy. Zachowała się tylko ławka pod klatką, sczerniała od czasu. A kilka domów dalej już widać było strzałkę dźwigu. Już, już miał runąć i ten budynek.
Weronika przymknęła oczy i nagle ujrzała mamę w oknie na drugim piętrze, wypatrującą jej wśród dziewczynek grających w klasy na podwórku. Z otwartych okien dobiegał brzęk naczyń, unosił się zapach smażonej cebuli. W czyimś mieszkaniu mamrotał telewizor. Z okna cioci Hani rozlegał się jej piskliwy głos – krzyczała na pijanego męża.
*„Weronika, obiad!”* – rozległ się z odległej przeszłości dźwięczny głos mamy.
Weronika drgnęła i otworzyła oczy. Nie było już ani mamy, ani nikogo – tylko puste okna patrzyły na nią jak ślepe oczodoły.
Ale Weronika nie potrafiła już przestać wspominać…
***
*„Weronika, obiad!”* – krzyczy przez okno mama.
Biegnie po wyślizganych schodach na drugie piętro, wpada do mieszkania, a jeszcze w przedpokoju słyszy: *„Umyj ręce i siadaj do stołu!”* A tata siedzi między stołem a lodówką i czyta gazetę, czekając, aż wszyscy usiądą…
Wspomnienie było tak żywe, iż aż poczuła zapach kwaśnej kapuśniaki. Łzy spłynęły jej po policzkach, łaskocząc skórę. Otrząsnęła je palcami.
A oto idzie z tornistrem do szkoły. Ledwie odeszła kilka kroków, gdy z tyłu usłyszała tupot butów Darka.
*„Werka, zaczekaj!”* – woła.
Dogania ją, idzie obok.
*„Pomożesz z matmą?”*
*„Czemu nie przyszedłeś wieczorem?”* – spytała Weronika.
*„Twoja mama patrzy na mnie tak, jakbym miał coś ukraść.”*
*„Nie wymyślaj.”* – Weronika lekko odwróciła głowę i spojrzała na profil Darka.
Jak się zmienił przez lato! Wyciągnął się, ciemne włosy wypłowiały od słońca, a śniada skóra stała się jeszcze ciemniejsza. Z kołnierza koszuli wystawała smukła szyja, po której biegła żyłka. Zdawało jej się, iż ją widzi. Ale nie, oczywiście, iż nie. Po prostu kiedyś ją zauważyła i zapamiętała.
Kiedy to się stało? Weronika rozpoznawała i jednocześnie nie poznawała swojego dziecięcego przyjaciela, sąsiada Darka, który mieszkał w tym samym bloku na parterze. Zobaczył ją przez okno i wybiegł za nią.
Darek wyczuł jej wzrok i też na nią spojrzał. Nie zdążyła odwrócić głowy. Oczy koloru herbaty sparzyły ją jak wrzątek, policzki i uszy zalał rumieniec, serce zabiło mocno i nierówno.
Ich ojcowie pracowali w hucie, która zapewniła im mieszkania w starym budownictwie. Mama Darka też pracowała w hucie, jako księgowa, a mama Weroniki – jako pielęgniarka w szpitalu. Huta była niedaleko, dymiły z niej grube kominy.
*„Gdzie chcesz zdawać?”* – spytała nagle Weronika.
*„Na politechnikę. Po studiach pójdę do huty jako inżynier, a potem zostanę dyrektorem i wszystko tu zmienię.”*
*„Naprawdę?”* – zdziwiła się, nie wierząc Weronika. *„Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś marzył o byciu dyrektorem huty.”*
*„Nie wierzysz? A zobaczysz.”* – pewnie odparł Darek.
*„Z inżynierem rozumiem, ale po co ci huta? Przecież ją niedługo zamkną. Maszyny stare, hale walą się. Łatwiej nową postawić.”* – beztrosko zauważyła Weronika.
*„Mało się znasz. Nigdy jej nie zamkną. To jeden z pierwszych zakładów w Polsce. Zabytek miasta. Zakład, od którego zależy życie tysięcy ludzi.”* – poważnie powiedział Darek. *„A ty?”*
*„Ja zdaję na uniwersytet, ale nie tutaj, tylko w Warszawie. Będę tłumaczką, zobaczę świat. Ale może jednak lekarzem, psychoterapeutą… Jeszcze się nie zdecydowałam, mam cały rok.”* – przechwalała się Weronika.
Ostatniej niedzieli września całą klasą pojechali do kolegi na działkę świętować jego urodziny. Domek był niedaleko miasta, nad Wisłą. Pod nogami szeleściły złote liście, niskie słońce, przebijając się przez rzadkie korony drzew, oślepiało.
Rodzice z dziewczynami nakrywali do stołu w ogrodzie. A chłopaki grali w siatkówkę. Po obiedzie wszyscy rozeszli się po lesie. Tam po raz pierwszy Darek pocałował Weronikę.
Co to był za rok! Oboje nagle dorośli, oszaleli z miłości, całowali się i tulili do utraty tchu. Pewnego razu mama Weroniki miała nocną zmianę w szpitalu, a w hucie był nagły zryw – ojciec też się spóźnił. Darek przyszedł do Weroniki odpisać zadania.
Wtedy wszystko się stało – szybko, niezgrabnie. Oboje patrzyli na siebie zmieszani, nie wiedząc, co robić. Weronika wyciągnęła od Darka obietnicę, iż to się nie powtórzy. Zdołowany Darek skinął głową i wyszedł. Następnego dnia szli razem do szkoły, ale milczeli całą drogę, nie mając o czym mówić.
Dopiero po kilku dniach odważyli się porozmawiać.
*„Skończymy szkołę i się pobierzemy.”* – powiedział DarekWeronika spojrzała w jego oczy i zrozumiała, iż czas zatoczył koło, a ona wreszcie może przestać uciekać i pozwolić, by przeszłość stała się początkiem.