Droga bez powrotu

newsempire24.com 5 godzin temu

— Może jeszcze majtki mu upierzesz? Skarpety, co? Dorosły facet, rany boskie! Niech sam sobie radzi — warknął Krzysztof, gdy Ewa wkładała kurtkę.

Mówił niby bez oskarżeń, ale z takim chłodem w głosie, iż żona na moment zastygła. Spuściła głowę, wtuliła dłonie w kieszenie i bez słowa zapięła suwak.

— Może po prostu się zamkniesz? — szepnęła cicho.

W korytarzu rozległy się kroki. Krzysztof westchnął i wyszedł do salonu. Znów wieczór. Znów sam. A ona pędzi do ojca…

Pod blokiem leżał śnieg. Nie ten biały, puszysty, co cieszy w święta. Ten już poddawał się marcowemu słońcu, zmieniał się w błoto chlupoczące pod butami.

Ewa wsiadła do samochodu, na chwilę opierając czoło o kierownicę. Chciało jej się płakać. Chciała, by ktoś zrozumiał. Ale nie było nikogo. Spojrzała na reklamówkę z zakupami.

Pieczone jabłka… Kiedyś ojciec je uwielbiał. Sam je robił, teraz pewnie choćby nie pamięta, jak włączać piekarnik.

Krzysztof nie zawsze był taki zrzędliwy. Na początku był czuły, troskliwy. Ewę rozczulało, jak krzątał się przy niej i dzieciach.

Ale po narodzinach drugiego dziecka w nim coś pękło. Dzielił świat na swoich i obcych. Dla „stada” gotów był na wszystko, a pomoc innym uważał za słabość.

Najpierw Ewie wydawało się to niemal urocze. Potem próbowała wmówić sobie, iż to jego sposób na miłość. A teraz, gdy „obcym” okazał się jej ojciec… Nie wiedziała, co robić.

— Wyprowadziłam się. Wynajęłam kawalerkę przy metrze. Złożyłam pozew — oznajmiła któregoś dnia matka.

Powiedziała to tak lekko, jakby chodziło o wybór zasłon do łazienki. Dla Ewy to był szok, choć przeczuwała to od dawna.

— Wydawał się porządnym facetem. A tu nic z tego nie wyszło — narzekała matka do koleżanki.
— Eee, przesadzasz. Nie pije, nie bije — to już sukces — machnęła ręką tamta.
— Czy to jedyne, czego potrzeba do szczęścia? Nie, Krysia. Potrzebna jest bliskość. A u nas jaka bliskość? On wieczorami w komputerze, ja obok dziergam, żeby po prostu być. Siedzimy w ciszy.

Po rozwodzie matka jakby odżyła. Zaczęła tańczyć, nauczyła się obsługiwać komputer, który wcześniej miała za zło konieczne. Poznała koleżankę Wiesię, z którą jeździła na wycieczki.

Czasem Ewa łapała się na zazdrości. Choć nie miała powodu. Po prostu matka zaczęła nowe życie, w którym nie było miejsca ani dla niej, ani dla ojca.

A ojciec? Jego życie się skończyło. Po podziale mieszkania wynajął maleńkie mieszkanko na przedmieściach. Wnętrze było ponure, jakby aura Stanisława przyciemniała ściany.

Ewa starała się wpadać co tydzień. Sprzątała, gotowała. Czasem po prostu siedziała. Najpierw ojciec bronił się przed opieką. Potem zaczął pić. Nie na umór, ale na tyle, by oczy mu mętniały, a słowa plątały się w ustach.

— Wyrzuciła mnie jak zużytą rękawiczkę — mamrotał. — A ty chcesz, żebym się cieszył.
— Tato, przestań. Nikt cię nie wyrzucał. Po prostu… zmęczyliście się sobą.
— Widziałem, jak się „zmęczyła”. Zdjęć ma tyle, iż aż włosy stają. A ja… Nic mi już nie trzeba.

Ewie pękało serce. Nie wiedziała, jak pomóc, ale i zostawić go nie potrafiła.

— Wiesz co — rzucił Krzysztof pewnego wieczora, gdy wróciła późno i przygnębiona. — Masz syndrom wybawcy. Zawsze musisz kogoś ratować. Najpierw babcia, potem koleżanka. Dzieci podrosły, teraz ojciec.
— On nie ma nikogo. Tylko ja.
— Ma pięćdziesiąt cztery lata! Czy on jedyny przeżył rozwód? Zdrowy facet. Niech żyje, jak chce!
— Nie przywykł do samotności. Tonie w niej.
— A ty będziesz jego kołem ratunkowym? Utopisz się razem z nim. A ja z wami, jeżeli na to pozwolę. Przestań do niego jeździć!

Ewa przygryzła wargę, ale nie odpowiedziała. I tak będzie przyjeżdżać. Jawnie albo po cichu — wszystko jedno.

W mieszkaniu ojca, jak zwykle, było duszno. Pachniało tytoniem, alkoholem i czymś kwaśnym. Stanisław stał w drzwiach w wytartej koszulce, z brzuchem na wierzchu, z krzywym uśmiechem i trzydniowym zarostem. W kącie leżały worki ze śmieciami i parę butelek.

— No wejdź, skoro już jesteś — ochrypłym głosem mruknął.

Weszła do kuchni. Naczyń w zlewie niewiele, ale wyglądały, jakby leżały tam od tygodnia. telefon na stole mruczał coś o polityce. Stanisław zapalił papierosa. Ewa zauważyła, jak drżą mu dłonie, gdy kręcił zapalniczką.

— Znowu piłeś? — spytała cicho, choć znała odpowiedź.
— A myślisz, iż nie mam powodu? — warknął, wypuszczając dym. — Słuchaj, a ty po co ciągle przychodzisz? Kazanie mi wygłosić?

Ewa westchnęła ciężko, tłumiąc łzy. Przywykła już do jego zgryźliwości, choćby do dumnej niewdzięczności. Ale nie mogła pogodzić się z tym, iż znika na jej oczach.

— Przychodzę, bo jesteś mi bliski. Jestem twoją córką, pamiętasz?
— Odrzuć to. Po prostu chcesz się poczuć lepiej. Myślisz, iż jak ugotujesz obiad, to wszystko wróci?
— Chcę chociaż nie stracić tego, co zostało.

Podniósł wzrok. Oczy miał zamglone, ale na moment się przejaśniły. Poruszył wargami. Chciał coś powiedzieć, ale słowa utknęły mu w gardle.

Nagle przed oczami Ewy przemknęło wspomnienie. Lato. Miała osiem lat, spadła z roweru na żwir. Kolana we krwi, ręce podrapane. Płakała, a ojciec w milczeniu wziął ją na ręce i zaniósł do domu.

Potem przemywał rany czymś piekącym i smarował jodyną. Tymi samymi dłońmi, które teraz drżały od wódki. Wtedy szeptał, iż wszystko będzie dobrze.

Gdzie podział się tamten człowiek? Dlaczego ból nie mija?

Usiadła obok, ale on tylko sapnął.

— Zjesz zupę? Przyniosłam kurczaka, ziemniaki,— Nie mam garnków — mruknął, ale gdy zobaczył, jak Ewa się krząta, wyciągnął z szafki stary, zardzewiały garnek i postawił go na kuchence, a w jego oczach, choć na moment, odbił się blask dawnych lat.

Idź do oryginalnego materiału