Wczoraj pierwsze zajęcia praktyki klinicznej. Dobrze było znowu ich spotkać, oczywiście nie wszystkich, bo część się wykruszyła – wyjechali do Kanady, do Szwecji, postanowili nie kontynuować na naszym kierunku. Było mi smutno, zadziwiająco, jak na to, iż jeszce dwa lata temu w ogóle nie wiedziałam iż te osoby istnieją. Krótki czas, żeby odczuwać utratę, a jednak. Tak byliśmy wszyscy blisko i intensywnie, iż będzie mi ich brakowało.
Została nas dziesiątka. Wczoraj pierwszy proces grupowy i od razu wskoczyłam intensywnie, bo kiedy widzę inaczej niż inni, nie chcę/ nie potrafię się powstrzymać. Oj bedzie się działo. Znowu dowiedziałam się czegoś nowego o sobie i o innych. Teraz przestawiam swoje uczucia w głowie w tę i z powrotem, wyciągami nitki i przyglądam się. To ja czy oni? To moje projekcje czy ich obrony? Nie jest to proste, jest emocjonalnie wyczerpujące, ale przynajmniej żywe.
Na dworze szarość. Dziś zatem cały dzień w domu, Mi w delegacji w Galway, szkolą się w Theatre for Change, ale mu zazdroszczę!, my oddajemy się z Mo sybaryctwu. Na razie zajęcia w podgrupach, ale zaraz muszę Mo ściągnąć z komputera. Może porobimy sobie razem na drutach/szydełku, mam zamiar zrobić sobie czapkę, bo zaczyna w Irl konkretnie wiać i naparzać deszczem.
Niedługo Dublin Theatre Festival, dostałam kilka namiarów od mojego znajomego znawcy, bo pojść na słabą sztukę to straszna tortura, gorzej niż słaby film. Ale niektóre bilety znikają jak świeże bułeczki, muszę się śpieszyć.