Dramat rodzinny: Czy prośba o umycie naczyń zniszczyła relacje?

newsempire24.com 2 dni temu

Syn oznajmił, iż niszczę jego rodzinę. A ja tylko poprosiłam synową, by umyła po sobie naczynia.

Miałam zaledwie dwadzieścia dwa lata, gdy mąż zostawił nas z dwuletnim synem. Nazywał się Marek, i wtedy wydawał mi się opoką, prawdziwym mężczyzną. Ale gdy tylko życie zaczęło wymagać od niego odpowiedzialności, troski, wydatków na rodzinę, uciekł. Poszedł do innej, pięknej i lekkiej jak wiosenny wiatr. Powiedział, iż jest zmęczony. Że nie chce się „obciążać”.

I tak zostałam sama z małym dzieckiem na rękach i stertą niezapłaconych rachunków. Wszystko spadło na moje barki – przedszkole, praca, dom, choroby, zakupy, choćby kran naprawiałam sama. Pracowałam od rana do wieczora, wracałam do domu i mimo to myłam podłogę, gotowałam zupę, prałam pieluchy, prasowałam koszule. Teraz można powiedzieć „było ciężko”, ale wtedy nie było czasu w słowa. Trzeba było przetrwać.

Syna wychowywałam, jak umiałam – z miłością, z troską. Żałowałam go? Może. choćby za bardzo. W wieku dwudziestu siedmiu lat nie potrafi usmażyć ziemniaków, ale zawsze miał czyste koszule, pełny brzuch i przekonanie, iż „mama wszystko załatwi”. Miałam nadzieję, iż gdy się ożeni, w końcu stanie się mężczyzną, a ja będę mogła trochę odpocząć, zająć się sobą, może znaleźć lekką pracę dorywczą, gdzieś pojechać, wreszcie żyć dla siebie. Ale stało się inaczej.

„Mamo, z Anką na razie pomieszkamy u ciebie, tylko chwilę” – oznajmił pewnego wieczoru. „Zaoszczędzimy i wynajmiemy mieszkanie”.

Cóż mogłam odpowiedzieć? Wzruszyłam ramionami i się zgodziłam. Myślałam: no dobrze, niech pobędą, w końcu to młode małżeństwo. Liczyłam, iż Anka przejmie troskę o mojego syna – będzie gotować, prać, sprzątać. A ja tylko przetrwam.

Myliłam się.

Anka okazała się… delikatnie mówiąc… całkowicie bezużyteczna. Żadnej pomocy. Ani gotowania, ani sprzątania, ani choćby chęci pomocy. Całe dni spędzała w telefonie, piła kawę z koleżankami, wylegiwała się w łóżku. Nie myła naczyń, nie prała, nie sprzątała choćby po sobie. Przez trzy miesiące dźwigałam na swoich barkach ich trójkę: syna, jego żonę i jej lenistwo.

A ja wciąż pracowałam. Wracałam wieczorem, a w domu – jak po burzy: pusta lodówka, brudne naczynia, okruchy na podłodze, na stole jakieś klejące się ślady, w łazience – sterta ubrań, których nikt nie zamierzał prać. Szłam do sklepu, gotowałam, sprzątałam, zmywałam naczynia – i to wszystko w absolutnej ciszy. Anka choćby nie uważała za stosowne powiedzieć „dziękuję”.

Był taki moment, gdy zmywałam, a ona, bez skrępowania, podeszła i postawiła mi na brzegu zlewu talerz, który, jak się okazało, trzymała w swoim pokoju przez kilka dni. Były na nim zaschnięte resztki jedzenia i muszki. choćby się nie zawstydziła. Po prostu postawiła – i wyszła. A ja stałam, patrzyłam na to i nie mogłam uwierzyć, iż dorosła kobieta może się tak zachowywać.

Następnego dnia straciłam cierpliwość. Gdy przyniosła kolejny brudny kubek, spokojnie, bez krzyku powiedziałam:
„Anka, jeżeli masz choć odrobinę sumienia, może chociaż raz w życiu umyjesz po sobie naczynia?”

Nie odpowiedziała. Ani słowa. Tylko spojrzała na mnie jak na powietrze i wyszła. A rano spakowali się z synem i wyprowadzili. choćby się nie pożegnali.

Wieczorem zadzwonił syn. Głos miał zimny, obcy:
„Mamo, po co to robisz? Po co niszczysz moją rodzinę?”

Nie wierzyłam własnym uszom.
„Ty nazywasz to ‚niszczeniem rodziny’? Prośbę o umycie talerza?”

Rozłączył się.

Od tamtej pory ani on, ani Anka nie zadzwonili. I wiesz co? Nie żałuję. W domu znów jest cicho. Czysto. Swobodnie. Parzę sobie herbatę, włączam ulubiony serial i po raz pierwszy od dawna mam siłę, by się uśmiechnąć. Nie czuję się służącą. Wreszcie oddycham.

A jeżeli dla tego spokoju musiałam „zniszczyć czyjąś rodzinę” – cóż, widocznie to nie była rodzina, a tylko iluzja. A ja nie chcę już żyć w iluzji.

Idź do oryginalnego materiału