„Dość tego!” – Odmówiła przyjmowania gości, którzy zamienili jej mieszkanie w darmowy pensjonat

newskey24.com 2 dni temu

„To już przesada!” – Marzena postanowiła nie przyjmować gości, którzy zamienili jej mieszkanie w darmowy pensjonat.

Życie czasem serwuje takie historie, iż wydają się scenariuszem komedii – tyle iż śmieszą tylko otoczenie. Dla samego bohatera to ani zabawne, ani lekkie. Taką właśnie opowieść usłyszałam niedawno od sąsiadki z klatki – Marzeny, drobnej, spokojnej kobiety po trzydziestce. Na pierwszy rzut oka uosobienie inteligencji, ale okazało się, iż choćby tacy ludzie mają swoje granice cierpliwości.

Kiedyś mieszkała we Wrocławiu, pracowała w miejskiej bibliotece i obracała się w kręgu znajomych – grupa była różnorodna, ale sympatyczna. Jednym z nich był Tomek, dusza towarzystwa i wielbiciel niewinnych flirtów, z którym czasem spotykali się na herbatce. Nie byli bliskimi przyjaciółmi, raczej przypadkowymi znajomymi. Później Marzena przeprowadziła się do Warszawy, znalazła pracę, urządziła przytulne mieszkanko na Mokotowie i już niemal zapomniała o dawnych „przyjaciołach” z przeszłości.

Aż pewnego dnia… Tomek znów się pojawił.

Minęło kilka lat – zdążył się ożenić, rozwieść, a potem znów wejść w związek. Spotkali się przypadkiem na urlopie w Zakopanem. Jak się okazało, Tomek był tam sam, bez nowej żony. Marzena nie zagłębiała się w szczegóły – nie miała na to ochoty. Mężczyzna nieustannie próbował ją zaczepiać: „Jak życie? Gdzie mieszkasz? Jakie plany?”. Odpowiadała grzecznie, ale bez entuzjazmu.

Po tygodniu zadzwonił:
– Słuchaj, ja i Ola (jego pierwsza żona) jesteśmy w Warszawie. Przyjechaliśmy na kilka dni, możemy się u ciebie zatrzymać?

Marzena oniemiała. Nie zdążyła choćby grzecznie odmówić – po trzech godzinach stali pod jej drzwiami z walizkami. „No dobrze – pomyślała. – Jeden, dwa dni, jakoś wytrzymam.” Ale dwa dni zamieniły się w pięć… a potem w nieokreślony czas.

Tomek i Ola czuli się jak u siebie. Chodzili po mieszkaniu w bieliźnie, domagali się kolacji, urządzali wieczorne imprezki, pili wino z jej kieliszków, nie sprzątali, a choćby zaprosili jakichś znajomych – „tylko na chwilę, pogadać”.

– A możemy zostać jeszcze jeden dzień? Tak tu przyjemnie! – paplała Ola, smarując sobie kanapki z jej lodówki.

Marzena zaciskała zęby i wytrzymała aż do piątego dnia, gdy w końcu wyrzuciła ich za drzwi. Wymówiła się chorobą i nagłymi sprawami. Po ich wyjściu wyszorowała mieszkanie do czysta i postanowiła: nigdy więcej.

Minął miesiąc. Marzena ledwie odetchnęła, gdy znów zadzwonił Tomek.
– Cześć! Ja i moja nowa żona, Ania, będziemy w stolicy na tydzień. Co u ciebie? Liczymy, iż nas przyjmiesz?

W tym momencie w Marzenie coś eksplodowało. choćby się wyprostowała na krześle.

„To już nie jest zwykła bezczelność. To inwazja” – przemknęło jej przez myśl.

Odpowiedziała spokojnie, ale stanowczo:
– Słuchajcie, szanuję was, ale moje mieszkanie to nie hotel. Nie mam ani siły, ani ochoty, żeby to przeżywać jeszcze raz. W Warszawie są hotele, hostele, mieszkania do wynajęcia. Liczę na zrozumienie.

Tomek zawahał się, po czym rozłączył się bez słowa. Żadnego „dziękuję”, żadnych przeprosin – cisza.

Później Marzena zwierzyła mi się:
– Myślałam, iż bycie miłą oznacza milczące znoszenie wszystkiego. Teraz wiem: najpierw trzeba szanować siebie. jeżeli nie chcę kogoś gościć – nie czyni mnie to złą osobą. To znaczy, iż jestem dorosła.

Jak myślicie? Marzena postąpiła słusznie? A może jednak powinna była okazać współczucie i wpuścić „przyjaciół” jeszcze raz? Gdzie jest granica między gościnnością a zwykłym chamstwem?

Idź do oryginalnego materiału