Domek na działce zamiast bliskich

twojacena.pl 4 godzin temu

Domek letniskowy zamiast rodziny

Marzena choćby nie przypuszczała, iż dzień, który zaczynał się jak święto, stanie się dla niej momentem bez powrotu. Razem z Arturem przyszli na jubileusz jego matki – Barbary Antoniny. Ta dosłownie promieniała radością, otoczona kwiatami, życzeniami i uwagą. Cały bankiet był wyreżyserowany z dbałością o każdy szczegół, wszystko – tylko po to, by był to jej wielki dzień.

– A teraz swoje życzenia powie syn, Artur! – oznajmił z entuzjazmem prowadzący.

Marzena, jak wszyscy goście, zwróciła się w stronę sceny. Mąż wstał, uśmiechnął się, poprawił mikrofon.

– Mamo, dziękuję ci za wszystko. I z okazji twojego jubileuszu, przygotowałem dla ciebie prezent – powiedział z tajemniczym uśmiechem.

To, co się stało potem, wprawiło Marzenę w osłupienie. Artur wręczył matce… dokumenty na dom letniskowy. Nie kartkę z życzeniami, nie symboliczny upominek, ale pełnoprawny domek – z działką, ogrodem, płotem, warzywnikiem, miejscem do odpoczynku. Wszyscy bili brawo, teściowa płakała ze szczęścia. Tylko Marzena siedziała przy stole, bledsza niż obrus, z dłońmi wpiętymi w poręcze krzeseł.

*Jak mogłeś, Artur?..*

Nie mogła uwierzyć. Tego samego ranka, szykując się na ten nieszczęsny jubileusz, odkryła, iż z konta, na które przez dwa lata wspólnie odkładali na nowe mieszkanie, zniknęły wszystkie pieniądze. Cała suma. Nie zdążyła choćby zapytać – Artur milczał, unikał odpowiedzi, zmieniał temat. A teraz wszystko było jasne. Wszystko wydał na „prezent” dla matki. Bez jej zgody. Bez rozmowy. Po prostu – oddał.

Te pieniądze nie były tylko jego. To były ich marzenia. Ich córka, Zosia, miała niedługo iść do pierwszej klasy, a Marzena chciała, żeby miała własny pokój, własne dzieciństwo. Dla tego pracowała po nocach, brała dodatkowe zmiany, odkładała premie, urlopowe… A teraz wszystko zamieniło się w sen teściowej – domek letniskowy z grządkami.

Święto było jej, wstyd – mój

Artur stał się synem roku. „Oto prawdziwy syn!” – szeptali goście. „Jaki troskliwy chłopak! Nie to, co dzisiejsza młodzież…” – wzdychały babcie. A Marzena patrzyła, jak stoi z dumnie uniesioną głową, i rozumiała – w tym domu już nie ma dla niej miejsca. Nie po tym.

Gdy wstała i wyszła z sali, nikt nie zauważył. Albo udawali, iż nie widzą.

Szła do domu pieszo, przez wieczorny upał, nie czując nóg. W mieszkaniu było pusto. Zosia nocowała u jej matki – na szczęście. Nie byłaby w stanie płakać przy niej. A tak – mogła.

Wyjęła z lodówki butelkę prosecco, zapaliła światło i po raz pierwszy od dawna zapłakała naprawdę. Bez zahamowań. Bez dumy. Nie ze złości – z pustki.

Rozmowa była krótka

– Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?! – warknął od progu Artur, kiedy wrócił.

– Ja? To ty sobie wyobraziłeś – spokojnie odpowiedziała Marzena. – Wydałeś nasze pieniądze bez pytania. Urządziłeś przedstawienie. Kupiłeś matce domek zamiast mieszkania dla własnej rodziny. Sam o wszystkim zadecydowałeś – to teraz sam żyj.

– Marzena, nie przesadzaj. Jeszcze sobie odłożymy. Przecież nie kupiłem tego jakiejś obcej kobiecie. To moja matka! Będziemy tam jeździć, z Zosią na grilla…

– To sobie jeźdź. Tylko już bez nas. Rozwodzę się z tobą. I składam pozew. Połowa tych pieniędzy była moja. I je odzyskam.

Artur wyszedł. Nie zabrał rzeczy. Po prostu trzasnął drzwiami. Po godzinie zadzwoniła teściowa:

– Ty sobie w ogóle zdajesz sprawę z tego, kim jesteś?! Komu będziesz potrzebna z dzieckiem i kawalerką?! Myślisz, iż ustawi się kolejka chętnych?

Marzena otarła łzy, uśmiechnęła się:

– A wy pomyślcie, komu teraz jest potrzebny wasz syn. Maminsynek, bez grosza, bez charakteru, bez kręgosłupa. A my z córką sobie poradzimy. I ta kawalerka to dopiero początek. Wszystko sobie zdobędziemy. Bez letniskowych domków. I bez was.

Sprawiedliwość zwyciężyła

Rozwód odbył się szybko. Sąd nakazał Arturowi zwrócić Marzenie połowę środków – na szczęście data wypłaty i suma były udokumentowane. Na mieszkanie nie rościł pretensji – skandal był zbyt głośny, a sumienie, jak się zdaje, w końcu go trochę ugryzło.

Marzena, z pomocą rodziców, znalazła mieszkanie z dopłatą, już z trzema pokojami. I niedługo przeprowadzi się z córką – do nowego życia, w którym nie będzie miejsca na zdradę, upokorzenie i fałsz.

A Artur teraz raz w miesiącu wpada, by zobaczyć Zosię. Stoi w drzwiach, wierci się, przeprasza, mówi, iż „wszystko zrozumiał”. Ale drogi powrotnej nie ma. Marzena zrozumiała to zbyt dobrze: jeżeli mężczyzna stawia matkę ponad rodzinę – to nie jest mężczyzną.

A największym prezentem, jaki dostała po tym feralnym jubileuszu, jest wolność. I pewność, iż jej córka będzie dorastać w innej atmosferze. Gdzie miłości nie kupuje się za pieniądze. Gdzie matka nie jest najważniejsza, tylko ważna. I gdzie nikt nigdy nie wyda wspólnych marzeń na cudzy domek letniskowy.

Idź do oryginalnego materiału