Dzisiaj coś we mnie pękło. Po latach samotności postanowiłem pójść do kobiety, która coraz częściej pojawiała się w moich myślach – Alicji. A przecież kiedyś przysiągłem sobie: żadnych związków, żadnej nowej rodziny. Już przez to przechodziłem. Przechodziłem – i wychodziłem z tego z rozpaczą.
Była żona odeszła nagle. Powiedziała, iż nigdy nie kochała, a dziecko to przypadek. Odeszła, zabierając syna. Marek nie mógł wybaczyć. Nie mógł zapomnieć, jak kołysał chłopca nocami, jak go przewijał, jak pierwszy raz usłyszał “tato”. A potem – cisza. Sąd, zakazy, odległość. Pewnego dnia pojechał do innego miasta, zobaczył syna na progu, a ten powiedział: “Tato, idę z tobą”. Ale go odepchnęli. Wciągnęli chłopca do mieszkania, drzwi się zatrzasnęły, a Marek zdążył tylko usłyszeć krzyk: “Chcę do taty!” – i płacz. Wtedy się załamał. I postanowił: żadnych przywiązań. Tylko praca. Tylko samotność.
Ale Alicja była inna. Wślizgnęła się do jego życia niepostrzeżenie. Powoli, bez narzucania się. Po prostu była. Spotykali się przypadkiem, rozmawiali krótko, ale potem on zaczął wyczekiwać jej spojrzeń. A potem sam zaczął jej szukać – pod sklepem, pod biurem. Nienachalnie. Po prostu być blisko. Dowiedział się: wdowa, synek ma prawie cztery lata, mieszka z mamą. I nie wpuszcza do siebie mężczyzn. Ale pewnego dnia zaprosiła go do domu. “Poznasz Szymka”, powiedziała. Głos jej drżał.
Przyniósł prezent – duży klockowy zestaw. Założył najlepszy garnitur. Serce biło mu jak nastolatkowi. Nacisnął dzwonek.
– Kto tam? – rozległ się dziecięcy głos.
– Marek Kowalski.
– A, rozumiem. Wchodźcie. Mama zaraz wróci. Babcia śpi, bo ją głowa boli. Ale proszę… zdejmujcie spodnie!
– Co? – zdębiał Marek.
– No przecież jesteście z ulicy. Mama mówi, iż w ulicznych spodniach są bakterie. Możemy zachorować. Trzeba od razu zdjąć. U nas musi być czysto!
Chłopiec był śmiertelnie poważny. Biała koszula, muszka, prosty wzrok.
– Hmm… Mogę nie zdejmować? Są czyste.
– No… to włóżcie te kapcie. Są wasze. Mama kupiła. Żebyście nie wnieśli brudu. Ja jestem Szymek. A wy Marek?
– Tak. Miło mi.
– U nas jest surowo. Ja w butach nie chodzę. Tylko wzdłuż ściany i skokiem przez dywan.
– A mama jest surowa?
– Bardzo. Ale dobra. Zwłaszcza jeżeli będziecie grzeczni. Wtedy może choćby kapci nie trzeba będzie zakładać.
Marek się roześmiał. A Szymek wziął go za rękę i powiedział:
– A wy na zawsze?
– Chcę. jeżeli nie masz nic przeciwko.
– Ja tylko za. Mama będzie szczęśliwa. A babcia… babcia się obudzi i od razu zrozumie.
– Dlaczego?
– Ma nos. I serce. Zawsze wie, kiedy ktoś jest dobry.
Usiedli układać klocki. Śmiali się, sprzeczali. Chłopiec się przywiązywał, a Marek – nie mógł już oderwać od niego wzroku. Nagle usłyszał, jak otwierają się drzwi.
– Mamo, on został w spodniach! – krzyknął Szymek.
Alicja się zaśmiała. Potem podeszła, pogłaskała Marka po ramieniu i szepnęła:
– jeżeli jesteś gotowy – zostań. Ale ostrzegam: mamy dziwne zasady.
Marek się uśmiechnął:
– Dla was – przyjmę każde zasady. choćby w slipach po dywanie. Bylebyście byli blisko.
Szymek zamilkł i szepnął:
– Tato…
Marek się odwrócił. Chłopiec spuścił wzrok.
– Mogę ci tak mówić?
Marek nie odpowiedział. Tylko skinął głową. I poczuł, jak w piersi coś po raz pierwszy od dawna stało się jasne i ciepłe. Przyszedł. Nie w gości. Do domu.