Dokonała zemsty na mężu

newsempire24.com 3 dni temu

Kropla wody spadała z kranu prosto na wyschnięty ślad jajecznicy — tik, tik, tik.

Agnieszka zastygła przy zlewie, ściskając w dłoni gąbkę. Wczorajsza patelnia patrzyła na nią wyrzutem, otoczona żółtymi śladami tłuszczu i okruszkami chleba. Obok wznosiła się sterta talerzy z rozmazanym masłem, filiżanka z osadem po kawie, nóż lepki od dżemu. Marek dawno już odjechał do pracy swoim wysłużonym Polonezem, zostawiając po śniadaniu ten sam codzienny “martwy natór”. Wszystko czekało cierpliwie na jej ręce, jak czekało każdego ranka przez ostatnie trzy lata.

“Znowu to samo” — pomyślała Agnieszka i automatycznie odkręciła kran. Gorąca woda zasyczała, tworząc pianę na dnie patelni. Zmoczyła gąbkę, wycisnęła odrobinę płynu i zabrała się do roboty.

Trzy miesiące temu po raz pierwszy poprosiła Marka o pomoc przy zmywaniu. Wtedy tylko uniósł brwi ze zdziwieniem, jakby prosiła go o namalowanie fresków w Kaplicy Sykstyńskiej albo naukę mandaryńskiego.
— Agnieszka, przecież to drobiazg — powiedział, nie odrywając wzroku od meczu w telewizji. — Pięć minut, i po sprawie.

Pięć minut. Każdego ranka. Każdego wieczora. Agnieszka nacierała gąbkę, w myślach licząc: w ciągu roku te “drobiazgi” sumują się w trzydzieści godzin. Cały tydzień pracy nad zlewem.

Patelnia nie poddawała się łatwo. Wyschnięty tłuszcz wymagał siły, szorowania, cierpliwości. Żółtko wżarło się w powłokę teflonową, zostawiając uparte plamy. Szorując, Agnieszka przypomniała sobie wczorajszy wieczór: Marek rozwalony na kanapie z telefonem, przeglądający media społecznościowe, podczas gdy ona samotnie sprzątała po ich wspólnej kolacji.

— Marku — odezwała się ostrożnie, starając się, by nie zabrzmiało to jak wyrzut — może sam umyjesz swój talerz?

Nie oderwał wzroku od ekranu. Kciuk mechanicznie przewijał posty — twarze, koty, memy.
— Zaraz… — mruknął roztargniony, choćby na nią nie patrząc. — Widzisz przecież, jaki miałem dzień.

Dzień. Zawsze miał “jakiś dzień”. Projekty się paliły, klienci dzwonili, szef żądał raportów. A ona? Miała wakacje? Spała do południa? Agnieszka też pracowała — może w małym biurze rachunkowym, może nie za takie pieniądze, ale osiem godzin dziennie, jak wszyscy.

Postawiła czystą patelnię na suszarce i wzięła się za filiżankę. Fusy rozmiękły, zamieniając się w brązową mazię. Szorowała porcelanę twardą stroną gąbki, zastanawiając się, dlaczego ta niby-drobnostka tak ją denerwuje.

Nie chodziło przecież o samą czynność. Dziesięć minut roboty. Chodziło o to, iż Marek po prostu nie widział jej wysiłku. Dla niego brudne naczynia znikały same, a czyste materializowały się w szafce jak za dotknięciem różdżki. Jak pranie w pralce zmieniało się w wyprasowane koszule. Jak produkty w lodówce magicznie stawały się obiadem. Jak kurz znikał z mebli, a podłogi lśniły bez udziału mopa.

W jego świecie dom funkcjonował jak powietrze — coś, co po prostu jest. Naciskasz włącznik — jest światło. Odkręcasz kran — leci woda. Wracasz do domu — czysto, pachnąco, wszystko na miejscu.

— Potrzebuję twojej pomocy — powiedziała tydzień później, gdy zostawił w zlewie nie tylko talerz, ale cały garnek po grochówce. Trzylitrowy, emaliowany garnek z zaschniętymi resztkami zupy. — Nieważne, czy to będzie pomoc w sprzątaniu, czy cokolwiek innego. Po prostu… żebyś zauważał, co robię. I pomagał.

Marek oderwał wzrok od laptopa, na którym pisał służbowe maile. Na jego twarzy malowało się szczere zdziwienie, niemal obraza.
— O co ci chodzi? Przecież to chwila! Projekt mi się wali, klienci od wczoraj dzwonią, a ty mi tu o jakimś garnku…

Chwila. Agnieszka patrzyła na jego twarz — otwartą, lekko zirytowaną, szczerą — i rozumiała: on naprawdę nie widzi problemu. Nie udaje, nie gra. Po prostu uważa, iż mycie naczyń zajmuje minutę.

Pewnie liczył to tak: opłukanie talerza pod kranem — trzydzieści sekund, szorowanie gąbką — kolejne trzydzieści. Razem minuta. Nie liczył, iż najpierw trzeba oczyścić zlew ze starych resztek, włączyć wodę, poczekać, aż się zagrzeje, wziąć nową gąbkę, wycisnąć płyn. Potem szorować zaschnięty tłuszcz, płukać, suszyć. A jeżeli talerzy nie jeden, a pięć? A do tego garnek, patelnia, kubki, sztućce, deska do krojenia?

Tej nocy, leżąc w łóżku i słuchając jego równych oddechów, Agnieszka przewijała w myślach ich rozmowę. Marek już spał, rozłożony na swojej połowie, lekko pochrapując. A ona wierciła się, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji.

“A jeżeli po prostu… przestanę?” — przyszło jej nagle do głowy.

Myśl była tak niespodziewana, iż uniosła się na łokciu. Przestanie zmywać. Nie z zemsty, nie na złość. Po prostu przestanie robić to, co on nazywa “chwilą”. Niech sam zobaczy, ile to w rzeczywistości zajmuje czasu.

Rano zaparzyła sobie kawę w tygielku, zrobiła tost, zjadła — i poszła do pracy, nie ruszając zlewu. Kubek Marka został na stole obok talerza ozdobionego okruchami i śladami masła.

W ciągu dnia kilka razy myślami wracała do porannej sceny. Wyobrażała sobie, jak Marek wróci do domu, zobaczy brudne naczynia… I co? Umyje? Wkurzy się? W ogóle nie zauważy?

Wieczorem kubków w zlewie było już dwa — do porannego dołączył wieczorny. Plus talerze po kolacji, łyżki, widelce. Marek choćby nie zwrócił uwagi — po prostu wyjął czyste naczynia ze szafki, jak zawsze.

— Jak tam? — spytał, cmokając ją w policzek.
— Normalnie — odparła Agnieszka, obserwując, jak wyjmuje z lodówki jogurt i sięga po czystą łyżkę.

Drugiego dnia brudnych naczyń przybyło.
Trzeciego — sterta talerzy rosła jak stalagmit.

Marek grzebał w szafkach, wyciągNa ósmy dzień, kiedy Marek znalazł się w kuchni otoczony stosami brudnych naczyń, w powietrzu unosił się już intensywny zapach zgnilizny, a on w końcu zrozumiał, iż porządek nie bierze się znikąd – schylił się, otworzył szafkę pod zlewem i wyciągnął gumowe rękawiczki, po czym w milczeniu zabrał się do zmywania.

Idź do oryginalnego materiału