Dlaczego zgodziłam się, żeby mój syn i synowa zamieszkali ze mną? Wciąż nie wiem.
Nazywam się Wanda Szymańska, mieszkam w dwupokojowym mieszkaniu w spokojnej dzielnicy Torunia. Mam sześćdziesiąt trzy lata, jestem wdową. Emerytura skromna, ale starcza. Gdy mój syn Krzysztof ożenił się dwa lata temu, cieszyłam się jak każda matka. Ma dopiero trzydzieści jeden lat, a synowa, Aldona, jest od niego młodsza. Pobrali się, złożyli przysięgę, ale nie mieli swojego kąta. Powiedzieli: Mamo, pomieszkamy z tobą chwilę. Zaraz uzbieramy na wkład własny i wyprowadzimy się.
Jak głupia, ucieszyłam się myślałam, iż zajmę się wnukami. Zgodziłam się. Teraz nie wiem, jak z tego wyjść. Bo owa chwila trwa już dwa lata, a my wszyscy ledwo zipiemy.
Na początku starałam się nie wtrącać. Młodzi, niech się układają. Gotowałam, prałam, sprzątałam robiłam, co trzeba. Potem Aldona zaszła w ciążę. Wcześnie, pomyślałam skoro Bóg tak chciał. Urodził się Jasio, śliczny chłopczyk. Tylko iż z jego przyjściem zniknęły wszystkie oszczędności. Wszyscy wiedzą, ile kosztuje dziecko: pieluchy, mleko, kaszki drogo, a Aldona chce tylko markowe, świeże, zagraniczne.
Pomagam, ale nie jestem służącą. A jednak zostałam nianią, kucharką i sprzątaczką w jednym. Młoda matka jest strasznie zmęczona. Jakby Jasio nie dawał jej spać. Więc leży do południa, wpatrzona w telefon. Dziecko w kojcu. Ona na kanapie. Telewizor włączony, obiad gotowy, podłoga umyta, wnuk wykąpany. A Aldona narzeka, iż jest u kresu sił.
A mój syn? Krzysztof wraca z pracy pochmurny, milczy. Gdy próbuję zagadać, od razu się wykręca. Mówi: Mamo, nie wtrącaj się. Aldona zachowuje się, jakby to ona tu rządziła. Ja jedno słowo ona trzy. I zawsze podniesionym tonem. Potem Krzysztof mówi, iż gnębię jego żonę. Gnębię! Ja, która tyle dla nich robię!
Nie wiem już, co robić. Mówię: Synu, wynajmijcie coś. Jestem zmęczona. A on: Nie mamy pieniędzy. Zaproponowałam zmiany: ja wezmę kawalerkę, a oni zbiorą na wkład i będą żyć jak dorośli. Będą odpowiedzialni. Ja pomogę z Jaśkiem, ale tylko trochę. ale Krzysztof tylko kiwa głową i nic się nie zmienia.
Rozumiem, młodzi, trudno. Ale i ja nie jestem ze stali. Mam nadciśnienie, bolą mnie stawy, nie śpię. A gdy mnie potrzebują, lecę do szpitala, na zastrzyki, dniówki z wnukiem. Gdy mówię, iż padam, patrzą na mnie jak na zdrajczynię.
Ostatnio się pokłóciliśmy. Rano posprzątałam, ugotowałam Jaśkowi kaszkę jak zawsze. Aldona wstała i rzuciła: Znowu ta kasza? Mówiłam, iż chcę tę ze słoika! Nie wytrzymałam. Powiedziałam, iż jestem babcią, nie robotem kuchennym. Że powinni sami się utrzymywać. Płakała, Krzysztof stanął po jej stronie, trzask drzwiami, wyszli. Wrócili po godzinie, jakby nigdy nic. choćby nie przeprosili.
Teraz budzę się i myślę: po co ich wpuściłam? Dlaczego nie postawiłam sprawy jasno od razu? Bo jestem matką. Bo kocham syna. A coraz częściej myślę kocham, ale padI może to już czas, by postawić walizki przy drzwiach i powiedzieć: “Dość”.
