Dlaczego przestaliśmy utrzymywać kontakt z rodziną męża – historia jednego zmęczenia
Czasem zerwanie z krewnymi to nie tragedia, a wyzwolenie. Nas – mnie i Krzysztofa – nikt nie wyrzucał, nie obrażał wprost, nie przeklinał. Po prostu w pewnym momencie zrozumieliśmy, iż dla jego rodziny staliśmy się żywym bankomatem. I broń Boże, jeżeli nie wyciągniesz gotówki na pierwsze żądanie – wtedy cię wykreślają, ignorują, by znów przypomnieć sobie o tobie, gdy czuć w powietrzu pieniądze.
Zaczęło się od zwykłej dobroci. Staraliśmy się pomagać – rodzicom, siostrzeńcom, kuzynostwu. Raz pomożesz, drugi raz nie odmówisz – i tak się to potoczyło. Ludzie gwałtownie przyzwyczajają się do dobrobytu, szczególnie jeżeli ten dobrobyt to darmowe pieniądze. Co więcej, ich wdzięczność z czasem znika, pozostaje jedynie przekonanie: skoro raz dali, to teraz są zobowiązani dawać zawsze.
Nasza rodzina zmieniła się w karmnik. Nie rodzicielski, a „wspólnokrewny”. Wyczerpywaliśmy się do cna – odmawialiśmy sobie, byle tylko komuś pomóc. Ale zamiast podziękowań słyszeliśmy tylko: „A co, szkoda wam? Przecież was stać!” Choć w rzeczywistości po prostu ciężko pracowaliśmy i żyliśmy rozsądnie.
W końcu cierpliwość się skończyła. Zaczęliśmy mówić „nie”. Wprost. Spokojnie. Bez tłumaczeń. A jeżeli ktoś nalegał szczególnie nachalnie, włączaliśmy wyobraźnię. Mówiliśmy, iż wszystkie oszczędności są na lokatach, wycofanie ich oznacza stratę odsetek. Dla szczególnie upartych wyciągaliśmy choćby ulotki kredytowe: „Proszę bardzo, idź do banku, tam ci pomogą”. Nie zawsze działało. Najgorzej pojmowała to siostra Krzysztofa – Jadwiga.
Przez lata płaciliśmy za studia jej córki, Kingi. Każdą sesję, każdą składkę. Gdy Kinga w końcu odebrała dyplom, odetchnęliśmy z ulgą: może teraz wreszcie przeznaczymy środki na coś naprawdę ważnego. Na przykład, żeby pomóc mamie Krzysztofa – Janinie Stanisławie. Kobieta złota, najłagodniejsza pod słońcem, ale uparta: nie chciała przyjmować naszej pomocy. Dom miał stary, wszystko wymagało remontu – instalacja, okna, rury… Namówiliśmy ją, by na trzy miesiące zamieszkała u nas, a sami wynajęliśmy ekipę, by wyczarować z jej mieszkania prawdziwe cacko.
I wszystko byłoby w porządku, gdyby nagle nie pojawiła się znowu Jadwiga. Kinga, bo widzicie, wychodzi za mąż, i – niespodzianka! – znów potrzebuje pieniędzy. Tylko się roześmiałam:
– Ma narzeczonego? To niech on płaci. My co, jesteśmy rodziną sali weselnej?
Odpowiedź Jadwigi była zdumiewająca: skoro już nie łożycie na studia Kingi, to możecie pomóc z weseliskiem. Zabrakło mi słów. Ale okazało się, iż to jeszcze nie koniec cyrku.
Kilka dni później wracamy z pracy – a Jadwiga już siedzi w naszej kuchni, pije herbatę z teściową. Uśmiech od ucha do ucha, oczy błyszczą:
– No, wreszcie jesteście! Mamy dla was nowinę. Mama wraca do pracy, sama spłaci remont, a wy – pomożecie Kindze z uroczystością!
Już otwierałam usta, ale Krzysztof mnie uprzedził. Spokojnie wziął telefon matki, wybrał numer:
– Halo, panie Marianie? To Krzysztof, syn Janiny Stanisławy. Tak, miała do pana przyjść, ale niestety plany się zmieniły. Wyjeżdżamy na urlop, a potem też się nie uda. Dziękuję za zrozumienie.
Powinniście widzieć minę Jadwigi. Zaczerwieniła się, usta jej drżały:
– Co to za przedstawienie?!
A Krzysztof spokojnie:
– To się nazywa: koniec jazdy na cudzym grzbiecie. Wesele to wasza sprawa, więc sami się tym zajmijcie. choćby mamę chcecie wypchać do pracy, byle tylko wyciągnąć od nas kolejną gotówkę?
Jadwiga wstała gwałtownie i wyleciała z mieszkania. Janina Stanisława trochę się zmieszała:
– No po co tak od razu? Mogłabym i popracować…
A Krzysztof się uśmiechnął:
– Mamo, ten urlop to była improwizacja. Ale przy okazji – dobry pomysł. Jedźmy naprawdę odpocząć. Remont prawie gotowy, nie ma co pilnować. Wszystkim nam przyda się oddech.
Trzy dni później lecieliśmy już do Zakynthos. Morze, cisza, gaje oliwne… Najlepsza decyzja od lat. A z Jadwigą i resztą rodziny przestaliśmy się kontaktować. I wiecie co? Żadnej tragedii. Po prostu stało się lżej.
Czasem odcięcie toksycznych więzi to jedyna droga do spokoju. Warto pamiętać, iż pomoc powinna być wyborem, nie przymusem – inaczej choćby najbliżsi zmieniają się w ciężar, który ciągnie w dół.