Dla niej mój syn jest obcy. Dlaczego teściowa dzieli wnuki na „swoje” i „cudze”?
Nie wiem, jak zacząć tę spowiedź. Żyjemy pod jednym dachem, związani więzami krwi, a jednak czuję, jakbyśmy stali po przeciwnych stronach barykady. Nie jesteśmy wrogami, ale też nie udaje nam się być naprawdę blisko.
Mam na imię Kasia, skończyłam 29 lat. Razem z mężem wychowujemy cudownego chłopca — Marcela, który ma trzy i pół roku. Jest radosny, wrażliwy, interesujący świata. Zna już litery, zaczyna składać słowa, świetnie rysuje, nie grymasi, a po zabawie zawsze sprząta swoje zabawki. Jesteśmy z mężem z niego dumni. Ale jest jedno „ale”. Dla jego babci, mojej teściowej, Marcel jakby nie istniał.
Nie wiem, czym zawiniłam. Może tym, iż nie jestem jej córką, tylko „tylko” żoną syna? A może dlatego, iż mieszkamy u niej, dopóki nie odłożymy na własne mieszkanie?
Teściowa ma córkę — Agnieszkę. I jej rodzina to dla niej cały świat. Każdy ich drobiazg jest świętem, każdy krok — osiągnięciem. Wnuk od córki, Kuba, to złote dziecko, geniusz, światło jej życia. A mój syn? Cóż, chyba nie do końca należy do tej kategorii.
Codziennie rano teściowa szykuje się jak na służbę i pędzi do córki. Pilnuje Kuby, wozi go na angielski, basen, zajęcia plastyczne. Tam są pierogi, zupy, naleśniki, kreskówki i nowe zabawki. Tam jest „babcią roku”. A u nas to zmęczona, obojętna kobieta, która tylko krytykuje: źle ugotowałam, źle posprzątałam, źle zajmuję się dzieckiem.
Gotuję obiady — i nagle widzę, jak znikają słoiki z dżemem, zupa czy klopsiki. „To dla Agnieszki, ona jest zapracowana”. A ja? No cóż, pewnie tylko leżę i nic nie robię, skoro „i tak jestem w domu”.
Moje przetwory kwituje wzruszeniem ramion: „A u Agnieszki były lepsze. Za dużo octu dodajesz”. Ale słoiki i tak zabiera. Kto nie lubi, ten przecież nie bierze, prawda?
Ale najboleśniejsze jest to, jak traktuje dzieci. Bo mnie może nie lubić, to przeżyję. Ale Marcela? Gdy obaj chłopcy są razem — mój syn i siostrzeniec — zaczyna się przedstawienie porównań. „Patrz, Kuba recytuje wierszyk! A Marcel czego milczy?” — choć mój syn właśnie zaśpiewał piosenkę. „Kuba już sam je!”, chociaż Marcel od dawna sam posługuje się łyżką i robi to starannie. Ciągle słyszę: „A u Agnieszki…”
Na Gwiazdkę dała Marcelowi taniusieńką plastikową zabawkę z budki osiedlowej. Kubie kupiła drogiego, ogromnego robota na pilota. choćby pudełko było trzy razy większe. Marcel nie zauważył różnicy — cieszył się swoim samochodzikiem, jeździł nim po podłodze, śmiał się. A Kuba rzucił prezentem na kanapę i wrócił do tabletu. Przyzwyczaił się, iż dostaje tylko najlepsze.
Codziennie chodzę po tym mieszkaniu, w którym mieszkamy tymczasowo, i gryzę wargi. Nie chcę awantur. Nie chcę robić scen mężowi — to dobry człowiek, kocha nas, stara się, jak może. Ale jak wytłumaczyć jego matce, iż jej zachowanie rani nie tylko mnie, ale i naszego syna?
Dlaczego jedne babcie kochają wnuki jednakowo, a inne dzielą je według krwi, statusu, pochodzenia od „swojej” córki? Mój syn nosi to samo nazwisko, ma tę samą krew. To jej wnuk. Prawdziwy, tak samo jak Kuba. Więc dlaczego on zawsze jest „gorszy”?
Próbowałam rozmawiać. Ostrożnie. Bez oskarżeń. W odpowiedzi słyszę: „Nie muszę wszystkich kochać tak samo” albo „Sama nie jesteś moja, więc się nie wtrącaj”. Rozmowa się nie klei. Jakbym miała się wstydzić, iż urodziłam jej wnuka nie z własnego łona, ale z łona jej syna.
Moja mama mieszka daleko, w innym mieście. Gdy się jej zwierzyłam, próbowała mnie pocieszyć: „Córciu, u nich tak bywa. Matki zawsze mają szczególny stosunek do córek”. Ale to nie jest pocieszenie. Boli. Nie o siebie — o Marcela. Bo dzieci wszystko czują. I już pyta, dlaczego babcia idzie do Kuby, a z nim nie chce się bawić.
Nie chcę, żeby w sercu mojego syna została pustka — iż nie jest dość dobry, by go kochać. Nie chcę, by dorastał w przekonaniu, iż jest gorszy. Codziennie powtarzam mu, jak jest dla nas ważny. Przytulam mocniej, głaszczę po włosach i szepczę: „Jesteś naszym złotym chłopcem”.
Ale chciałabym, żeby babcia też to powiedziała. Choć raz.
Powiedzcie, co byście zrobili? Milczelibyście dalej, by nie burzyć spokoju? Czy stanęlibyście w obronie dziecka, choćby jeżeli wywoła to burzę? Potrzebuję wsparcia. Bo nie jestem z żelaza. A ból, który noszę w sobie, już nie daje się ukryć.