To było tak niewinne. Polubiłeś moje zdjęcie i napisałeś zwykłe „hej”. A mimo to… od pierwszej chwili poczułam, iż to coś więcej. Coś wewnątrz mnie poruszyło się tak mocno, iż nie czekałam tych kilku godzin, żeby odpowiedzieć z udawaną obojętnością. Napisałam od razu. Bez gier. Bez dumy. Bez masek.
Twoje zainteresowanie, twoja pewność siebie, twoje spojrzenie – wszystko sprawiło, iż już następnego dnia zgodziłam się na spotkanie. I to spotkanie było… idealne. Takie, jakie sobie zawsze wyobrażałam. Czułam, iż jesteś inny. Że jesteś nadzieją. Ale ten, z którym zaczęłam rozmawiać rok temu, dziś już taki nie jest.
Miłość? A może tylko iluzja?
Gdzieś głęboko zawsze wiedziałam, iż nie czujesz tego, co ja. Że między nami była tylko chemia. Fascynacja. Może choćby pragnienie. Ale nie uczucie.
I chyba powinnam była się domyślić wcześniej. Spotykaliśmy się tylko wtedy, gdy miałeś czas. Gdy tobie pasowało. A ja, zakochana, tłumaczyłam wszystko:
– „Kochanie, jestem wykończony po pracy”,
– „Spędzam weekend z ekipą z pracy, to ważne”.
I ja… wierzyłam.
Prawda, której nie chciałam usłyszeć
Codziennie próbowałam wmówić sobie, iż jesteś po prostu zamknięty w sobie. Że nie masz siły, iż nie potrafisz kochać. Ale brakowało mi odwagi, by powiedzieć samej sobie prawdę:
Ty mnie nie kochasz.
Nawet teraz, pisząc te słowa, czuję opór. Nadal, gdzieś w środku, mam nadzieję, iż po prostu nie umiesz okazywać uczuć. Że się boisz. Że jeżeli będę bardziej cierpliwa, bardziej wyrozumiała, bardziej obecna… to w końcu otworzysz się. Pokochasz.
A może ty naprawdę mnie kochasz, tylko się boisz?
Boi się czułości, bliskości, słabości. Bo przecież „miłość” często kojarzy się z tym, co kruche. A ty chcesz być twardy. Silny. Niezależny.
I wiecie, co zrozumiałam?
Dlaczego tacy ludzie tak długo zostają w naszych sercach?
Bo my dajemy z siebie wszystko.
200% obecności, troski, uwagi, serca.
A im wystarczy 1%, by nas przy sobie zatrzymać.
Jedno ich spojrzenie. Jeden przypadkowy komplement. Jeden mały gest. To wszystko wystarcza, byśmy znów się złamali i znów dali więcej, niż powinniśmy.
Bo to w nich widzimy swoje szczęście. To w nich inwestujemy nadzieję, marzenia, przyszłość. I dlatego tak bardzo boli, gdy uświadamiamy sobie, iż jesteśmy tylko dodatkiem. Tłem.
Ale nadszedł czas…
…żeby przestać ratować kogoś, kto nie chce być uratowany.
…żeby przestać dawać tym, którzy nie potrafią przyjąć.
…żeby zacząć ratować siebie.
Miłość to nie błaganie o uwagę. Miłość to nie czekanie na czyjąś łaskę.
Miłość to wzajemność.
A jeżeli jej nie ma – trzeba odejść. choćby jeżeli boli. choćby jeżeli jeszcze kochasz.
Bo ty też zasługujesz na miłość. Prawdziwą. Pełną. Taką, w której nie musisz udowadniać, iż jesteś jej wart.