„Jak to nie możecie? To przecież wasza matka. Płakaliście przy jej łóżku, a teraz nie chcecie jej pochować?” – Wanda aż sapnęła z oburzenia.
„Wando Leszczyńska, pacjentka z czwartej sali powiedziała, iż Kowalska nie żyje”.
Wanda odłożyła długopis, wstała od biurka, spojrzała w lustro na drzwiach szafy, poprawiła kosmyk włosów wymykający się spod pielęgniarskiego czepek i wyszła z gabinetu.
Drzwi do czwartej sali były uchylone. Wanda weszła bezszelestnie. Przy łóżku Anny Marii Kowalskiej stał zgarbiony młody mężczyzna. Coś szeptał i głośno wzdychał. Wanda podeszła i od razu zrozumiała – Anna Maria naprawdę nie żyła. Leżała z zamkniętymi oczami, usta lekko rozchylone.
Spojrzała na sąsiednie łóżka. Jedno było puste, na drugim leżała starsza kobieta, która natychmiast przywołała Wandę skinieniem dłoni, jakby tylko na to czekała.
„Stoi tak od dziesięciu minut. Wzdycha i prosi o wybaczenie. Zabronił wołać pielęgniarek, powiedział, iż chce się pożegnać” – szepnęła kobieta, wytrzeszczając oczy dla większej dramaturgii.
Wanda wróciła do łóżka zmarłej.
„Trzeba ją zabrać z sali, inni pacjenci się denerwują…” – urwała, gdy mężczyzna gwałtownie odwrócił się w jej stronę. Jego twarz była czerwona od płaczu. „Wasza mama odeszła. Nic tego nie zmieni” – powiedziała cicho.
*Dorośli mężczyzna, a tak się rozkleja po matce. Musieli mieć dobrą relację* – pomyślała ze współczuciem.
„Na co ją leczyliście?” – zapytał nagle ochrypłym głosem.
„Dziwne pytanie. Zwykle ludzie pytają, od czego ktoś umarł. Chodźmy do gabinetu, wszystko wyjaśnię” – Wanda skierowała się ku drzwiom, ale syn Kowalskiej złapał ją za rękę. „Co sobie pozwalacie? Puśćcie mnie! Boli!” – podniosła głos.
„A wy dlaczego pozwoliliście jej umrzeć? Nigdy nie chorowała. Ona…” – mężczyzna zaszlochał i zakrył oczy dłonią.
Wanda wyrwała rękę z jego uścisku.
„To, iż wam się nie skarżyła, nie znaczy, iż była zdrowa. Albo was oszczędzała. Może nie spodziewała się po was pomocy” – powiedziała bezlitośnie. „Dwa tygodnie leżała na oddziale, a wy choćby raz jej nie odwiedziliście. A teraz stoicie tu i lejecie łzy”.
„Nie wiedziałem. Byłem w delegacji. Sąsiadka mi dziś powiedziała” – odparł spokojniej.
„Chodźmy do gabinetu” – powtórzyła zmęczona Wanda, ale mężczyzna ani drgnął.
Wyszła, by wydać dyspozycje. Ale syn Anny Marii nigdy do niej nie przyszedł. Pielęgniarka Kasia powiedziała, iż wyszedł. Wanda wiedziała, iż ludzie różnie reagują na śmierć bliskich, więc uznała, iż wróci później.
Minęły dwa dni, gdy zadzwonili z kostnicy. „Dlaczego nikt nie odebrał ciała? Co mamy zrobić?”
„Jak to nikt?” – Wanda przypomniała sobie płaczącego mężczyznę. „RozWanda westchnęła ciężko i sięgnęła po telefon, by jeszcze raz spróbować dotrzeć do tego zagubionego w żalu człowieka.