„Jak to nie możecie? To przecież wasza matka. Płakaliście przy jej łóżku, a teraz nie chcecie pochować?” – Katarzyna aż się zakrztusiła z oburzenia.
„Katarzyno Markowo, pacjentka z czwartej sali powiedziała, iż Kowalska nie żyje.”
Katarzyna odłożyła długopis, wstała od biurka, spojrzała w lustro na drzwiach szafy, poprawiła kosmyk włosów wystający spod pielęgniarskiego czepka i wyszła z gabinetu lekarskiego.
Drzwi do czwartej sali były uchylone, więc weszła bezszelestnie. Przy łóżku Anny Marii Kowalskiej stał zgarbiony młody mężczyzna. Coś cicho mamrotał i głośno wzdychał. Katarzyna podeszła i od razu zrozumiała – Anna Maria naprawdę nie żyła: leżała z zamkniętymi oczami, usta lekko otwarte.
Spojrzała na sąsiednie łóżka. Jedno było puste, na drugim leżała starsza kobieta, która natychmiast przywołała ją ręką, złapała jej wzrok, jakby tylko na to czekała. Katarzyna podeszła.
„Stoi tak od dziesięciu minut. Wzdycha i przeprasza. Zabronił wołać personel, mówił, iż chce się pożegnać” – szepnęła kobieta, wytrzeszczając oczy dla większego efektu.
Katarzyna wróciła do łóżka zmarłej.
„Trzeba ją zabrać z sali, inni pacjenci się niepokoją…” – urwała, gdy mężczyzna nagle odwrócił się w jej stronę, ukazując zaczerwienioną, zapłakaną twarz. – „Wasza matka nie żyje. Nie da się tego zmienić” – powiedziała cicho.
„No proszę, dorosły mężczyzna, a tak rozpacza po matce. Pewnie mieli dobrą relację” – pomyślała ze współczuciem.
„Na co ją leczono?” – zapytał nagle ochrypłym głosem.
„Dziwne pytanie. Zwykle pytają, od czego ktoś umarł. Chodźmy do gabinetu, wszystko wytłumaczę” – Katarzyna skierowała się ku drzwiom, ale syn Kowalskiej chwycił ją za rękę. – „Co sobie pozwalacie? Puśćcie mnie. To boli!” – podniosła głos.
„A wy czemu pozwoliliście jej umrzeć? Nigdy nie chorowała. Ona…” – mężczyzna łkał, zakrywając oczy dłonią.
Katarzyna wyrwała rękę z jego uścisku.
„To, iż wam się nie skarżyła, nie znaczy, iż była zdrowa. Albo was oszczędzała. A może nie spodziewała się pomocy” – powiedziała bezlitośnie. – „Dwa tygodnie leżała na oddziale, a wy ani razu jej nie odwiedziliście. A teraz stoicie i lejecie łzy.”
„Nie wiedziałem. Byłem w delegacji. Sąsiadka mi dziś powiedziała…” – odparł spokojniej.
„Chodźmy do gabinetu” – powtórzyła zmęczonym głosem, ale mężczyzna nie ruszył się.
Wyszła, by wydać dyspozycje. Syn Anny Marii jednak nie przyszedł. Pielęgniarka Ola powiedziała, iż wyszedł. Katarzyna wiedziała, iż reakcje na śmierć bliskich bywają różne, więc pomyślała, iż wróci później. Ale po dwóch dniach zadzwoniono z kostnicy – dlaczego nikt nie zgłosił się po ciało?
„Jak to nikt?” – Katarzyna przypomniała sobie płaczącego mężczyznę. – „Zajmę się tym” – powiedziała i rozłączyła się.
„Nie odebrał? Jak to możliwe? Tak rozpaczał. Może coś się stało? Albo zaczął pić?” Znalazła kartę Kowalskiej, gdzie powinien być numer najbliższej rodziny.
Długo nikt nie odbierał. Katarzyna już chciała się rozłączyć, gdy w słuchawce rozległ się charkot, a potem ochrypły, pijany głos:
„Czego?”
„Jestem lekarzem prowadzącym waszą matkę. Zamierzacie ją pochować?”
„Nie… mogę…” – wybełkotał.
„Jak to nie możecie? Upiliście się i zapomnieliście? To przecież wasza matka! Płakaliście przy niej, a teraz nie chcecie pochować?” – Katarzyna aż sapnęła z gniewu. – „Pamiętajcie, iż w kostnicy ciało może leżeć siedem dni za darmo, potem…”
„Wy ją zabiliście, a teraz dzwonicie…” – coś zatrzeszczało w słuchawce, rozległy się krótkie sygnały.
„Cham!” – powiedziała głośno. – „Trzeba się urżnąć, żeby nie pochować własnej matki!”
W swojej karierze widziała wiele – chamstwo, wulgarność, pretensje pacjentów i ich rodzin. Do tego była przyzwyczajona. Wzięła się w garść. „Nic nie szkodzi, wytrzeźwieje, wróci. Jutro zadzwonię” – postanowiła.
Ale nazajutrz w wirze pracy zapomniała. Z kostnicy też nie dzwonili – pewnie syn jednak odebrał ciało. Sprawa powinna być zamknięta, ale myśli wciąż do niej wracały.
Przypomniała sobie, jak sama chowała mamę…
***
Ich relacje zawsze były trudne. Mama wychowywała Katarzynę samotnie i była surowa. choćby w liceum zabraniała córce wracać po dziewiątej. Koleżanki farbowały włosy na granatowo czy różowo – ona bała się o tym choćby pomyśleć. A makijaż? Nie było mowy.
Trudno było namówić mamę na sukienkę, którą Katarzyna chciała. Mama wybierała praktyczne rzeczy, „na każdą okazję”. Płacz i histeria nie pomagały.
W wakacje pracowała jako sanitariuszka, by kupić sobie wymarzoną sukienkę i buty. Ale euforia była krótka. Mama oskarżyła ją, iż nie dała ani grosza z zarobionych pieniędzy, wydała wszystko na „szmaty”.
„Myślałam, iż jak dorośniesz, będzie mi lżej. Jak długo mam cię utrzymywać?” – krzyczała, gdy Katarzyna oznajmiła, iż dostała się na medycynę.
Życie wydawało się nie do zniesienia. Marzyła tylko o ucieczce. Na drugim roku wyprowadziła się, ignorując krzyki i wyzwiska. Zamieszkała z kolegą z roku w wynajętym mieszkaniu.
Nie odmówił ślubu, gdy zaszła w ciążę. Jego rodzice zareagowali spokojnie. Młodzi nie planowali wesela – urzędowo i cicho. Ale poroniła. Ślub stał się niepotrzebny. Wojtek jednak nie zrezygnował – wzięli ślub.
Gdy na ostatnim roku znów zaszła w ciążę, długo milczała. Powiedziała, gdy minął krytyczny okres. Wojtek akurat przeziębił się i nie chodził na zajęcia. Katarzyna wróciła wcześniej, by mu oznajmić nowinę – zastała go w łóżku z inną.
Nie odeszła, bo nie miała dokąd. Do mamy – nie chciała, zwłaszcza w ciąży. Wojtek coraz częściej znikał na noc. GdyKatarzyna uśmiechnęła się lekko, patrząc na IgnaKatarzyna uśmiechnęła się lekko, patrząc na Igna, i pomyślała, iż może jednak warto dać ludziom drugą szansę – tak, jak dała ją sobie i swojej mamie.