*Dziennik*
— Chociaż komuś się przydałaś.
— Nie potrzebujesz mojego syna, złamie ci życie.
— To nieprawda, Zofio Stanisławo! Dlaczego tak mówisz o Marku? Przecież to twój jedyny syn!
— Właśnie dlatego cię ostrzegam. Zbyt dobrze go znam, żeby wątpić w swoje słowa.
Zofia Stanisława wyszła powoli z kuchni, a Kinga została sama w nowej wieczorowej suknii. Założyła ją specjalnie, przyszła do sąsiadki pochwalić się zakupem, w którym chciała oczarować Marka.
Kinga od lat kochała się w synu sąsiadki. Uczucie pojawiło się, gdy była jeszcze małą dziewczynką, naiwną, ale zdolną do głębokiego przywiązania.
Marek był od niej starszy o siedem lat. Gdy się poznali, miał siedemnaście, a ona dziesięć. Kinga z rodzicami przeprowadziła się do Zagórza z domu dziadków, gdzie ojciec stracił pracę. Zofia Stanisława od lat mieszkała tu sama z synem, wychowując go samotnie.
— Bardzo porządna rodzina — powiedziała wieczorem matka Kingi, wracając od Zofii Stanisławy.
Sąsiadka, choć starsza o piętnaście lat, zaprzyjaźniła się z matką Kingi. Dziewczyna i Marek też zaczęli się częściej widywać.
Rok później Marek wyjechał na studia do Krakowa, a Kinga została w Zagórzu, nie zapominając o nim i regularnie odwiedzając Zofię Stanisławę.
Po studiach Marek się ożenił. To był cios dla Kingi. Do końca nie wierzyła, iż to prawdziwa miłość. Była przekonana, iż małżeństwo to raz na zawsze. Jej rodzice byli razem dwadzieścia lat, dziadkowie do śmierci, choćby Zofia Stanisława mówiła, iż z ojcem Marka byli małżeństwem do jego tajemniczego zniknięcia na misji.
— choćby nie przedstawił mi żony — żaliła się Zofia Stanisława, przychodząc do rodziców Kingi. — Jakaś miejska lala, zadufana w sobie.
— To pojedź do nich — radziła matka Kingi. — Poznaj synową, zobacz, jak syn żyje.
Zofia Stanisława tylko machnęła ręką:
— Po co? Skoro Marek nie zaprosił mnie na ślub, to widocznie tak musi być. Nie potrzebuję znać jego żony.
Kingi żal było Zofii Stanisławy, ale najbardziej bolało ją, iż Marek może nigdy nie wrócić do Zagórza. Jednak niecały rok po ślubie wrócił do wsi z garstką rzeczy.
— Syn Zosi wrócił — powiedziała matka, wracając z pracy.
Kinga zerwała się z miejsca, niemal przewracając matkę, i pobiegła do domu Zofii Stanisławy. Na ganku wpadła na Marka, który właśnie wyszedł zapalić.
— O, Kinga-malinka! — zaśmiał się i mrugnął.
Dziewczyna zauważyła, jak bardzo się zmienił: dojrzały mężczyzna z brodą i siwizną na skroniach, choć miał ledwo dwadzieścia pięć lat.
— Cześć, Marek — powiedziała czule, powstrzymując chęć dotknięcia jego twarzy. — WróJeszcze długo patrzyła za odchodzącym Markiem, ale w jej sercu już nie było bólu – tylko ulga, iż wreszcie przestała żyć iluzją.