Deszcz przynosi szczęście

polregion.pl 1 miesiąc temu

Deszcz przynosi szczęście

Po upalnym lecie nadszedł zimny, przeszywający jesienny chłód z wiatrem, który zdawał się przenikać aż do kości, oraz nieustannym deszczem.

Wracając do domu, zmęczona wiatrem i mżawką, Jadwiga weszła do sklepu, by schronić się przed pogodą i przy okazji kupić coś na kolację. W środku było ciepło, sucho i jasno. Powoli przechodziła między półkami, przyglądając się opakowaniom.

Nabrała pełen koszyk produktów. W dziale warzywnym wzięła zieloną sałatę i kiść winogron. Wyobraziła sobie, jak usiądzie na miękkiej sofie przed telewizorem, będzie piła gorącą kawę i podjadała winogrona. Może choćby napije się wina, by szybciej się rozgrzać.

Zatrzymała się przed regałem z wędlinami, zastanawiając się, co wybrać. W tej chwili zjadłaby wszystko. Od rana nie miała w ustach choćby okruszka. Przełknęła ślinę i sięgnęła po szynkę – nie trzeba jej gotować. W tym samym momencie jej dłoń natknęła się na inną, również wyciągniętą po ten sam kawałek.

Jadwiga cofnęła rękę, odwróciła głowę i zobaczyła obok wysokiego przystojnego mężczyznę. Miał modną fryzurę z delikatną siwizną na skroniach, brązowe oczy i pełne usta. Do tego czarne płaszcz – dokładnie taki, jaki lubiła.

— Przepraszam — powiedział, uśmiechając się idealnie białymi zębami.

„Hollywood może się schować. Jak z okładki magazynu. Czy tacy chodzą do zwykłego Biedronka po wędliny?” — pomyślała. Serce zabiło jej mocniej. Z trudem oderwała wzrok i odeszła od półki. „Gapisz się jak sroka w gnat” — zbeształa siebie w myślach, kierując się w stronę kasy.

W odbiciu witryny z napojami zobaczyła swoją rozczochraną sylwetkę. „Boże, jak ja wyglądam. Co on sobie o mnie pomyślał? Ale co to w ogóle za różnica? Jego świat i mój…” — wysypała produkty na taśmę. Obok ktoś położył to samo, a choćby dokładnie tę samą szynkę.

Musiała zbyt długo wpatrywać się w cudze zakupy, bo usłyszała:

— Mamy podobny gust, prawda?

Znów zobaczyła jego uśmiech.

— Jaki tam gust? Zwykłe zakupy. Połowa klientów bierze to samo — odparła szorstko, przypominając sobie, iż wygląda jak przemoczona kura.

— Rzeczywiście — zgodził się.

„Ja cała rozczochrana od wiatru, a on wygląda, jakby przed chwilą wyszedł z fryzjera”. Wyobraziła sobie, jak jego włosy muszą być sprężyste w dotyku, ale natychmiast się opamiętała. „Zobaczyła przystojniaka i już się rozmarzyła? Odpuść sobie, to nie dla ciebie”.

Spakowała zakupy, zapłaciła i wyszła, nie oglądając się za siebie. Na zewnątrz wiatr uderzył ją w twarz, jakby mścił się za ucieczkę do sklepu. Zapomniała, jaka jest pogoda. Drzwi za nią otworzyły się ponownie.

— Niezbyt przyjemnie spacerować. Mieszkasz tutaj blisko? — zapytał, doganiając ją.

— A co? — zaniepokoiła się.

— No bo mam samochód, mógłbym podwieźć.

Jadwiga nie wiedziała, co odpowiedzieć. „Pewnie wie, jak działa na kobiety. Ale chyba nie wygląda na psychopatę?” — rozważała. „A ty znałaś wielu psychopatów?” — spytał wewnętrzny głos. „To pierwszy” — przyznała. „Więc co? Pójdziesz pieszo w tę ulewę? Nie bądź głupia, wsiadaj, zanim odjedzie”.

„Nawet jeżeli psychopata, to przynajmniej przystojny”. Ta myśl rozbawiła ją. Zeszli ze schodów, a on otworzył przed nią drzwi.

— Proszę. Daj torbę, włożę ją z tyłu.

W środku było ciepło i cicho. Mężczyzna wsiadł obok, przekręcił kluczyk, silnik zasyczał jak oswojone zwierzę.

— Gdzie cię zawieźć? — spytał, patrząc na nią.

— Ulica Kilińskiego, szesnaście. To w stronę dworca — dodała.

— Wiem — odparł i ruszył.

Jadwiga przyglądała się, jak wiatr szarpie płaszcze przechodniów i wywraca parasole. Co chwilę zerkała ukradkiem na jego dłoń na kierownicy. Jeździł płynnie, pewnie trzymał kierownicę. „No tak, idealny. I co? Zakochałaś się? Zawiezie cię i tyle go zobaczysz”.

— Jestem Marek. A ty?

Chciała odpowiedzieć coś w stylu „nazywają mnie Jadwigą”, ale uznała, iż to zbyt dziecinne. Dlaczego w ogóle była dla niego niemiła? To nie jego wina, iż urodził się tak przystojny.

— Jadwiga.

— Piękne imię. W przedszkolu podobała mi się dziewczynka, też Jadzia. Obiecałem, iż się z nią ożenię.

— I? Ożeniłeś się?

— No… To było przedszkole.

Dopiero teraz zauważyła cichą muzykę. Czy grała cały czas? Czy tak bardzo skupiała się na nim, iż niczego innego nie słyszała?

Poczuła też zapach skóry i czegoś jeszcze. Jakby nagle odzyskała zmysły. Przesunęła się wygodniej na siedzeniu.

— Która klatka? — zapytał Marek.

Dopiero teraz zobaczyła swój dom. „Szybko. A tak się przyzwyczaiłam do tej jazdy”.

Samochód stanął, Jadwiga wyszła, osłaniając się przed wiatrem.

— A zakupy? — zawołał Marek, podając jej torbę.

— Dziękuję — wzięła ją, nie patrząc na niego, i ruszyła w stronę klatki.

Długo grzebała w kieszeni po klucze. Wreszcie weszła do środka i odetchnęła. Usłyszała warkot silnika. Czekał, aż będzie bezpieczna w domu.

„Boże, jak ja wyglądam?” — pomyślała, patrząc na swoje odbicie w lustrze windy. „Tacy mężczyźni nie są sami. Na pewno ma żonę, może dzieci. Podwiózł i zapomni”.

Codziennie wstępowała teraz do sklepu, ale więcej go nie spotkała.

Aż dwa dni później zobaczyła jego samochód pod blokiem. Najpierw pomyślała, iż się pomyliła. Numerów nie zapamiętała, ale rozpoznała po kształcie. „Czyli jednak psychopata?”

Marek wysiadł.

— Czekam na ciebie, Jadziu.

— Po co?

— Nie wiem. Nie mogłem przestać o tobie myśleć.

— Przedszkolna miłość nie daje sp— Może i tak — odparł cicho, otwierając drzwi samochodu, a ona spojrzała w jego oczy i zrozumiała, iż czasem choćby deszcz może przynieść szczęście.

Idź do oryginalnego materiału