Gotuję ci, pierzę, sprzątam, ubieram. Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz?
Moje życie w małej wsi pod Wrocławiem zamieniło się w niekończący się koszmar. Ja, Renata, od lat mieszkam pod jednym dachem z teściową, Danutą Stanisławową, która zrobiła wszystko, by moje dni zmienić w piekło. Dziś moja cierpliwość pękła: zadałam jej pytanie, które dręczyło mnie od lat: „Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz?”. Nie usłyszałam odpowiedzi, tylko chłodne milczenie i jej pogardliwe spojrzenie. Dusza rozpada się z bólu, a serce krzyczy z niesprawiedliwości.
Tego dnia, jak zwykle, sprzątałam w domu. Odtąd odkurzałam, myłam podłogi, starając się doprowadzić wszystko do połysku. Nagle Danuta Stanisławowa, siedząc w swoim fotelu, z wyraźną przyjemnością rozsypała okruszki herbatników na świeżo umytą podłogę. Zastygłam, nie wierząc własnym oczom. Zrobiła to celowo, choćby nie próbując ukryć swojej złości.
— Mamo, po co to robisz? Wiedziałam, iż specjalnie! — wykrzyknęłam, ledwo powstrzymując łzy.
Spojrzała na mnie z pogardą i rzuciła:
— Nic się nie stało, posprzątasz jeszcze raz! Nie umrzesz!
Z zadowolonym uśmieszkiem wróciła do swojej starej gazety, którą czytała już dziesiątki razy. Połknęłam urazę, wzięłam zmiotkę i szufelkę, by posprzątać za nią. Ale w środku wszystko we mnie wrzało. Wyszłam do drugiego pokoju, by nie wybuchnąć, potem udałam się do ogrodu — praca na świeżym powietrzu choć trochę koiła nerwy. Ale ból od jej słów i czynów toczył mnie od środka jak trucizna.
— Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz? — nie wytrzymałam później, stojąc przed nią. — Czym zasłużyłam na takie traktowanie? Gotuję ci, pierzę, sprzątam, ubieram! Moja córka, Kinga, zawsze ci pomaga! Dlaczego mnie tak nienawidzisz?
Nawet się nie odwróciła. Ani słowa, ani spojrzenia — tylko lodowata obojętność. Wybuchnęłam płaczem, nie mogąc już dłużej się powstrzymywać. Skończywszy sprzątanie, zabrałam się za pranie, ale łzy spływały mi po policzkach. Moje życie stało się niekończącym się kręgiem upokorzeń, a ja nie wiedziałem, jak się z niego wyrwać.
Mój mąż, ojciec Kingi, zmarł wiele lat temu. Nasza córka miała wtedy zaledwie osiem lat. Zaraz po pogrzebie Danuta Stanisławowa oświadczyła:
— Zostaniesz u mnie! I choćby nie myśl o wyprowadzce. Nie chcę, żeby we wsi gadali, iż cię wyrzuciłam.
Zgodziłam się, bo nie miałam dokąd pójść. U moich rodziców mieszkała siostra z dwójką dzieci, a dla nas z Kingą nie było tam miejsca. Naiwnie wierzyłam, iż z czasem dogadamy się z Danutą Stanisławową. Ale cudu nie było. Na ludziach zachowywała się przyzwoicie, ale w domu, sam na sam, znęcała się nade mną. Ciągle powtarzała, iż muszę jej słuchać.
— Jaka z ciebie nieudacznica! Kto cię potrzebuje? Żaden chłop na ciebie choćby nie spojrzy, a do tego z dzieckiem! Będziesz żyła u mnie z Kingą, a jak umrę, dostaniesz mój dom. Ale jeżeli nie zrobisz wszystkiego, co ci powiem, oddam go siostrzeńcom, a ty zostaniesz z niczym!
Bałam się jej gróźb i znosiłam to. Robiłam wszystko, by Kinga niczego nie brakowało. A Danuta Stanisławowa, która ma już ponad dziewięćdziesiąt lat, żyje i ma się świetnie. Zdrowie ma żelazne, całą emeryturę wydaje na siebie, żądając, bym kupowała jej drogie produkty i wykwintne przysmaki. Dawno zrozumiałam, iż popełniłam błąd, zgadzając się z nią mieszkać. Te lata upokorzeń złamały mnie.
Moja Kinga kończy uniwersytet i niedługo wyjdzie za mąż za wspaniałego chłopaka. Będą mieszkać u niego, a ja szczerze wierzę, iż jej życie ułoży się szczęśliwie. Ale tak bardzo boli mnie moja własna zmarnowana egzystencja. Oddałam wszystko dla córki i teściowej, a w zamian dostałam tylko pogardę i samotność. Gdzie znaleźć siłę, by wyrwać się z tego piekła?