Dziennik, 15 maja
“Małgosiu, już idziesz? Karina i Tadeusz zaraz przyjdą” – powiedział niecierpliwie Krzysztof, zaglądając do sypialni.
“Już, chwileczkę” – odparła Małgorzata, nie odrywając wzroku od lustra w drzwiach szafy.
Przeciągnęła szminką po guzach, potrząsnęła głową, lekko burząc idealnie ułożone włosy, poprawiła kołnierz sukienki i dopiero wtedy odwróciła się do męża.
“Gotowa” – uśmiechnęła się.
“Łaaaad!” – Krzysztof podszedł i przyciągnął ją do siebie.
“Ostrożnie, szminka” – Małgosia odsunęła głowę, patrząc na niego czule, ale z lekkim przekątem.
“Małgoś…” – zaczął Krzysztof, ale w tym momencie zadzwonił drzwoniek. “No proszę” – rozczarzony rozluźnił uścisk, westchnął i poszedł otworzyć.
W przedpokoju Tadeusz już żartował, trzymając ogromny bukiet róż. Obok stała jego żona, Karina, z prezentem w ręce.
“Gdzie solenizantka? Czemu nie wita gości?” – Tadeusz zaszłurzał folią i zrobił krok w stronę Małgosi. “No nareszcie! Jak zwykle piękna. Krzysław, patrz, odbiję ci żonę!” – cmoknął ją głośno w policzek i dopiero potem podał kwiaty.
“E, rozbieraj się, a tosty zostaw na stół” – wtrącił Krzysztof.
Karina tylko cicho mruknęła: “Błazen”, przewracając piękne, migdałowe oczy.
Później, gdy na stół weszło wino, a Tadeusz rozochycał się coraz bardziej, Karina wyszła do kuchni. Małgosia poszła za nią.
“Co się stało?” – zapytała, widząc, jak Karina pali przy otwartym oknie.
“Wiesz… zakochałam się” – wyznała nagle Karina, wypuszczając smugę dymu. “Głowę tracę. U nas w szpitalu nowy lekarz. Z prowincji. Gdy tylko go zobaczyłam, wiedziałam, iż przepadłam.”
Małgosia milczała, gryząc wargę.
“Możesz mi pomóc? Ty i Krzysław jesteście w pracy całe dnie, dzieci nie macie… Możemy się u was spotykać?”
“Okrutne jest przypominać mi o dzieciach, nie sądzisz?” – Małgosia odsunęła się.
“Przepraszam, nie pomyślałam.”
Karina opowiedziała o swoim romansie, o tym, jak nie może bez niego oddychać. Małgosia słuchała, pamiętając, jak zaskoczony Tadeusz kiedyś wyznał jej, iż nie wie, dlaczego taka piękność jak Karina wybrała właśnie jego.
“Nie” – powiedziała stanowczo. “Nie dam ci kluczy.”
Karina odeszła niedługo potem, nie patrząc Małgosi w oczy.
Później dowiedzieli się, iż w taksówce doszło do kłótni. Tadeusz uderzy żonę – niechcący, w gniewie. Zmarła, uderzywszą się w skroń o kant.
Dostał dwa lata. Po wyjściu z więzia powiedział: “Idę do klasztoru. Nazywają mnie Terenc. Modlę się za was każdego dnia.”
Gdy odwiedzili go w Częstochowie, mówił o Karinie jak o żywej – jakby wciąż z nią rozmawiał. W drodze powrotnej Małgosia szepnęła:
“Wiesz, co mi powiedział? Że jeżeli wierzyć, to wszystko się uda. Nawet… dziecko.”
Krzysław nie odpowiedział. Nie chciało burzyć jej nadziei. Ale może, tym razem, Terenc miał rację?