Czyżbyś się mnie wstydziła, córko, i nie zaprosiła na swoje wesele?

newsempire24.com 1 dzień temu

— Więc na ślub mnie nie zaprosisz, córko? Wstydzisz się mnie?

Halina zakochała się w szkolnym koledze, Karolu, w czasie maturalnej klasy. Był zwykłym, niepozornym chłopakiem. ale po wakacjach wyrósł, rozwinął się w ramionach. Pewnego dnia na lekcji wuefu skręciła nogę. Karol zaniósł ją na rękach do gabinetu pielęgniarki. Przytuliła się do niego, nagle zauważając, jaki jest silny i przystojny.

Od tamtej chwili już się nie rozstawali. Wiosną Halina zrozumiała, iż jest w ciąży. Po maturze wzięli ślub. Karol nie poszedł na studia, zaczął pracować na budowie. Tuż przed Nowym Rokiem Halina urodziła dziewczynkę, Zosię. Karol pomagał młodej żonie: spacerował z córeczką, gdy Halina prała, gotowała albo po prostu odsypiała zmęczenie. Wiosną trafił do wojska.

A potem nowe nieszczęście — ojciec nagle odszedł od matki Haliny do innej kobiety. Matka nie wytrzymała. Zaczęła gasnąć, straciła chęć do życia. Zdiagnozowano u niej gwałtownie postępujący nowotwór i po dwóch miesiącach zmarła. Halina została sama z maleństwem. Świekra czasem zaglądała, wyrzucając Halinie, iż zaniedbała się, w mieszkaniu bałagan, dziecko nie zadbane. Ale pomocy nie ofiarowała.

Starsza sąsiadka ulitowała się nad Haliną. Poprosiła, by sprzątała jej mieszkanie i chodziła po zakupy za niewielkie pieniądze. Przy okazji zgadzała się popilnować Zosię.

Halina przetrwała, jak umiała. W końcu Karol wrócił z wojska. ale przyszedł tylko po to, by powiedzieć, iż ich ślub był błędem, iż dziecinna miłość minęła, iż przez młodość narobili głupstw. Oskarżył ją, iż ciążą związała mu ręce. A on chce iść na studia.

Halina została sama z małą Zosią. I nie miała przy sobie nikogo, komu mogłaby się poskarżyć, poprosić o pomoc, wypłakać. Wyczerpywała się, wychowując córkę w pojedynkę. A Zosia wyrosła na prawdziwą piękność, prymuskę. Chłopcy ustawiali się w kolejce. Ale Zosia wszystkich odtrącała.

— Nikogo nie lubisz? — pytała Halina.

— Dlaczego? Lubię Darka. Kuba też niczego sobie. Ale oni tacy sami jak my z tobą. Ich rodzice ledwo wiążą koniec z końcem. Nie chcę tak żyć. Nie chcę całe życie spędzić w biedzie. Jestem ładna, a uroda ma swoją cenę.

— Uroda gwałtownie mija, córeczko. Ja też kiedyś byłam ładna, a zobacz, co ze mną się stało. Gdy tylko urodziłam ciebie, wszystko się skończyło.

— Dlaczego porównujesz mnie do siebie, mamo? Nie zamierzam rodzić, przynajmniej nie teraz. Najpierw muszę dobrze wyjść za mąż, znaleźć bogatego i ambitnego męża — przerwała jej Zosia.

— Gdzie ty go znajdziesz, bogatego? W naszym miasteczku więcej palców u ręki niż zamożnych. I nie w pieniądzach szczęście. Bogaci szukają sobie równych, na takich jak ty choćby nie spojrzą — tłumaczyła Halina.

— A ja nie zamierzam tu zostać. Skończę szkołę, pojadę na studia do Warszawy. Tam są lepsze możliwości. A przy okazji, mamo, potrzebuję nowej sukienki. I butów. I płaszcz widziałam w sklepie. Nie mogę przecież jechać w takich łachmanach. — Zosia wskazała na elegancką sukienkę, na którą Halina zbierała pieniądze od miesięcy.

I wzięła dodatkową pracę. Wracała do domu wykończona. Od razu padała spać. Wszystkiego sobie odmawiała, byle Zosia miała to, co inne dziewczyny. Sąsiadki chwaliły Halinę, jaką mądrą i piękną córkę wychowała sama, bez męża. Halina dumna była z Zosi, choć nie mówiła, ile ją to kosztowało. Coraz bardziej oddalały się od siebie, przestały się rozumieć, choć żyły pod jednym dachem.

Po maturze Zosia wyjechała do Warszawy, zabierając Halinie ostatnie oszczędności. Dostała się na uniwersytet. Dzwoniła rzadko, a gdy Halina próbowała się dodzwonić, odpowiadała krótko, iż wszystko u niej w porządku, iż ma dużo nauki, prosiła o przesłanie pieniędzy. Przez cały okres studiów nie spędziły razem choćby dwóch tygodni. Na ostatnim roku nagle zjawiła się w środku semestru.

— Mamo, wychodzę za mąż. Ojciec Wojtka jest biznesmenem. Mają ogromny dom. Zrobiłam prawo jazdy. Po ślubie Wojtek kupi mi samochód… — Zosia opowiadała z przejęciem.
Halina cieszyła się, widząc, iż córce naprawdę się powodzi.

— Jak ja się cieszę, córeczko. A kiedy poznam narzeczonego? Na ślub choćby nie mam co włożyć. Nic, poproszę Kasię z piątego piętra, żeby mi uszyła sukienkę. Pracuje w atelier. A kiedy ślub? Zdążymy? — Niepokoiła się Halina.

Zosia spuściła wzrok, zawahała się.

— Mamo, powiedziałam jego rodzicom, iż mieszkasz za granicą, iż nie możesz przyjechać. — Zosia zaczęła ostrożnie, ale widząc szeroko otwarte oczy matki, przeszła do krzyku. — Nie mogłam przecież powiedzieć, iż jesteś zwykłą sprzątaczką, iż jesteśmy biedne. Rodzice Wojtka by tego nie zrozumieli, nie byłoby mowy o żadnym ślubie, czego ty nie rozumiesz?

— Więc na ślub mnie nie zaprosisz? Wstydzisz się mnie? — Halina zapytała wprost, zgnębiona. — Jak to możliwe? To nie w porządku. Co ja ludziom powiem?

— Mam w dupie, co ludzie pomyślą czy powiedzą. Co powiedzieli, gdy tatuś cię rzucił z dzieckiem? Kto ci wtedy pomógł? jeżeli nie chcesz, żebym tak jak ty całe życie wegetowała na trzech etatach, zaakceptujesz moje warunki i nie przyjedziesz na ślub. Kim ty jesteś, a kim oni? Spójrz na siebie. Brak ci zębów, ubierasz się jak wiejska baba…

Słowa Zosi przeszyły Halinę bólem.

— Nie spodziewałam się tego, córko. Wszystko dla ciebie robiłam, sobie wszystkiego odmawiałam, a ty… Wcześniej czy później twój narzeczony i jego rodzice dowiedzą się o twoim kłamstwie, co wtedy zrobisz?

— Nie dowiedzą się, jeżeli ty im nie powiesz.

Halina wypłakała się, ale się pogodziła. Ból słuchać takich słów od córki, ale nie będzie jej życia psuć. Byle Zosia była szczęśliwa. PrAndrzej wrócił po kilku godzinach, wziął Halinę za rękę i powiedział cicho: “Nie zostawię cię samej, czas, żebyś nauczyła się być szczęśliwa”.

Idź do oryginalnego materiału