Alexandra Zdrojewska Höller najpierw spełniła swoje marzenie o motocyklu z rockowym pazurem. Z czasem zasmakowała w coraz dalszych podróżach ze swoim przyjacielem i zrozumiała, jak bardzo się w nich męczy się na swoim motocyklu. Przyszedł czas trudnego wyboru…
Więcej inspirujących historii motocyklistek przeczytasz tu.
Alexandra Zdrojewska Höller
Jak i kiedy motocykle znalazły miejsce w twoim życiu?
Od kiedy pamiętam, kręciły mnie motocykle. Najpierw jeździłam z rodzicami jako trzecia osoba, między ojcem a mamą, bez kasku, jako mały „wypierdek”. Dzisiaj, jak o tym pomyślę, to trochę mnie dreszcz przerażenia przechodzi… Potem jako podlotek miałam wielu kumpli, którzy jeździli Uralami i Junakami. W sumie więcej przy nich grzebali niż jeździli, ale parę razy udało mi się z nimi zrobić rundę po pobliskich wioskach. Gdy nadszedł wiek i czas, aby podjąć się zdobywania prawa jazdy, to poprosiłam rodziców o zgodę – niestety, byli przeciwni, więc musiałam skapitulować.
W 1989 roku, mając 20 lat, przeprowadziłam się do Hamburga, gdzie po raz pierwszy w życiu zobaczyłam taką ilość turkoczących i błyszczących chopperów. Ponieważ rock zawsze grał i przez cały czas gra w mojej duszy, to te motocykle najbardziej wpadały mi w oko i ucho. No cóż… życie pisze jednak swoje scenariusze i w moim najpierw musiałam nauczyć się języka, wyuczyć się zawodu, znaleźć pracę, wyjść za mąż, urodzić i wychować dwójkę dzieci. Jak już wybiły mi 40-te urodziny, to powiedziałam sobie: kiedy, jeżeli nie teraz? I wreszcie zrobiłam moje upragnione prawo jazdy na dwa kółka. A ze względu na mój wiek i czas posiadania prawka na auto – wolno mi było od razu wsiąść na dowolną pojemność.
I jaki wybrałaś dla siebie motocykl? Pewnie to był jakiś chopper?
Musiał to być oczywiście chopper, no bo jak inaczej? Kupiłam używaną Hondę Shadow 600. Po niecałym miesiącu przewróciłam się na zakręcie i pokiereszowałam tak ten motocykl, iż nadawał się tylko na sprzedaż za grosze na części. Stwierdziłam, iż jazda chopperem wcale nie jest taka prosta dla początkującego kierowcy i kupiłam Kawasaki ER-6n. Wizualnie to kompletnie nie był mój styl, ale jeździło się tym, prawie jak rowerem.
Dwa lata tak pojeździłam, zrobiłam parę tras bliższych i dalszych, które poprawiły moją technikę jazdy. Poczułam się na tyle pewnie, aby spróbować jeszcze raz i ponownie kupiłam Hondę Shadow. Tym razem czarną z błyszczącymi chromami, turkoczącą jak Harley i z większą pojemnością (VT 750). Była piękna i służyła mi bezawaryjnie długo, a dokładnie do momentu, jak poznałam mojego najserdeczniejszego przyjaciela Przemka…
Coś czuję, iż w tym scenariuszu życia on ci trochę namieszał?
Oj tak! Przemek jest od wielu lat motocyklistą, podróżnikiem, włóczykijem lubiącym przygody i dalekie podróże. Jest kilka państw w Europie, gdzie nie był swoim jednośladem. Był tylko jeden problem, o ile chodzi o wspólne wypady – on jeździ zwinnym i szybkim enduro, a ja „mulistym czołgiem”. Dogadywaliśmy się jednak tak świetnie, iż zaczęliśmy dużo ze sobą jeździć. Najpierw po okolicy, jednodniowe wypady rekreacyjne. Przy okazji on dawał mi dobre rady i doszlifował jeszcze mój styl jazdy, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Zaczęliśmy snuć plan wspólnej podróży w góry, który udało się zrealizować – to była wielka radość, wreszcie przygoda! Pojechaliśmy do niemieckiego Schwarzwaldu, zahaczając o Szwajcarię i Włochy. Niesamowite wrażenia, adrenalina, przepiękne widoki, zapach benzyny i wielka radocha!
I dałaś radę tym swoim „czołgiem”?
Tak dobitnie wtedy dotarło do mnie, iż wjazdy serpentynami w górę tym motocyklem to nie lada wyczyn. Kiedy ja, spocona z wysiłku i trochę strachu, niemalże pchając ten mój „czołg” na górę, wtaczałam się jak kosmita zdobywający księżyc – to wyprzedzali mnie kierowcy enduro z takim luzem, jakby nie było nic prostszego na świecie… Na tym przykładzie zrozumiałam, iż chopper, pomimo iż piękny i taki rock’and’rollowy, to jednak nie pojazd na takie trasy. Dla mojego kumpla była to chyba też miarka cierpliwości, bo ciągle musiał na mnie czekać. A ja wiedziałam już, iż mój urlop chcę spędzać tylko tak: motocykl, namiot, przygoda i daleka droga! Będąc w domu, chciałam ruszać dalej…
To przyszła pora na zmianę motocykla na praktyczniejszy do tego celu?
Kolejna podróż długo na siebie nie kazała czekać – ruszyliśmy w stronę Austrii, Szwajcarii i Włoch. Znowu niesamowite wrażenia i ponownie… mała frustracja z cyklu: nie do końca ta maszyna na takie wojaże. Tym razem głos zdecydowanie zabrał Przemek: „wiesz Ola, fajnie mi się z tobą podróżuje, ale stawiam ci ultimatum: albo zmienisz motocykl, albo w kolejną drogę pojedziesz sama, swoim tempem”.
Trochę mnie zatkało, ale przyjaciele mówią sobie prawdę w oczy i się nie obrażają za to na siebie. W głębi duszy wiedziałam o co chodzi i wiedziałam, iż on ma rację. Jak wróciliśmy, to podjęłam decyzję o kupnie enduro. Nie było to łatwym zadaniem ze względu na mój wzrost – mam 1,67cm i niezbyt długie nogi. Ale znalazłam obniżonego Triumpha Tiger’a i tak zostałam oficjalnie kierowcą motocykla turystycznego!
Czy warto zamienić chopper’a na turystyka? Swoja historię opowiada Ola
Od zawsze Oli podobały się chopper’y, jednak jej pociąg do motocyklowych podróży stał się tak wielki, iż musiała wybrać kolejny motocykl dla siebie rozumem, nie sercem. Czy żałuje?
To była słuszna decyzja? Odczułaś poprawę komfortu i czasu podróżowania?
To była bardzo mądra decyzja, choć do dzisiaj żałuję sprzedaży Hondy Shadow. Jednak na utrzymanie dwóch motocykli, trzeba mieć odpowiedni budżet… Jazdy po cięższym terenie zwinnym turystykiem są sprawniejsze i szybsze.
Po zmianie motocykla ciągnie cię na trasy off? Jak sobie tam radzisz?
Trasy offroad’owe są dla mnie przez cały czas wyzwaniem, ale nie unikam ich i staram się jak mogę (śmiech). W Islandii podróżowaliśmy częściowo bardzo trudną, jak dla mnie trasą i teraz wydaje mi się, iż moje umiejętności polepszyły się przez ten chrzest bojowy. Coraz częściej zastanawiam się jednak nad szkoleniem z jazdy offroad. Może w przyszłym roku?
Tam, gdzie mieszkasz masz szeroki wybór ciekawych tras motocyklowo-widokowych?
Jak wspomniałam, od 1989 roku mieszkam w Hamburgu. Na północy wiadomo, gór niestety nie ma, płasko tu i drogi raczej proste. Jednak niecałe 300 km dalej, mamy tak zwany Harz – teren lekko górzysty, z krętymi drogami i całkiem ładną panoramą. Tam wybieramy się tak często, jak tylko czas i pogoda na to pozwala, najczęściej w weekendy (można się tam krótko, wyjeździć i w niedzielę wrócić do domu). Poza tym próbuję swoich sił na drogach offroad’owych, na drogach TET (Trans Euro Trail). Mamy tutaj w okolicy parę fajnych tras. Moje serce bije jednak do dalekich wypadów, na które czekam zawsze niecierpliwie, odliczając dni.
Ostatnio byłaś w Islandii? Jak Ci się tam spodobało?
Islandio, Islandio, o piękna i sroga Islandio! (śmiech) Na tą wyprawę cieszyłam się jak dzieciak. Skandynawia to moja miłość, ale tak daleko na północy mnie jeszcze nie było. Spędziłam tam 3 tygodnie (w tym trzy dni na Wyspach Owczych) tego lata. Letnich temperatur może tam nie spotkaliśmy, bo było chwilami bardzo zimno i bardzo mokro, ale wspomnienia zostaną do końca życia i chciałabym tam kiedyś wrócić.
To kraina ognia i lodu, z widokami zapierającymi dech w piersi, ale będąc tam na motocyklu – dostaje się po tyłku porządnie. A zwłaszcza jeżeli umyślnie szuka się guza i jeździ poza asfaltową główną drogą… (śmiech). Chwilami trudny teren, dużo przejazdów przez wodę (czasami głęboką), do tego deszcz, a czasem śnieg na wyżynach i chłód. Temperatura w nocy potrafiła zejść poniżej 5 stopni, także śpiwory trzeba mieć bardzo ciepłe.
Z pewnością to najpiękniejszy kraj, który miałam zaszczyt objechać. Niekiedy jednak tęskniłam za ciepłym i suchym łóżkiem. Ceny w Islandii są tak niesamowicie wysokie, iż na hotele niestety nie mogliśmy sobie pozwolić, więc czasami trzeba było zacisnąć zęby i udawać twardego Wikinga. Wróciłam trochę sponiewierana, ale szczęśliwa, z głową pełną niesamowitych krajobrazów i przeżyć.
Często urlopy spędzasz na motocyklu? Były też inne kierunki ciekawych wypraw?
Od czasu, jak zostałam zarażona podróżami jednośladem, spędzam każdy dłuższy urlop na motocyklu i najczęściej z namiotem. Wiele moich znajomych trochę kręci głową, iż co to za urlop, siedzenie cały dzień w siodle, spanie w namiocie, tarzanie się w brudzie i jedzenie zupek chińskich na campingu. Ale dla mnie to jest właśnie wypoczynek. Wracam z wolną i wypoczętą głową, uśmiechem na twarzy i chwilami trochę z siebie dumna, iż dałam radę.
Moim ulubionym kierunkiem jest Skandynawia, gdzie oprócz Islandii i niewielkich Wysp Owczych, objechałam już przez dość płaską Danię i Szwecję, przepiękną Norwegię i Finlandię. Poza tym wspomnianą już Austrię, Szwajcarię, Włochy, Alpy Francuskie (Route Des Grandes Alpes), Czechosłowację i kawałek polskiego TETu. Czasami zawieje mnie na większe zloty motocyklowe, jak Łagów czy Łeba.
Jakie kierunki jeszcze przed Tobą?
W kolejnym roku planuję zwiedzić państwa bałkańskie, jak Albania i Rumunia. Ale na razie mam jeszcze czas i z doświadczenia wiem, iż nasze plany zmieniają się czasami 2-3 razy, zanim zostanie podjęta decyzja o kierunku podróży. A już nie mogę się doczekać…
Alexandra Zdrojewska Höller – profil na Facebooku: https://www.facebook.com/alexandra.zdrojewskaholler