Czy warto poświęcać się dla cudzego wypoczynku: jak odmówiłam darmowego pobytu w domu nad morzem i zostałam wyrzutkiem.

polregion.pl 4 tygodni temu

Czy warto poświęcać siebie dla cudzego odpoczynku: jak odmówiłam darmowego pobytu swatom w naszym domu nad morzem — i stałam się wyrzutkiem

Przyzwyczaiłam się, iż moje życie nie jest usłane różami. Obowiązki, odpowiedzialność, ciężka praca — to codzienność, w której zgubiłam samą siebie. A teraz nazywają mnie skąpą, bezduszną kobietą, żądną zysku, choć tylko raz odmówiłam bycia wygodną dla wszystkich. Chcę opowiedzieć moją historię — nie po to, by mnie oceniano, ale byście zrozumieli: za każdą „odmowniczką” stoi nie chciwość, a zmęczenie, którego nikt nie widzi.

Nasz domek nad morzem wielu uznaje za sielankę. Przestronny, zadbany, z ogrodem i przytulną altaną. Ale mało kto wie, jakim koszmarem był dla mnie i męża. Rodzice zostawili nam stary, rozpadający się barak na działce w Mielnie. Przez ponad dziesięć lat z mężem budowaliśmy go od nowa — cegła po cegle, pokój po pokoju, wszystko własnymi rękami, bez niczyjej pomocy. Zrobiliśmy przybudówkę, doprowadziliśmy wodę, gaz, kanalizację, urządziliśmy podwórko i postawiliśmy domki gościnne.

Tak, teraz mamy mały biznes. Latem, gdy jest najwięcej turystów, wynajmujemy wszystko — choćby nasz własny pokój. Śpimy w składziku, na rozkładanych łóżkach. Ludzie płacą nie tylko za nocleg, ale też za domowe jedzenie. Gotuję od rana do nocy, piorę pościel, sprzątam, przyjmuję gości i żegnam. Do lipca już nie pamiętam, kiedy ostatnio dobrze zjadłam czy przespałam noc.

Mimo to nie narzekam. Bo to właśnie te letnie miesiące utrzymują nas przez resztę roku. Prawie wszystko oddajemy córce i zięciowi — spłacają kredyt, a my cieszymy się, iż możemy ich choć trochę wesprzeć. Nie jesteśmy już młodzi, zdrowie szwankuje, ale trzymamy się.

A teraz do sedna.

Ostatnio córka oznajmiła, iż jedzie z mężem do Turcji. Radość? No tak. Ale dodała mimochodem: „A swatowie przyjadą do was latem, pobędą nad morzem. Nigdy nie mieli okazji wyjechać na wakacje. Mamo, przyjmij ich dobrze, tylko nie bierz od nich pieniędzy, są przecież emerytami”. Oniemiałam.

Swatowie? Ci sami, którzy choćby nie zadzwonili, gdy leżeliśmy z mężem z koronawirusem, a budowa stanęła w miejscu? Ci, którzy na ślubie córki ledwie się pojawili — na godzinę i od razu wyjechali? Ci, którzy przez osiem lat o nas nie pamiętali, aż nagle okazało się, iż można mieć „darmowe morze”?

Zajrzałam do zeszytu z rezerwacjami — wszystko zajęte do ostatniego dnia. Turyści zamówili miejsca jeszcze w styczniu, a choćby nasz pokój zajęła młoda para z chorym dzieckiem. Mieliśmy z mężem spaść pod namiot — dosłownie. I w tym chaosie, wśród gości, składzika, namiotu i wiecznego niewyspania — gdzie mam pomieścić dwoje starszych ludzi, którzy potrzebują wygody, spokoju i uwagi?

Nie mam nic przeciw rodzinie. Ale, przepraszam, to nie dom wczasowy, a nasz jedyny sposób na przeżycie. Nie mamy innych dochodów. A przez pandemię turystów jest znacznie mniej. Ledwie zaczęliśmy wychodzić na prostą, a tu nagle — jeszcze to.

Powiedziałam córce, iż nie dam rady. Że nie wytrzymam. Że fizycznie i psychicznie padnę. Otrzymałam w odpowiedzi burzę oburzenia. Mąż się obraził: „To przecież nasza rodzina”. Zięć rzucił: „Wstyd przed rodzicami”. Sąsiedzi i znajomi szeptają: „Otyła, teraz nikogo nie wpuszcza”. A córka… córka po prostu zamilkła. I zrozumiałam — w oczu wszystkich nie jestem już kobietą, która ratowała każdego, tylko sknerą, starą jędzą obwieszoną złotem z letnich zarobków.

Siedziałam nocą na werandzie, słuchałam szumu morza i płakałam. Zmęczyłam się byciem dobrą. Zmęczyłam się dawaniem wszystkiego i otrzymywaniem w zamian — żądań. Nikt nie zapytał, jak się czuję. Nikt nie zaoferował pomocy. Nikomu nie przyszło do głowy, iż mogę po prostu nie podołać.

Teraz zastanawiam się: zostać przy swoim — i być znienawidzoną. Albo ustąpić — i znowu zatracić się dla wygody innych.

Powiedzcie, co wy byście wybrali?

Idź do oryginalnego materiału