„Czy mi się wydaje, czy znów jesteśmy razem?” – Zosia przytuliła się do Wojtka.
„No jak? W porządku, co?” – Basia kręciła się przed lustrem, przymierzając spodnie. – „Zosiu, dość już tego cierpienia. Wyjedź gdzieś, zmień otoczenie, oderwij się, zakochaj w końcu.” Basia wsunęła ręce w kieszenie i ugięła jedną nogę w kolanie. – „Nie, zdecydowanie mi się podobają. jeżeli ci nie szkoda, to je wezmę. Dziękuję.” Podskoczyła do Zosi, usiadła obok na kanapie, objęła ją i cmoknęła w policzek.
Zosia westchnęła, wstała i podeszła do lustra.
„Masz rację, wyglądam okropnie. Schudłam, jestem blada. To ja zerwałam, a teraz żałuję. Dobrze, przekonałaś mnie. Jutro napisę podanie o urlop. Nie, najpierw kupię bilety na najbliższą datę, a potem podanie.” Po raz pierwszy tego wieczoru Zosia się uśmiechnęła.
„No i brawo, w końcu rozsądna decyzja” – pochwaliła ją Basia.
Uśmiech odmienił Zosię. Śmiały się nie tylko usta, ale i oczy, które zamieniały się w wąskie szparki, pełne iskier radości. „Wesoła diablice” – mówiła Basia. Tyle iż Zosia rzadko się uśmiechała w ostatnim czasie.
Właśnie za ten śmiech Wojtek ją pokochał. Siedziały z Basią na ławce w parku przy pracy, jadły lody i śmiały się z jakiegoś głupstwa. Mijający je chłopak rzucił okiem i długo się oglądał. A one wybuchnęły jeszcze głośniejszym, zaraźliwym śmiechem.
Dwa dni później znów siedziały na tej samej ławce. Chłopak podszedł do nich celowo, zatrzymał się przed Zosią i przywitał.
„Pan kto?” – spytała bezceremonialna Basia, i znów wybuchnęły śmiechem.
„Jestem Wojciech. Przychodziłem tu codziennie, licząc, iż was znów spotkam. Dwa dni temu siedziałyście na tej ławce… Ten wasz śmiech…” – nie spuszczał z Zosi wzroku.
Zrozumiała nagle, iż mówi poważnie, iż mu się podoba, iż boi się jej odtrącenia. Uśmiechnęła się, a gdy on otworzył usta z zachwytem, roześmiała się beztrosko. Nie drwiąco, ale szczęśliwie – bo nikt nigdy nie patrzył na nią tak, jak on. Z przymrużonych oczu trysnęły figlarne iskierki. Później tłumaczył, dlaczego zakochał się właśnie w niej, a nie w Basi, która była przecież efektowniejsza.
Wojtek podbił ją tym zachwytem, uwagą, miłością. Zamieszkali razem i byli ze sobą dwa lata. A potem… Czas było albo się zaręczyć, albo rozejść. Ich związek stał się zbyt zwyczajny, codzienny.
Wojtek zamilkł, jej śmiech przestał na niego działać magicznie. Zosia uznała, iż jego uczucie wygasło, nie czekała, aż jej to powie – sama zaproponowała rozstanie.
Sprzeciwiał się, ale słabo, w końcu spakował rzeczy i wyszedł. Po dwóch tygodniach Zosia pojęła swój błąd. Bez niego było jeszcze gorzej. Po miesiącu wspinała się po ścianach z rozpaczy, a po dwóch zrozumiała, iż nie potrafi bez niego żyć.
Wtedy Basia wpadła z narzekaniem, iż chłopak zaprosił ją na koncert. Kupiła elegancką bluzkę, ale żadne spodnie do niej nie pasowały. Zosia zaproponowała, iż odda swoje – stały się za luźne po rozstaniu z Wojtkiem.
„To odzyskaj go, zanim znajdzie sobie inną…” – radziła Basia.
„Nie. Wtedy pomyśli, iż odeń zależę, iż podporządkowuję się jego woli” – zamyślona odpowiedziała Zosia.
„A to coś złego? Podporządkować się ukochanemu?”
„A jeżeli znów się zejdziemy i znów poczuję nudę i dystans?”
„Za dużo myślisz. Otwórz laptopa i szukaj biletów” – rzuciła Basia.
Bilety znalazły się niespodziewanie – tanie, na dobrą datę, za dwa tygodnie.
Zosia przekonała szefa, by podpisał urlop, tłumacząc, iż oszaleje, jeżeli nie wyjedzie z miasta. Trochę się bała jechać sama na południe. Wcześniej podróżowała z rodzicami, z Wojtkiem, z Basią i jej chłopakiem, ale nigdy samotnie.
„Jesteś dorosła, rozsądna, ale uważaj na siebie” – instruowała ją Basia na peronie.
Z samolotu zrezygnowała od razu. Latało się tylko do Włoch, a tam było drogo i gwarno – a ona pragnęła spokoju. Lepiej pociągiem. Leżeć na półce, wpatrywać się w migające za oknem krajobrazy. Drzemać przy stukocie kół, marząc o morzu. A po wyjściu z zakurzonego wagonu wciągnąć w płuca ciepłe, słone powietrze, rzucić się wprost w fale…
Nie chciała już poważnych związków. Miłość często boli, rozczarowuje, budzi strach, iż za jakiś czas znów trzeba zaczynać od początku…
„Masz prawie trzydzieści. Minął czas, gdy wszystko było przed tobą. Trzeba zrozumieć, iż związki się zmieniają, iż nie są idealne – jak ludzie. Wzajemna miłość to rzadkość. Musisz wybrać: ważniejsze jest kochać czy być kochaną. Więc bierz, co życie daje, i bądź szczęśliwa” – mówiła Basia, a Zosia wciąż wypatrywała Wojtka.
W przedziale towarzyszyli jej starsi państwo z nastoletnim wnukiem. Chudy, pryszczaty chłopak gapił się na nią bez mrugnięcia. Zosia udawała, iż nie widzi, ale w końcu i ona zaczęła mu się przyglądać, wprawiając go w zakłopotanie. Wygrała – przestał się tak jawnie gapić.
Dziadek całą drogę spał lub rozwiązywał krzyżówki. Babcia narzekała, iż syn się rozwiódł, oboje zajęci nowymi związkami, a dziecko zostawili im. A oni starzy – co mogą dać nastolatkowi? I jeszcze wysłali ich wszystkich nad morze…
Dojechali bez problemów. Zosia długo szukała pokoju – żeby dom stał nad brzegiem, a z okna widać było morze, żeby budzić się przy szumie fal i krzykach mew.
Znalazła taki, choć daleko od głównej plaży. I dobrze. Kąpać się i opalać w samotności lepiej niż w tłumie opalonych ciał i wrzasków dzieci. Całe dni spacerowała brzegiem, medytowała, wpatrując się w horyzont, gdzie morze łączyło się z niebem, a na wodzie bielił się daleki statek.
Opaliła się,Spacerując następnego dnia po plaży, Zosia nagle dostrzegła sylwetkę Wojtka stojącego na wydmie z bukietem polnych kwiatów w dłoniach, i wtedy wiedziała, iż niektóre historie warto dokończyć inaczej niż się zaczęły.