— Wydawało mi się, czy znów jesteśmy razem? — Bogusia przytuliła się do Krzysia.
— No jak? Może być, prawda? — Jadzia obracała się przed lustrem, przymierzając spodnie. — Boguś, no już dość tego cierpienia. Wyjedź gdzieś, zmień otoczenie, rozerwij się, zakochaj w końcu. Jadzia wsunęła ręce w kieszenie i ugięła nogę w kolanie. — Nie, zdecydowanie mi się podobają. jeżeli ci nie szkoda, to je wezmę. Dzięki. — Podskoczyła do Bogusi, usiadła obok na kanapie, objęła ją i cmoknęła w policzek.
Bogusia westchnęła, wstała i podeszła do lustra.
— Masz rację, wyglądam okropnie. Schudłam, jestem blada. To ja sama zainicjowałam rozstanie, a teraz żałuję. Przekonałaś mnie. Jutro napiszę podanie o urlop. Nie, najpierw kupię bilety na najbliższy termin, a potem zgłoszę urlop. — Bogusia po raz pierwszy tego wieczoru się uśmiechnęła.
— No i brawo, wreszcie rozsądnie — poklepała ją po ramieniu Jadzia.
Uśmiech odmienił Bogusię. Uśmiechały się nie tylko usta, ale i oczy, które zamieniały się w wąskie szparki, błyszcząc radością. „Wesoła diablotka” — mawiała Jadzia. Tyle iż Bogusia ostatnio rzadko się śmiała.
Właśnie za ten śmiech Krzyś się w niej zakochał. Siedziały z Jadzią na ławce w parku obok biura i jadły lody. I śmiały się z jakiejś głupoty. Obok przechodził chłopak, rzucił okiem na dziewczyny i długo się oglądał. A one parsknęły jeszcze głośniej i zaraźliwiej.
Dwa dni później znów siedziały na tej samej ławce. Chłopak podszedł celowo, zatrzymał się przed Bogusią i przywitał.
— A ty kto? — spytała bezceremonialnie Jadzia, i znów wybuchnęły śmiechem.
— Jestem Krzysztof. Przychodziłem tu codziennie, licząc, iż was znów spotkam. Dwa dni temu siedziałyście na tej ławce… Wasz śmiech… — Nie spuszczał z Bogusi wzroku.
Nagle zrozumiała, iż mówi poważnie, iż mu się podobasz, iż boi się jej ostrej odprawy. Uśmiechnęła się, a kiedy on otworzył usta z zachwytem, roześmiała się figlarnie. Nie drwiąco, nie, ale szczęśliwie, bo nikt jeszcze na nią nie patrzył w ten sposób. Z przymrużonych oczu trysnęły psotne iskry. To on potem tłumaczył, dlaczego zakochał się w niej, a nie w Jadzi, która przecież była bardziej efektowna.
Krzyś zdobył ją swoim zachwytem, uwagą, miłością. Zamieszkali razem i byli ze sobą dwa lata. A potem… Czas było albo się oświadczyć, albo rozejść. Ich związek stał się zbyt zwyczajny, codzienny.
Krzyś zamilkł, jej śmiech już na niego nie działał. I Bogusia uznała, iż jego miłość minęła. Nie czekała, aż jej to powie — sama zaproponowała rozstanie.
Sprzeciwiał się, ale słabo, po czym spakował rzeczy i wyszedł. Po dwóch tygodniach Bogusia zrozumiała swój błąd. Bez Krzysia było jeszcze gorzej. Po miesiącu wspinała się po ścianach z tęsknoty, a po dwóch zdała sobie sprawę, iż nie może bez niego żyć.
I wtedy przyszła Jadzia, narzekając, iż chłopak zaprosił ją na koncert. Kupiła elegancką bluzkę, ale żadne spodnie do niej nie pasowały. Wtedy Bogusia zaproponowała, iż odda swoje — były na nią za duże po rozpaczaniu za Krzysiem.
— To odzyskaj go, zanim nie zmajstruje sobie z jakąś… — podsunęła Jadzia.
— Nie. Wtedy pomyśli, iż jestem od niego zależna, od jego uczucia. Jakbym mu się podporządkowywała — zamyśliła się Bogusia.
— A to wspaniale — podporządkować się ukochanemu.
— A jeżeli znów będziemy razem i znów poczuję nudę i chłód?
— Za dużo myślisz. Otwieraj laptopa i szukaj biletów — machnęła ręką Jadzia.
Bilety znalazły się niespodziewanie — niedrogie, tam, gdzie trzeba, na dogodny termin — za dwa tygodnie.
Bogusia przekonała szefa, by podpisał jej urlop, tłumacząc, iż oszaleje, jeżeli nie wyjedzie z miasta. Trochę się bała jechać sama na południe. Wcześniej podróżowała z rodzicami, z Krzysiem, z Jadzią i jej chłopakiem — ale sama nigdy.
— Jesteś mądrą dziewczyną, ale uważaj na siebie — napominała ją Jadzia na peronie.
Od razu zrezygnowała z samolotu — można nim było lecieć tylko do Zakopanego. A tam drogo i tłumnie, a ona chciała spokoju. Lepiej więc pociągiem. Leżeć na półce i wpatrywać się w zmieniający się krajobraz za oknem. Albo drzemać pod stukot kół, marząc o morzu. I wysiadłszy z zakurzonego wagonu, nabrać w płuca tego niepowtarzalnego, południowego powietrza, by rzucić się prosto w fale…
Bogusia nie chciała już poważnych, trwałych związków. Miłość często przynosi ból, rozczarowanie i strach, iż za jakiś czas wszystko się skończy i trzeba będzie zaczynać od nowa…
— Za chwilę trzydziestka. Minął czas, gdy wszystko było przed tobą. Czas zrozumieć, iż relacje się zmieniają, iż nie mogą być idealne, tak jak ludzie. Wzajemna miłość zdarza się rzadko. Musisz zdecydować, co jest dla ciebie ważniejsze — kochać sama czy być kochaną. Więc bierz, co ci dają, i rób z tym, co chcesz. Po prostu żyj i bądź szczęśliwa, nie myśl, co będzie dalej… — mówiła Jadzia, a Bogusia wciąż wypatrywała Krzysia.
W przedziale natrafiła na starsze małżeństwo z nastoletnim wnukiem. Pryszczaty chłopak wpatrywał się w nią bez mrugnięcia. Najpierw odwracała wzrok, udając, iż nie zauważa. No cóż, niech patrzy. Może po raz pierwszy znalazł się w ciasnym przedziale z ładną dziewczyną.
Ale w końcu znudziło jej się to, więc i ona zaczęła się mu przyglądać, wprawiając go w zakłopotanie. WygKiedy pociąg zatrzymał się na stacji, Bogusia wysiadła, a na peronie stał Krzyś z bukietem polnych kwiatów w dłoniach i tym samym spojrzeniem, które pamiętała sprzed lat.