Wielki patriota i naukowiec
Profesor dr. hab. Kazimierz Tarwid był w latach 50-tych ubiegłego wieku znaną postacią. Jako naukowiec cieszył sławą ojca polskiej ekologii, pracował w SGGW i na Uniwersytecie Warszawskim, a także w Polskiej Akademii Nauk. Podczas drugiej wojny światowej był żołnierzem AK, działał pod pseudonimem "Antoni". Podczas Powstania Warszawskiego dzielnie walczył na barykadach w szeregach batalionu im. Jana Kilińskiego. Porucznik Kazimierz Tarwid dowodził jednostką. Uczestniczył w tajnym nauczaniu, wykładał zoologię w konspiracyjnym Studium Farmaceutycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Uchodził za bardzo przystojnego mężczyznę, potrafił oczarować kobiety. Pierwszą żonę, Helenę Siwicką, poznał przed wojną, na studiach. Para wzięła ślub w 1935 roku, mieli dwoje dzieci. Po 15 latach mąż zostawił żonę dla 20 lat młodszej, 22- letniej Teresy Biesiekierskiej. Była lubianą, ambitną studentką i laborantką na SGGW. On był wówczas docentem Uniwersytetu Warszawskiego. W 1950 roku wzięli ślub. Teściowa, także docent, Jadwiga Biesiekierska, nie była zachwycona, zięć był jej zdaniem za stary dla ukochanej jedynaczki (syn zginął w powstaniu), no i miał dwoje dzieci, na które płacił alimenty. Ale para stwarzała wrażenie szczęśliwej, oboje byli wykształceni i brylowali wśród warszawskiej elity intelektualnej. Tyle tylko, iż w tamtych czasach, bycie naukową i towarzyską śmietanką, nie oznaczało sukcesu materialnego. Małżónkowie mieszkali w małym mieszkanku, pokóju z kuchnią, przy ul. Nowy Świat 52. gwałtownie doczekali się dwóch córek. Dla sąsiadów, Tarwidowie nie byli udanym małżeństwem. Przez czas ich zamieszkania pod tym adresem nie widywano ich razem, by dla przyjemności wychodzili na spacer, do kina czy do teatru. Ona głównie zajmowała się domem, zakupami, dziećmi, pracą. On bywał rzadko, większość swojego czasu spędzał na uczelni. Był nad wyraz ambitny, dzisiaj byłby określony jako pracoholik. Rodzina go mało interesowała, pracował choćby po szesnaście godzin dziennie. Czasami w ogóle nie wracał na noc. Zagonioną obowiązkami młodą żonę wspierała jej matka, której zależało by córka obroniła pracę doktorską oraz opiekunka do dzieci. Ale żona nie narzekała, była bardzo wyrozumiała wobec męża, ceniła jego pasję zawodową i wspierała karierę. Udawała „głuchą” na plotki mówiące o mężu nie żałującym swoich wdzięków innym paniom, znała go przecież z tej strony. Ale parze czasami udało się wyrwać do znajomych, pójść na jakieś wyjątkowe wydarzenie kulturalne. Teresa żyła nadzieją, iż w przyszłości wszystko się ułoży i będą mieli dużo więcej czasu dla siebie.
Fatalny wieczór
Był 21 stycznia 1955 roku. Małżeństwo w końcu miało wolny wieczór - to była dosłownie godzina w grafiku profesora. Teresa mogła zorganizować w domu proszoną kolację, gośćmi mieli być ich szanowani znajomi, profesor Eugeniusz Grabda oraz profesor Stanisław Adamczewski. Kobieta wróciła z pracy o godzinie 16 i gwałtownie zabrała się za szykowanie przyjęcia. Towarzyszyła jej matka i opiekunka do dzieci. Pan domu pojawił się około godziny 20.00. Spotkanie upłynęło w miłej atmosferze, rozmawiano o kwestiach naukowych. Teresa chętnie opowiadała o planach zawodowych. Jak później zeznawał Stanisław Adamczewski „[…] w międzyczasie Teresa wspomniała o proszku «cyjanek potasu», który otrzymała «z zakładu», ale jakiego nie mówiła, tylko iż otrzymała go dla męża. (...) Tarwid wyjaśnił, iż u niego w zakładzie zużywa się dużo cyjanku do zatruwania owadów i innych zwierząt doświadczalnych”.
W czasie spotkania pani domu miała choćby demonstrować słoiczek z trucizną i pokazywać jak zabezpieczyć dawkę przy użyciu aptecznej kapsułki, tzw. opłatka.
Spotkanie dobiegło końca około 21 godziny, goście oraz matka Teresy i opiekunka wyszli. Tarwid miał na drugi dzień rano wyjazd służbowy do Dziekanowa, mimo to także opuścił mieszkanie. Twierdził, iż musi odwiedzić matkę, bo potrzebowała jego pomocy. Żona została sama, jedynie ze śpiącymi dziećmi.
Gdy mąż po godzinie, wrócił do domu zadzwonił do drzwi, ale żona nie otworzyła. Użył swoich kluczy, po czym wszedł do mieszkania, wszędzie było ciemno. Zastał nieprzytomną żonę, leżała na kanapie. Obok na stoliku stał zamknięty słoik z cyjankiem oraz lekarstwo na ból głowy. Jak potem zeznawał, Teresa nie reagowała, była nieprzytomna, miała słaby puls. Mąż poszedł do mieszkania sąsiadki, która jako jedyna w kamienicy miała telefon. Poprosił, by wezwała pogotowie. Nie okazywał emocji, był opanowany. Lekarz pojawił się niebawem, tylko po to by stwierdzić zgon 26- letniej kobiety. Mąż przyjął tę druzgocącą wieść ze stoickim spokojem. Ta reakcja wydała się medykowi dziwna, a jako lekarz pogotowia był przecież świadkiem wielu zachowań ludzi na wieść o śmierci bliskich. Jak potem zeznawał, „zdziwiło go, iż Kazimierz Tarwid nie zareagował na tę informację w żaden sposób. Nie był roztrzęsiony, nie płakał, nie lamentował, nie okazywał żadnych emocji. Tak jakby przyjął to z zupełną obojętnością”.
Co jeszcze zastanowiło lekarza pogotowia, to właśnie słoik z cyjankiem koło kanapy. Dlatego natychmiast zadzwonił po Milicję Obywatelską. Na miejsce przybył patrol MO i zabezpieczył miejsce zdarzenia. Późniejsze oględziny nie wykazały żadnych podejrzanych śladów biologicznych ani walki. Nie było niczego, co mogłoby ostatecznie wyjaśnić sprawę tajemniczego zgonu młodej, zdrowej matki i żony.
Ani w lewo, ani w prawo
W Warszawie wybuchł skandal, który następnie rozszedł się po kraju. Śmierć Teresy Tarwid była niejasna. Dlaczego miałaby się zabijać? Poza tym to nie była osoba, która mogła pomylić cyjanek z pigułkami przeciwbólowymi, skoro sama była naukowcem i laborantką.
Więc gdy 26 sierpnia 1955 doszło do umorzenia śledztwa z powodu braku dowodów, zapanował publiczny ferment. Oburzony lud przyjął ten wyrok z gniewem. Natychmiast pojawiły się plotki i bulwersujące informacje dotyczące bujnego życia erotycznego profesora Tarwida. Ponoć jego aktualna, „ruda seks bomba”, asystentka Eliza D., miała się cieszyć względami swojego szefa. Jak głosiły plotki, profesor miał jej już choćby zrobić dziecko, ale usunęła ciążę.
Była pierwsza żona, sprzątaczka gabinetu naukowca, a choćby kolega po fachu, zaczęli zaczęli dorzucać szokujące „fakty” o licznych orgiach, w których Tarwid miał brać udział. Dlatego tak mało czasu poświęcał swojej rodzinie. Wszystko to tworzyło obraz profesora o wątpliwej moralności. A trzeba pamiętać, iż były to czasy Władysława Gomułki. Panowała antymieszczańska i antykapitalistyczna atmosfera i trwała walka o stworzenie wizerunku nowego człowieka socjalistycznego, który skupia się na „walce ze zgnilizną moralną”. Uprzywilejowany, prowadzący burzliwe życie seksualne, intelektualista warszawski, były akowiec i powstaniec warszawski stał się doskonałym celem dla władzy.
Dlatego idąc za „głosem mas” 11 września 1956 śledztwo w sprawie śmierci Teresy Tarwid zostało wznowione. Profesor został tymczasowo aresztowany i trafił na czterotygodniowe badania psychiatryczne. Biegli uznali, iż wdowiec, wybitny naukowiec jest: „chłodny i wyrachowany, metodyczny, pozbawiony dynamizmu uczuciowego, przez co mógł bez przeszkód realizować postawione sobie cele.” Użyto także terminu „osobnik psychopatyczny”, doskonale świadomy wagi swoich czynów. 27 maja 1957 roku Sąd Wojewódzki m.st. Warszawy skazał Tarwida na 15 lat więzienia za zabójstwo żony. Obrońcy naukowca zaskarżyli wyrok. Było zbyt wiele luk i zaniedbań w opiniach biegłych. Dla przykładu przebadano wątrobę, a zapomniano o żołądku zmarłej.
1 lutego 1958 roku Sąd Najwyższy uchylił wyrok i skierował sprawę do ponownego rozpoznania. Przed obliczem sędziów pojawiło się mnóstwo świadków, m.in. teściowa, współpracownicy, znajomi i koledzy, studenci, a choćby rzekome kochanki Tarwida. Pojawili się biegli, tym razem lepiej przygotowani, twierdzili iż dawka cyjanku zażyta przez zmarłą była o wiele większa, niż porcja, której brakowało w słoiczku przy łóżku. Udowodniono, iż denatka połknęła truciznę w tzw. opłatku aptecznym, nie bezpośrednio. Inaczej miałaby wypalony przełyk. Czyli, zabójcza kapsułka była celowo spreparowana, do tego w orgomnej dawce. 24 listopada 1958 roku zapadł kolejny wyrok Sądu Wojewódzkiego. Tym razem oskarżony otrzymał dożywocie.
Ale obrona profesora Tarwida nie poddawała się, ponieważ przez cały czas dowody w sprawie były jedynie poszlakowe. Nic nie było pewne. W sumie przepychanki prawne trwały 5 lat. 12 stycznia 1960 roku wyrokiem Sądu Najwyższego, mimo złożenia rewizji przez Prokuratora Generalnego, skazany został uniewinniony. Od tego wyroku nie było już możliwości apelacji.
Ten poszlakowy proces i jego zaskakujący finał, został okrzyknięty jako jeden z kilku „procesów wszech czasów”. I do tej pory budzi wątpliwości. Nikt na prawdę nie ma pojęcia co się naprawdę stało z Teresą Tarwid. Czy ofiara została celowo zamordowana przez męża, czy też była to jakaś makabryczna pomyka, a może faktycznie targnęła się na życie?
Profesor Kazimierz Tarwid nigdy już nie odciął się od ciążących na nim podejrzeń. Zmarł w 1988 roku, 28 lat po wyroku uniewinniającym. Został pochowany na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie.
Źródła:
https://www.1944.pl/powstancze-biogramy/kazimierz-tarwid,45736.html
https://www.youtube.com/embed/JBwxZvU6kL4
https://twojahistoria.pl/2020/08/19/sprawa-tarwida-najglosniejszy-proces-poszlakowy-prl-czy-biolog-zabil-zone/
https://www.facebook.com/CrimeInvestigationPolsat/videos/listy-go%C5%84cze-i-sprawa-profesora-t-i-ci-polsat/10153951751834345/
https://www.youtube.com/embed/JBwxZvU6kL4
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kazimierz_Tarwid
Wydawnictwo Lira, 2021 „Profesor i cyjanek” Jarosław Molenda















