Czy naprawdę stałam się obca?
Ten dzień zaczął się od ciężkiego uczucia w sercu. Stałam na progu domu mojego syna, Krzysztofa, i nie mogłam uwierzyć, iż muszę prosić o pozwolenie, by wejść. W ręku trzymałam małą torbę z rzeczami, a w duszy mieszały się zmęczenie, żal i nadzieja. Droga była długa – prawie sześć godzin w dusznej PKS-ie, i marzyłam tylko o tym, by wziąć prysznic, przekąsić coś i odpocząć, zanim pójdę na cmentarz odwiedzić grób mojej zmarłej matki, Anny Kowalskiej. Słowa, które wypowiedziałam do Krzysztofa, wciąż bolą: „Synku, wpuść mnie choć na godzinę. Umyję się, zjem, jeżeli twoja żona pozwoli, a potem pójdę zapalić świeczkę. Czy naprawdę doszło do tego?”
Krzysiek patrzył na mnie dziwnie. W jego oczach widziałam miłość, zakłopotanie i lekkie zagubienie. Skinął gwałtownie głową: „Mamo, oczywiście, wchodź, o czym mówisz?” Ale wiedziałam, iż nie chodzi tylko o niego. Jego żona, Kinga, zawsze była miła, ale od kilku lat czułam, iż moja obecność w ich domu ją drażni. Nie okazywała tego wprost, ale wyczuwałam, iż długie wizyty, rozmowy o przeszłości, moje opowieści o życiu na wsi – to wszystko jej nie pasuje. I oto ja, matka, stoję na progu i niemal błagam, by wpuścić mnie do domu własnego syna.
Weszłam, starając się nie robić hałasu. Kinga była w kuchni, gotując obiad. Uśmiechnęła się, powitała i zaproponowała herbatę, ale odmówiłam – nie chciałam być ciężarem. Poprosiłam tylko o skorzystanie z łazienki. Krzysiek zaprowadził mnie, przyniósł czysty ręcznik i powiedział: „Mamo, nie martw się, wszystko w porządku. Odpocznij, ile chcesz.” Ale widziałam, jak zerkał w stronę kuchni, jakby sprawdzał, czy Kinga nas nie słyszy. To był kolejny cios. Kiedyś byliśmy tak blisko, dzieliliśmy się wszystkim, a teraz czuję się jak gość, który zna swoje miejsce.
Po prysznicu odzyskałam siły. Siedząc przy stole z talerzem gorącej zupy, którą jednak Kinga mi podała, myślałam o tym, jak wszystko się zmieniło. Gdy Krzyś był mały, pracowałam na dwóch etatach, by zapewnić mu wszystko. Żyliśmy skromnie, ale starałam się, by niczego mu nie brakowało. Pamiętam, jak jako nastolatek obiecywał: „Mamo, jak dorosnę, zbuduję ci dom, i będziesz miała wszystko.” Gładziłam go po głowie i mówiłam, iż niczego mi nie trzeba, tylko by był szczęśliwy. A teraz jest dorosły, ma rodzinę, piękny dom, dobrą pracę. A ja stoję na progu i proszę o pozwolenie na wejście.
Po obiedzie wyruszyłam na cmentarz. To był główny cel mojej podróży. Moja mama, Anna Kowalska, odeszła pięć lat temu, i odtąd staram się odwiedzać jej grób przynajmniej raz w roku – posprzątać, zapalić świeczkę, posiedzieć i przypomnieć sobie jej dobroć. Krzysiek chciał mnie podwieźć, ale odmówiłam – potrzebowałam pobyć sama. Szłam powoli, a świeże powietrze pomogło mi zebrać myśli. Na cmentarzu uprzątnęłam liście, położyłam kwiaty i zapaliłam znicz. Siedząc przy grobie, rozmawiałam w duchu z mamą: „Czy naprawdę stałam się obca dla swojego dziecka? Czy to ja sama to wymyśliłam?”
Gdy wróciłam, atmosfera wydawała się cieplejsza. Kinga zaproponowała, bym została na noc, ale odmówiłam – nie chciałam zawadzać. Podziękowałam za gościnę, przytuliłam Krzysztofa i obiecałam, iż niedługo znów przyjadę. W jego oczach widziałam miłość, ale i smutek. Może on też czuje tę niewidzialną ścianę?
Wsiadając do autobusu, myślałam o tym, jak gwałtownie życie się zmienia. Dzieci dorastają, zakładają rodziny – to naturalne. Ale jak boli świadomość, iż matka, która oddała wszystko, teraz musi prosić, by wejść do domu. Nie winię Krzysia ani Kingi – żyją swoim życiem i cieszę się, iż mają się dobrze. Ale głęboko wierzę, iż znów będziemy bliscy jak dawniej. A póki co – przyjadę, odwiedzę mamę, przytulę syna i uwierzę, iż miłość między nami wciąż trwa.
*Z dziennika: Czasem najtrudniej jest pogodzić się z tym, iż role się zmieniają, ale miłość nie zna warunków.*