Czy nie mam w tym nic do powiedzenia? ryknę, a moja teściowa zamarza, gdy uderzam dłonią w stół.
Bogna siedzi na brzegu kanapy, jakby była napiętą struną. Pod nią leży drogi tapicer, który sama wybrała tapicer, który Jadwiga Stanisława nazywała tandetnym wybrykiem targowym od trzech miesięcy. Wojciech, z kolei, rozsiaduje się wygodnie w fotelu, jedną nogę przekręcając przez drugą, łupiąc słonecznik, choć ma już lat trzydzieści osiem, dwoje dzieci i wciąż łupie nasiona jak gimnazjalista na szkolnym podwórku.
No więc, Bogno mówi Jadwiga z podstępnym tonem, stawiając głośno garnek barszczu na stole rozmawiałam z Wojciechem i doszliśmy do wniosku: sprzedajmy twój mały samochód. Pracujesz w pobliżu, a Marta musi jakoś dostać się do przychodni. Nie może jechać minibusem z zaokrąglonym brzuchem, prawda?
Bogna milczy, a jej myśli krzyczą: jestem jak pies na podwórku przywiązany i prowadzony, gdzie chcą.
Czy mnie zapytałaś? odpowiada zimnym głosem, który mógłby zamrozić wodę, patrząc prosto w oczy teściowej.
O co pytać? warkoczy starsza kobieta, łyżką nabierając barszczu. W naszej rodzinie, gdy ktoś ma kłopoty, wszyscy pomagają. Tak wychowałam syna. Ty zaś myślisz tylko o sobie
Wojciech, nie podnosząc wzroku od telefonu, mruczy:
Wiesz, iż Marta jest w ciąży, to dla niej trudny czas To nie na zawsze. Gdy tylko wróci na nogi, oddamy ci samochód.
Oddamy? Bogna uśmiecha się szyderczo. Czy to zapiszesz na piśmie? Czy to będzie jak pożyczka na kuchnię, wciąż w rękach twojej mamy po pięciu latach długiego przechowywania?
Jakiś jesteś? wybucha Jadwiga. Nie jestem twoim wrogiem! Jestem twoją matką! Powinnaś sama pomagać, a nie stać jak rozgniewana księżniczka! Wszystko jest przeciwko tobie, wszystko jest niesprawiedliwe!
Bogna wstaje. Bez krzyków, bez dramatów. Po prostu… ma dość. Przez długi czas udawała, iż nie zauważa, jak «kochająco» ta rodzina przycina jej skrzydła. Bez słowa idzie do sypialni. Wtedy zaczyna się chór:
Ona jest wściekła? szeptała teściowa tak głośno, jakby Bogna była głucha.
Bogno, serio? woła Wojciech. Nie bądź taka surowa. Mama chyba nie miała takiego zamiaru
Mówiłam jako matka! deklaruje Jadwiga. jeżeli nie rozumiesz, nie wpasujesz się w naszą rodzinę.
Kilka minut później Bogna wychodzi z dokumentami samochodu i kładzie je na stole.
Oto umowa. Samochód jest mój, zarejestrowany na moje nazwisko. Mieszkanie odziedziczyłam po babci nie macie do niego żadnych roszczeń. To mój jedyny wkład w waszą wersję rodziny.
Zruinasz wszystko przez kawałek metalu? krzyczy Jadwiga.
Nie przez metal mówi Bogna, skiniając. Przez ciebie, twoją niekończącą się kontrolę i tchórzliwą uległość, Wojtku.
Bogno, poczekaj jęczy Wojciech, trzymając głowę. Chcieliśmy tylko pomóc Marcie
To sprzedajcie swój garaż i tę latówkę z 2003 roku odparła Bogna z ostrym uśmiechem. Taksówki wam wystarczą, nie rozpadniecie się.
Jadwiga uderza łyżką w miskę.
Nie jesteś żoną, jesteś przedsiębiorczynią. Myślisz tylko o własnościach i papierach. Brakuje ci serca, sumienia.
A ty? ripostuje Bogna. Tylko miłość i współczucie? Śmieszne, iż zawsze jest to na mój koszt. To jakaś niezwykła dobroczynność.
Idzie do łazienki, zamyka drzwi i łapie oddech. W środku drży nie ze strachu, a z wściekłości.
Po kilku godzinach Wojciech wchodzi do sypialni, bez słonecznika, bez telefonu, bez dumy.
Bogno porozmawiamy.
Za późno, Wojtku. Za późno, żeby pić Żywiec po tym, jak twoja mama sprzedała ci nerki. Nie odezwałeś się, kiedy dyskutowano o pozbyciu się mojego auta. Co to było?
Nie chciałem kłótni
Nigdy nie chcesz niczego poza ciszą. A ta cisza zawsze oznacza, iż milczysz, gdy tracę prawa, własność i zdrowy rozsądek.
Wojciech wydycha ciężko.
Porozmawiamy jutro, jak dorośli. Usiądźmy, rozwiążmy to. Nie podnoś głosu.
Bogna patrzy mu prosto w oczy.
Czy naprawdę jesteś jeszcze mój mężczyzną, Wojtku? Czy może od dawna jesteś już synem swojej matki?
On milczy.
Mieszkanie milczy. choćby barszcz ostygnął.
Rano Bogna budzi się wcześniej niż zwykle. Słońce wdziera się przez okno, jakby wiedziało, iż dziś jest przełom. Wojciech chrapie na kanapie w kuchni, jakby nic się nie stało, jakby wygrał spór o zasłony, a nie zdradził ją matce.
Nalewa sobie kawę, starając się nie stuknąć filiżankami nie z szacunku, ale z zasad. Dźwięk to emocja. Dziś jest stalowa.
Dość. Nie pozwoli już nikomu zabrać jej życia.
Jadwiga wpadła do kuchni w szlafroku, z siatką na włosy i twarzą pełną zarzutów.
No więc, pani właścicielko mieszkania szydzi, spałaś dobrze w swoich prawidłowych metrach kwadratowych?
Bogna milczy, patrzy tak przenikliwie, iż gdyby Jadwiga była mądrzejsza, od razu by się wycofała.
Myślę, iż nie rozumiesz, jak działa rodzina. W moich czasach, gdy mężczyzna miał problemy, żona stała za nim jak skała. Ty jesteś jak notariusz na cmentarzu liczący, kto co dostanie.
Ładna metafora odpowiada Bogna spokojnie, odbierając kubek. Tylko nie jestem na cmentarzu, jestem w małżeństwie. Albo byłam.
O dramacie chichocze teściowa. Jak w serialu. Nie myślisz, iż przesadzasz, Bogno?
Wojciech wchodzi, drapiąc się po głowie, w dresie, który Bogna chciała wyrzucić dwa lata temu.
Mamo, zaczynasz znów? mamrocze.
A ty znów milczysz? ryczy Bogna, zwracając się do niego. Nie, Wojtku teraz. Wybierz. Teraz.
Nie dramatyzuj mruczy, starając się brzmieć mądrze. Rozwiążmy to jak dorośli.
Więc zachowuj się jak dorosły. Pytam: kim jesteś? Mężem, czy przedłużeniem kuchni twojej matki?
Jadwiga wstaje, głos ma lodowaty.
Synu, powiedz szczerze ważniejsze jest dla ciebie ja czy twoja matka? Wychowałam cię, karmiłam, poślubiłam cię z nią. I tak to wygląda?
Wojciech stoi jak osioł na rozdrożu, jakby miał wybrać między dwoma marketami, mając tylko jeden kupon.
Bogna podchodzi bliżej.
Co boli najbardziej? To nie to, iż nie bronisz mnie. To to, iż bronisz ich, a ty milczysz, jakbyś nie był częścią tego jakby małżeństwo było programem telewizyjnym, nie twoim życiem.
Nie chciałem wojny szepcze.
To nie wojna. To ucieczka. Odchodzę. adekwatnie odchodzisz.
My?
Bogna otwiera szafę przy korytarzu, wyciąga jego torbę i wrzuca w nią koszulki.
Pięć minut. Albo sama zaczynam wyrzucać rzeczy. Co jest ważniejsze twoja mama, czy to mieszkanie? Zostaw klucze na stole. I weź barszcz jest jej. Możesz spróbować.
Wojciech patrzy na nią jak kot na zamkniętą lodówkę, licząc, iż ktoś otworzy drzwi.
Bogno
Za późno, Wojciechu. Nie wierzę, iż kiedykolwiek dorastasz. Czterdzieści lat i wciąż pod spódnicą. Nie potrzebuję takiego syna, ani takiego męża.
Jadwiga wali drzwi sypialni, po czym wraca z własną torbą pełną ciśnieniomierza, kontroli, rad i wiecznego U nas w domu nie robimy tak.
Po piętnastu minutach wychodzą. Bogna stoi w progu, jak po pożarze. Wyczuwa zapach barszczu, ale chce papierosa.
Idzie do kuchni, bierze kieliszek wina z szafki, nalewa sobie drinka, patrzy przez okno. Pada jak w filmach.
I nagle robi się zabawnie. Uśmiecha się najpierw cienko, potem otwarcie.
Nie jestem notariuszem na cmentarzu. Jestem panią swego życia. Wreszcie.








