Czy to znaczy, iż w takim stanie jeszcze komuś się przydałaś? były mąż nie wierzył w jej szczęście.
Larysa Piotrowska stała przed lustrem w przedpokoju, poprawiając kołnierzyk śnieżnobiałej bluzki. Za plecami rozległ się znajomy głos męża:
Znowu te twoje programy włączyłaś? Laryso, ile można! Dwadzieścia lat to samo kuchnia, telewizor, kuchnia, telewizor.
Nie odwróciła się. Na ekranie francuski cukiernik demonstrował technikę przygotowania makaroników. Larysa uważnie śledziła każdy jego ruch, w myślach zapisując proporcje.
To nie programy, Wojtku. To warsztaty odpowiedziała cicho, nie odrywając wzroku.
Jaka różnica! Wojciech przeszedł do kuchni, gdzie na stole stygły świeżo upieczone eklerki. I znów napychasz się tymi słodyczami. Spójrz na siebie, Laryso. Dwadzieścia lat temu byłaś inna.
Larysa wiedziała, co miał na myśli. Po urodzeniu dzieci trochę przytyła, ale nie dramatycznie. Po prostu przestała być tą drobną dziewczyną, w której zakochał się na studiach. Teraz była kobietą po czterdziestce, matką dwójki studentów, którzy wracali do domu tylko na wakacje.
Dzieci uwielbiają moje wypieki powiedziała, nie odwracając się do męża.
Dzieci już dorosły, Laryso. A ty wciąż tkwisz w tej kuchni.
Mówił to nie pierwszy raz. Ale ostatnio jego niezadowolenie stało się ostrzejsze, boleśniejsze. Larysa czuła, iż coś się zmieniło, ale nie wiedziała co.
Odpowiedź przyszła tydzień później.
Spotkałem inną oznajmił Wojciech, siedząc naprzeciw żony przy kuchennym stole. Między nimi stał talerz z jabłecznikiem, którego choćby nie tknął.
Larysa powoli odłożyła widelec. W brzuchu coś się ścisnęło, ale głos zabrzmiał dziwnie spokojnie:
Rozumiem.
Jest młoda, dba o siebie. Pracuje w naszej firmie, w dziale marketingu mówił, nie patrząc na żonę. Laryso, musimy poważnie porozmawiać.
Mów.
Chcę z nią zamieszkać.
Larysa skinęła głową, jakby właśnie usłyszała prognozę pogody.
A co ze mną?
Mieszkanie zostanie dla ciebie. Alimenty na dzieci będę płacił do końca studiów wreszcie na nią spojrzał. Laryso, zrozum, już nie mogę. Ty ty nie jesteś tą kobietą, z którą się ożeniłem. Jesteś otyła, nudna. Wciąż kręcisz się w kuchni z tymi głupimi ciastkami, oglądasz seriale
Nie oglądam seriali przerwała mu cicho.
Jaka różnica! Stałaś się domową kwoką. Kinga ma ambicje, plany na życie. Chce się rozwijać, podróżować
A ja nie?
Laryso, bądź szczera. Kiedy ostatnio czytałaś coś poza przepisami? Kiedy ostatnio rozmawialiśmy o czymś innym niż obiad?
Larysa wstała od stołu i podeszła do okna. Na podwórku bawiły się dzieci, ich śmiech docierał przez szybę.
Dobrze powiedziała, nie odwracając się. Idź.
Wojciech najwyraźniej oczekiwał łez, histerii, prób zatrzymania go. Jej spokój go zaskoczył.
Laryso, nie chciałem cię zranić
Już to zrobiłeś. Odwróciła się i po raz pierwszy podczas tej rozmowy się uśmiechnęła. Ale wiesz co? Może to choćby lepiej.
Miesiąc później Wojciech się wyprowadził. Dzieci, które przyjechały na wakacje, przyjęły wiadomość o rozwodzie spokojnie. Dwudziestoletni Krzysztof choćby powiedział:
Mamo, szczerze mówiąc, od dawna nie rozumiałem, co was łączy. Tata ciągle narzekał, a ty ty po prostu znosiłaś.
Osiemnastoletnia Zosia była bardziej emocjonalna:
Mamo, a teraz będziesz sama? Nie będzie ci smutno?
Larysa się zamyśliła. Smutno? Po raz pierwszy od lat mogła robić, co chciała, bez oglądania się na czyjeś niezadowolenie. Oglądać warsztaty, eksperymentować z nowymi przepisami, czytać książki o cukiernictwie.
Pomysł pojawił się niespodziewanie. Larysa oglądała kolejny warsztat francuskiego cukiernika, robiła notatki w zeszycie i nagle zrozumiała: wiedziała o wypiekach więcej niż wielu profesjonalistów. Dwadzieścia lat codziennej praktyki, tysiące obejrzanych warsztatów, setki wypróbowanych przepisów. Miała wiedzę, umiejętności i, co najważniejsze, pasję.
Cukiernia powiedziała głośno, i to słowo wydało się magiczne.
Poszukiwania lokalu zajęły dwa miesiące. Larysa objechała pół Warszawy, zanim znalazła to, czego szukała: niewielkie pomieszczenie na parterze kamienicy w spokojnej dzielnicy, z dużymi oknami i osobnym wejściem.
Miejsce dobre powiedział wynajmujący, mężczyzna po pięćdziesiątce z siwiejącymi włosami i uważnymi szarymi oczami. Ale nikt jeszcze nie rozważał tu cukierni. Jesteś pewna?
Absolutnie odparła, rozglądając się i w myślach już ustawiając witryny i stoliki.
Nazywam się Marek przedstawił się. Marek Nowak. A ty?
Larysa Piotrowska.
Miło cię poznać. Uśmiechnął się, a Larysa zauważyła, jak ciepło błyszczą jego oczy. Wiesz co? Mam propozycję. jeżeli naprawdę chcesz tu otworzyć cukiernię, mógłbym pomóc z remontem. Mam kontakty do budowlańców, elektryków. Zrobimy to gwałtownie i solidnie.
To bardzo miłe, ale
Żadnych ale przerwał. Szczerze mówiąc, podoba mi się twój pomysł. W dzielnicy nie ma dobrej cukierni. Są tylko sieciówki z mrożonymi ciastkami. A tu będzie coś wyjątkowego, domowego.
Larysa spojrzała na niego uważnie. W jego słowach nie było fałszu ani ukrytych motywów. Tylko szczere zainteresowanie.
Dobrze powiedziała. Spróbujmy.
Remont poszedł szybko. Marek nie tylko dotrzymał słowa, ale i zaproponował wiele praktycznych rozwiązań. Często wpadał sprawdzić postępy, a z czasem ich rozmowy stały się bardziej osobiste.
Zawsze chciałaś zajmować się wypiekami? zapytał pewnego dnia, gdy Larysa tłumaczyła elektrykowi, gdzie zamontować dodatkowe gniazdka.
Nie odpowiedziała szczerze. To było tylko hobby. Piekałam dla rodziny, przyjaciół. A teraz zawahała się.