Czy mogę posprzątać pański dom za talerz zupy? to, co zobaczył milioner, odebrało mu mowę.
Deszcz walił w szklany dach ogromnej willi Juliana Kowalskiego na obrzeżach Poznania. W środku milionier stał przy kominku, trzymając w dłoni filiżankę czarnej kawy, jego wzrok utkwiony był w tańczących płomieniach. Bogactwo wypełniło jego życie luksusem ale nie spokojem.
Nagły stukot przerwał ciszę.
Julian zmarszczył brwi. Nie spodziewał się gości. Służba miała wolne, a wizyty były rzadkością. Odstawił filiżankę i podszedł do drzwi wejściowych, otwierając je szeroko.
Stała tam kobieta, przemoczona, tuląca dziewczynkę w wieku nie większym niż dwa lata. Jej ubrania były cienkie i wytarte, oczy puste i zmęczone. Malutka kurczowo trzymała się jej swetra, patrząc w milczeniu.
Przepraszam, iż przeszkadzam, proszę pana powiedziała kobieta drżącym głosem. Nie jadłam od dwóch dni. jeżeli pozwoli mi pan posprzątać dom, potrzebuję tylko talerza zupy dla mnie i dla córeczki.
Julian zastygł w bezruchu.
Nie z litości, ale ze zdumienia.
Kinga? szepnął.
Podniosła wzrok, niedowierzanie malujące się na jej twarzy. Julian?
Czas zdawał się załamywać.
Siedem lat temu zniknęła bez słowa, bez pożegnania, po prostu odeszła.
Cofnął się o krok, serce bijące gwałtownie. Ostatnie wspomnienie Kingi Wiśniewskiej to ona w czerwonej letniej sukience, boso w jego ogrodzie, śmiejąca się, jakby nic nie mogło jej zranić.
A teraz stała przed nim, w zniszczonych ubraniach, wątła i wyczerpana.
Gdzie byłaś? zapytał, głos napięty.
Nie przyszłam na powitanie odparła, głos łamiący się. Potrzebuję tylko jedzenia. Potem odejdę.
Jego wzrok opadł na dziewczynkę. Jasne loczki, błyszczące niebieskie oczy te same, które miała jej matka.
Czy to moja? zapytał cicho.
Kinga odwróciła wzrok, milcząc.
Julian odsunął się na bok. Wejdźcie.
W środku ogarnęło je ciepło. Kinga stała niepewnie na marmurowej podłodze, sącząc wodę z ubrań, podczas gdy Julian nakazał kucharzowi przygotować posiłek.
przez cały czas masz służbę? mruknęła.
Oczywiście odparł, z wyraźnym ostrzem w głosie. Mam wszystko oprócz odpowiedzi.
Dziewczynka sięgnęła po miskę truskawek i cicho szepnęła: Dziękuję.
Julian uśmiechnął się lekko. Jak ma na imię?
Zosia odpowiedziała Kinga.
To imię uderzyło go z siłą.
Zosia imię, które kiedyś wybrali dla córki, gdy ich świat był jeszcze cały.
Julian opadł na krzesło. Mów. Dlaczego odeszłaś?
Kinga zawahała się, potem usiadła naprzeciw niego, obejmując Zosię ramionami.
Dowiedziałam się, iż jestem w ciąży w tym samym tygodniu, gdy twoja firma weszła na giełdę powiedziała. Pracowałeś bez przerwy. Nie chciałam być ciężarem.
To była moja decyzja odparł ostro.
Wiem szepnęła, łzy błyszcząc w jej oczach. Potem dowiedziałam się, iż mam raka.
Jego serce zamarło.
Drugi stopień. Nie wiedzieli, czy przeżyję. Nie chciałam, żebyś musiał wybierać między firmą a umierającą dziewczyną. Więc odeszłam. Urodziłam sama. Walczyłam z chemią sama. I przeżyłam.
Milczał gniew i smutek mieszające się w nim.
Nie ufałaś mi na tyle, żeby pozwolić mi ci pomóc? zapytał w końcu.
Oczy Kingi wypełniły się łzami. Nie ufałam choćby sobie, iż przeżyję.
Zosia pociągnęła za rękaw matki. Mamo, chce mi się spać.
Julian przyklęknął. Chcesz się położyć w ciepłym łóżeczku?
Dziewczynka skinęła głową.
Spojrzał na Kingę. Nie wyjdziesz dziś nocą. Pokój gościnny jest gotowy.
Nie mogę zostać powiedziała szybko.
Możesz odparł stanowczo. Nie jesteś byle kim jesteś matką mojej córki.
Zastygła. Więc uważasz, iż jest twoja?
Nie potrzebuję testów. Widzę to w niej.
Tej nocy, gdy Zosia zasnęła na górze, Julian stał na balkonie, wpatrując się w burzowe niebo. Kinga dołączyła do niego, owinięta w służbowy szlafrok.
Nigdy nie chciałam zniszczyć twojego życia powiedziała.
Nie zniszczyłaś odparł cicho. Po prostu z niego zniknęłaś.
Cisza przeciągnęła się.
Nie proszę o nic powiedziała Kinga. Byłam zdesperowana.
Julian odwrócił się do niej. Byłaś jedyną kobietą, którą kochałem. Odeszłaś, nie dając mi za ciebie walczyć.
Łzy spłynęły po jej policzkach.
przez cały czas cię kocham szepnęła. choćby jeżeli mnie nienawidzisz.
Nie odpowiedział. Zamiast tego spojrzał w stronę okna, gdzie Zosia spała bezpieczna i ciepła.
W końcu powiedział: Zostań. Przynajmniej dopóki nie zrozumiemy, co będzie dalej.
Poranne światło sączyło się delikatnie przez chmury, zalewając posiadłość złotym blaskiem. Po raz pierwszy od lat nie wydawała się pusta.
Na dole Julian smażył jajecznicę rzadkość w kuchni wypełnionej zapachem masła i tostów. Usłyszał ciche kroki za sobą.
Kinga stała w progu, trzymając Zosię za rękę. Dziewczynka miała na sobie czystą piżamkę, włosy starannie splecione w warkoczyk.
Teraz gotujesz? uśmiechnęła się słabo Kinga.
Próbuję odparł, podając talerz Zosi. Dla niej.
Zosia usiadła przy stole, jedząc, jakby od dawna nie widziała porządnego posiłku.
Lubi cię szepnęła Kinga.
Julian podniósł wzrok. Łatwo ją pokochać.
W kolejnych dniach ustalił się niepewny rytm. Kinga trzymała dystans, nie wiedząc, czy to prawda, czy tylko chwila. Julian obserwował każde jej spojrzenie, każdy drobny gest, jakby próbował odzyskać stracone lata.
Ale nie wszyscy przyjęli je dobrze.