Długo już minęło od tamtych lat. Czas leci nieubłaganie. Jeszcze niedawno wydawało się, iż młodość trwać będzie wiecznie, a tu już pięćdziesiąte urodziny za pasem. Elżbieta spojrzała w lustro. Przechyliła głowę w jedną, potem w drugą stronę. Same zmartwienia. Ale cóż – trzeba pokochać siebie w każdej postaci. Więc co tu kochać? Cienie pod oczami, opadające kąciki ust, zmarszczki i smutne spojrzenie. Lepiej nie patrzeć na tę całą „urodę”.
Przecież nie dźwigała cegieł, nie harowała w fabryce. Całe życie spędziła w jasnym, ciepłym biurze, przekładając papiery. A jednak lata odcisnęły na niej swoje piętno.
Westchnęła. „Po co się martwisz? Kto na ciebie patrzy? Młodych jest pod dostatkiem. Uspokój się. Oddychaj głęboko” – rozkazała sobie. Wzięła jeden głęboki oddech, potem drugi. „Co za różnica, iż Marek wrócił. Dawno o mnie zapomniał. Ile wody upłynęło od tamtego czasu…”
***
– Ela, chodźmy do kina? – zaproponował Marek, rumieniąc się tak, iż aż uszy mu poczerwieniały.
– Na jaki film? – spytała Ela, udając obojętność, podczas gdy serce podskoczyło jej z radości.
– Zapomniałem tytułu, ale koledzy mówili, iż dobry.
– Lubię filmy o miłości albo przygodowe – powiedziała z rozmarzeniem, widząc, jak Markowa twarz się wydłuża. – No dobra, chodźmy. Ale kiedy?
– Możemy teraz – ucieszył się.
Ela pomyślała. Mama nie dała jej żadnych poleceń. Lekcje można odrobić później. Skoro mama jest w pracy, nie trzeba pytać o pozwolenie.
– Chodźmy – zgodziła się.
W kinie było niewielu widzów, zwykły dzień roboczy. Światła zgasły, zaczęła się akcja – strzelaniny, pościgi samochodowe. Ela spojrzała na profil Marka. Wpatrywał się w ekran z zapałem. Pod koniec sceny bohater uratował dziewczynę z rąk bandytów, po czym zaczęli się całować. Ela zesztywniała i poczerwieniała. Przecież Marek siedział obok i też to widział.
Nagle przysunął się do niej, na ile pozwalało ramię fotela, i wziął jej dłoń w swoją. Serce zadrżało jej w piersi, Ela zamarła, bojąc się poruszyć. Lada chwila jego usta dotkną jej policzka… Ale nie. Na ekranie znów zaczęła się ucieczka przed pościgiem, a Marek wpatrywał się w akcję. Ela cały seans przesiedziała wstrzymując oddech.
Film się skończył, światła włączyły się, a Marek wypuścił jej dłoń. Eli nagle zrobiło się zimno. Wychodząc, zapięła płaszcz i naciągnęła czapkę, żałując, iż film tak gwałtownie się skończył.
Na dworze zapadał już wczesny zimowy zmierzch. Szli pieszo do domu, a Marek z zapałem opowiadał o najlepszych scenach, jakby nie siedziała obok niego w kinie. Gdy milkł, zapadała niezręczna cisza. Ela pytała o coś, a on znowu zaczynał opowiadać. Czekała, aż znów weźmie ją za rękę. Ale w jednej dłoni niósł jej plecak, drugą gestykulował, komentując film.
Pod domem Ela przystanęła i spuściła wzrok. Marek też milczał.
– Pójdę już? – Wzięła od niego plecak i otworzyła furtkę.
– Ela, jeszcze kiedyś pójdziemy do kina? – zawołał.
Obejrzała się. W półmroku nie widziała jego twarzy, ale wiedziała, iż boi się odmowy.
– Pójdziemy! – odpowiedziała wesoło i pobiegła do domu.
Poszli do kina jeszcze kilka razy. I za każdym razem, gdy światła gasły, Marek brał jej dłoń i nie puszczał aż do końca seansu. Czasem po prostu spacerowali. Marek skończył szkołę rok wcześniej, na wiosnę miał iść do wojska. Nie poszedł na studia, pracował z ojcem w warsztacie samochodowym.
Pewnego razu pocałował ją w kącik ust. A ona bała się, iż nigdy się nie odważy. Jakże wtedy była szczęśliwa!
Na wiosnę poszedł do wojska. W przeddzień wyjazdu Marek wywołał ją na dwór, rzucając kamykiem w okno. Ela narzuciła płaszcz i wyszła. Był podchmielony.
– Jutro rano wyjeżdżam. Będziesz na mnie czekać?
– Tak – ochryple odpowiedziała. – Oczywiście, iż będę. Jak on może wątpić? Dla niej nie było na świecie nikogo poza nim.
Wtem mama zorientowała się, iż Eli długo nie ma, wychyliła się przez okno i zawołała ją do domu. Ela stanęła na palcach, pocałowała Marka w rozgrzany policzek i pobiegła.
Ojciec Eli pił i tamtej zimy zamarzł w zaspie. Matka związała się z innym mężczyzną. Ela czuła się nieswojo, wstydziła się choćby wyjść do kuchni. Po skończeniu szkoły wyjechała do stolicy województwa. Niedaleko – zaledwie półtorej godziny autobusem. Mama nie protestowała. Eli choćby wydawało się, iż odetchnęła z ulgą. Dała córce trochę pieniędzy na początek i pomachała na pożegnanie, gdy Ela wsiadała do autobusu z jednym małym walizkiem.
Najpierw mieszkała u krewnych koleżanki, którzy też przyjechali ze wsi do miasta. Skończyła kurs księgowej i z pierwszej pensji wynajęła pokój.
Marek nie obiecywał, iż będzie pisał. Może nie pomyślał, może nie zdążył – ale co za różnica? I tak na niego czekała. Do domu wracała rzadko. A podczas jednej z wizyt zauważyła, iż mama ma zaokrąglony brzuch. Trochę ją to zabolało – mama pokocha inne dziecko, a ona, Ela, będzie jak ten odcięty kawałek chleba.
Nie postrzegała matki jako młodej kobiety, choć ta miała ledwie czterdzieści lat. Ela nie widziała, by matki jej koleżanek rodziły w tym wieku. Było jej wstyd i niezręcznie, więc przestała jeździć do rodzinnej wsi.
Ale na powrót Marka przyjechała. Koleżanka napisała, iż rodzice spodziewają go w weekend. Mały braciszek już dreptał po domu na pulchnych nóżkach. Mama nazwała go Maćkiem, Maciusiem. Gdy Ela wołała go po imieniu, od razu przypominał jej się Marek.
Co chwilę wybiegała przed dom, wypatrując, czy nie nadchodzi. Ale Marek nie przyjechał. W sklepie usłyszała, jak jego matka narzeka, iż się spóźnia, iż przywozi ze sobą narzeczoną – nie miejscową, ale z okolicy, gdzie służył.
Całą noc Ela płakała w poduszkę. AA gdy po latach znów stanął przed nią na przystanku, w jego oczach zobaczyła to samo światło, które pamiętała z tamtego zimowego wieczoru, gdy obiecywał, iż wróci.